Żużlowcem Rafał Wilk był znanym, ale raczej dość przeciętnym. Rozpoczął karierę w 1991 roku, a licencję uzyskał w barwach rzeszowskiej Stali. Startował tam przez kilka sezonów, a do jego największych sukcesów można zaliczyć 2. miejsce w MMPPK (1993) oraz dwa złota w MDMP (1994,1995). Indywidualnie raczej specjalnych osiągnięć nie miał. Po okresie występów dla Stali, zmienił kluby i później robił to już regularnie. Reprezentował barwy drużyn z Łodzi, Gniezna, ponownie Rzeszowa, Krosna, znów macierzystej Stali, a na koniec jeszcze raz wrócił do Krosna. Nigdzie nie był raczej postacią pierwszoplanową, choć w niższych ligach miał dość wyrobione nazwisko. Nic niemniej jednak nie wskazywało na to, by kiedyś miał być mistrzem sportu żużlowego, bo miał już 30 lat i jego poziom sportowy się nie podnosił. I wtedy wydarzyło się coś, co pokazało, jak wielki hart ducha posiada ten człowiek. Koszmar na torze 3 maja 2006 roku Rafał Wilk zaliczył fatalny upadek podczas zawodów w Krośnie. Złamał kręgosłup i uszkodził rdzeń kręgowy. Diagnoza brzmiała, jak wyrok: prawdopodobnie nigdy już nie będzie chodził. Ale on się nie załamał. - Do wszystkiego potrzeba czasu. Wszystkiego się uczyłem i doskonaliłem. Kiedyś wychodzenie z domu po schodach zajmowało mi 20 minut, teraz może minutę, półtorej. Do pewnych rzeczy trzeba było przywyknąć, nauczyć się technik, choćby składania i wyciągania wózka. Człowiek musiał się tego nauczyć, jak małe dziecko. Po wypadku stałem się bezbronny jak dziecko, ale nauczyłem się żyć na nowo, a przede wszystkim poznałem swój organizm, bo ciało się zmieniło - tłumaczył w rozmowie z WP. Gdy stało się jasne, że nie będzie mógł kontynuować kariery zawodniczej, zajął się pracą trenerską. Chciał utrzymać się blisko tej dyscypliny, choć to ona odebrała mu sprawność fizyczną. To nie było jednak jego prawdziwe powołanie. Odnalazł się w kolarstwie i dzisiaj jest w tym mistrzem, a najlepsze być może dopiero przed nim. Triumf człowieka nad losem Wilk postanowił zmienić dosłownie wszystko. Początkowo postawił na narciarstwo zjazdowe na nartach jednośladowych. To nie było jednak to, w czym sprawdził się najlepiej. Jego powołaniem było kolarstwo. Nie chciał tego uprawiać tylko w celach rehabilitacyjnych. Planował być najlepszym na świecie, choć początkowo tracił do czołówki bardzo wiele. Marzył jednak o występie na paraolimpiadzie. Błyskawicznie doszedł jednak do szczytowego poziomu, który pozwolił mu zrealizować swoje plany. W 2012 roku podczas igrzysk paraolimpijskich w Londynie zdobył dwa złote medale w kolarstwie szosowym (handbike'u). Sukces powtórzył cztery lata później w Rio de Janeiro. Z tą różnicą, że w Brazylii miał "tylko" jeden złoty krążek. Za to dorzucił jeszcze srebro. W międzyczasie dwukrotnie zdobywał mistrzostwo świata i wielokrotnie wygrywał klasyfikację generalną Pucharu Świata. To wszystko zrobił w bardzo krótkim czasie, co pokazuje jak wielka siła drzemie w tym człowieku. W swojej dyscyplinie ma jeszcze wiele do zdobycia, bo tutaj wiek nie jest żadną przeszkodą. Rafał skończy w tym roku 47 lat. Złamany kręgosłup to nie koniec życia Historia Rafała Wilka jest idealnym przykładem tego, jak po życiowym dramacie można osiągnąć rzeczy, o których wcześniej nawet się nie marzyło. Zawodnik miał bezpośrednio po upadku chwile załamania i zwątpienia, ale szybko wziął się za siebie. Zdał sobie sprawę, że narzekaniem niczego nie zmieni. Oczywiście, nie każdy jest w stanie mieć w sobie tyle wewnętrznej siły i motywacji. Widać jednak, że nawet po urazie rdzenia kręgowego, człowiek może być w życiu mistrzem świata w swojej dziedzinie. Choć medycyna nadal nie radzi sobie z tak poważnymi kontuzjami, jak ta Rafała Wilka, ten spokojnie czeka i wierzy, że kiedyś stanie jeszcze o własnych siłach. - Wiem, w którym miejscu jest medycyna jeśli chodzi o urazy rdzenia kręgowego. Cierpliwie czekam jak grzechotnik. Pewnie nie będę już nigdy biegał, ale wierzę, że parę kroków jeszcze przed końcem mojego życia uda mi się zrobić - mówił we wspomnianym wcześniej wywiadzie. I niech to będzie najlepsze podsumowanie.