Upadki to w żużlu rzecz normalna i przewracający się w każdym meczu zawodnicy nikogo nie dziwią. Gdy jednak żużlowiec wylatuje za bandę, przy okazji wyrywając obszerny jej fragment, możemy mówić o czymś niesłychanym. Tak właśnie wyglądało zdarzenie z udziałem Lee Richardsona i Sebastiana Ułamka, do którego doszło niemal trzynaście lat temu. Zawodnicy jeździli dla jednej drużyny, więc co jasne, nie walczyli ze sobą, tylko przypadkowo sczepili się motocyklami, gdy Ułamkowi podniosło przednie koło. Obaj jechali niemal w kontakcie, więc na jakąkolwiek reakcję było już po prostu za późno. Komentator krzyknął tylko: Mój Boże Pod taśmą ustawili się oprócz częstochowian także Krzysztof Kasprzak i Damian Baliński. O dziwo jednak, drugi z nich, słynący z wielu zawinionych upadków, akurat w tym przypadku nie był głównym bohaterem. To gospodarze wyszli ze startu na 5:1, ale Ułamek trafił na przyczepniejszy fragment nawierzchni i całkowicie stracił kontrolę nad motocyklem. Uderzył w kolegę z drużyny, który pojechał prosto w bandę. Dodatkowo spotkał się z nią w miejscu, w którym nie była już dmuchana. Całe szczęście, że uderzył w nią bokiem, bo być może to spowodowało, że nie odniósł poważniejszego urazu. Komentatorzy, widząc ten upadek, zadrżeli. - Mój Boże! - krzyknął Rafał Darżynkiewicz. Współkomentujący z nim to spotkanie Krzysztof Cegielski z trudem mógł mówić, ale zwrócił uwagę na prawidłowe zachowanie Ułamka i w pewnym sensie utrzymanie zimnej krwi w tak karkołomnej sytuacji. - Sebastian zachował się dobrze, nie ujął gazu. Gdyby to zrobił, mógł jeszcze szybciej spotkać się z Richardsonem. Byli za blisko siebie, żeby uniknąć upadku - oceniał na gorąco. Po tonie obu komentujących było jednak słychać autentyczne przerażenie sytuacją. Częstym błędem zwłaszcza niedoświadczonych zawodników jest właśnie zamykanie gazu podczas utraty kontroli nad maszyną. Wbrew pozorom, daje to efekt odwrotny do zamierzonego. To jak z hamowaniem na śliskiej nawierzchni. Nie można tego robić, bo wówczas już totalnie auto przejmie dowodzenie. Podobnie jest z motocyklem żużlowym. Ułamek w 2008 roku był już bardzo doświadczonym zawodnikiem i prawdopodobnie to uratowało obu żużlowców przed znacznie poważniejszymi skutkami opisywanej kraksy w Częstochowie. Przeleciał przez płot, spadł obok ciągnika Warto zauważyć, że Richardson wyleciał za płot i spadł w pobliżu stojących nieopodal ciągników. Pas bezpieczeństwa na stadionie Włókniarza nie jest zbyt szeroki i w tym wszystkim Anglik miał furę szczęścia. Strach pomyśleć, co by było, gdyby uderzył w którąś z maszyn. Mało tego, obok ciągnika stał także pracownik obsługi zawodów, a Richardson spadł jakiś metr lub dwa od niego. Impet spowodował jednak, że mężczyzna też się przewrócił. Jemu również nic się nie stało, ale tę sytuację z pewnością będzie pamiętał do końca życia. Zaszokowana była także publiczność. Entuzjastycznie przeżywający wszystkie torowe wydarzenia stadion zamilkł w jednej chwili. Kamera pokazywała kibiców zasłaniających usta i będących bardzo przejętych stanem zdrowia zawodników. Żużlowi fani zdają sobie sprawę, że dla ich idoli upadek to "zwykły dzień w biurze", ale gdy dochodzi do tak fatalnych sytuacji, nikomu nie jest do śmiechu. Zwłaszcza gdy idzie o miejscowych zawodników, a przecież zarówno Ułamek, jak i Richardson byli z Włókniarza. Ostatecznie upadek nie przyczynił się do problemów zdrowotnych żadnego z wymienionych w dalszych częściach ich karier. Wiemy jednak, że niecałe cztery lata później Lee Richarson w podobnej sytuacji nie miał już tyle szczęścia. 13 maja 2012 roku we Wrocławiu też pojechał wprost w bandę i wskutek tego upadku poniósł śmiertelne obrażenia. Ułamek z kolei w zasadzie już nie jeździ i skupia się na pomocy innym, np. Matejowi Zagarowi czy Lukasowi Fienhage. Po sytuacji z Częstochowy jednak jeszcze przez wiele lat prezentował bardzo wysoki poziom sportowy. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź