Gdy przekazano tragiczną informację, nikt nie mógł uwierzyć. Wówczas nie było portali społecznościowych, na których podobne treści rozeszłyby się błyskawicznie. Przychodząc na stadion Polonii, praktycznie żaden kibic nie wiedział o tym, że nie żyje jeden z najzdolniejszych zawodników tamtego okresu. Śmierć Kurmańskiego była wielkim szokiem i duża część fanów obecnych na stadionie tak naprawdę przez cały mecz nie myślała o niczym innym, tylko właśnie o żużlowcu z Zielonej Góry. Miał być drugim Gollobem Rafał Kurmański nieprzeciętny talent do speedwaya zdradzał od najmłodszych lat. Był postrzegany jako ten, który może zrobić wielką karierę. Choć jego kolegom z drużyny zdarzały się większe sukcesy międzynarodowe (Dawid Kujawa zdobył złoto w IMŚJ 2001), to właśnie Kurmańskiego typowano na następcę Tomasza Golloba. Młody chłopak nieco przypominał go sylwetką. Był szczupły i smukły. I kapitalnie jeździł w lidze, mimo bardzo małego jeszcze doświadczenia. W 2003 roku otrzymał dziką kartę na GP Europy w Chorzowie. Furory nie zrobił, ale wygrał jeden bieg. Bardzo spodobał mu się ten wielki, żużlowy świat. Chciał wkrótce dołączyć do stawki najlepszych na świecie. Był wówczas czołowym juniorem globu. Miał worek medali z różnego typu imprez w Polsce, coraz większe uznanie zyskiwał poza granicami naszego kraju. Pytany o GP, odpowiadał jednak wprost. - Nie mam pieniędzy. Aktualnie dysponuję tylko środkami na ligę polską - rozwiewał wątpliwości. Koniec wieku juniora i początek problemów Po wspomnianym sezonie Rafał Kurmański zakończył starty w gronie młodzieżowców. Miał już 21 lat i przyszedł czas na poważne zaatakowanie świata speedwaya. Pojawiły się jednak problemy. Rafał zaczął kiepsko jeździć w lidze. Newralgiczny moment kariery przytłoczył już wielu żużlowców. Dotknęło to także Kurmańskiego. Był pod ogromną presją. Nie radził sobie z tym, choć wiedzieli o tym tylko ludzie z jego najbliższego otoczenia. Z pozoru był zawsze uśmiechniętym i wiecznie wesołym chłopakiem. Z pozoru. - Gdy wiozłem go z lotniska, tryskał dobrym humorem. Śmiał się, opowiadał, był po prostu niesamowicie pozytywny. Wszystko zmieniło się, gdy wjeżdżaliśmy do Zielonej Góry. Rafał prosił o wyciszenie radia. Nie chciał usłyszeć czegoś o sobie. Miał dość. Mina momentalnie mu zrzedła. Jakbym widział zupełnie innego człowieka niż chwilę wcześniej - wspominał po latach kierowca, który transportował zawodnika. Moment krytyczny Rafał wpadł w nieciekawe towarzystwo. Doczepili się do niego ci sami ludzie, którzy wcześniej próbowali zawładnąć Tomaszem Gollobem. Kurmański jednak nie miał wokół tak dobrych opiekunów. Nie poradził sobie z tym. Być może się bał. W jego życiu pojawiły się używki, które miały pomóc w odreagowaniu ogromnego stresu. Gdy najbardziej potrzebował ludzi, był sam. Otoczony fanami był tylko wtedy, gdy wygrywał biegi na stadionie. Potem zostawał bez jakiegokolwiek wsparcia. 29 maja 2004 roku zatrzymała go policja. Próbował przed nią uciekać. Był pod wpływem alkoholu. Chciał nawet wepchnąć szybko na fotel kierowcy pasażera jadącego obok. Nie udało się. - Mamy cię, Kurman - powiedzieli dumni z siebie funkcjonariusze. Od dawna polowali na żużlowca. Rafał bał się tego, jak opinia publiczna zareaguje na wiadomość o odebraniu mu prawa jazdy. Pojechał do hotelu, gdzie wypił jeszcze trochę alkoholu. O świcie powiesił się na klamce. Znalazła go rano obsługa, bo nie przyszedł się wymeldować. Jak to się mogło stać? Środowisko żużlowe jeszcze nie otrząsnęło się po samobójczej śmierci Roberta Dadosa (powiesił się dwa miesiące przed Kurmańskim), a już ponownie było w żałobie. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego młody człowiek u progu wielkiej kariery podjął taką decyzję. Przecież świat stał przed nim otworem. Dodatkowo 22-latek absolutnie nie wyglądał na kogoś w depresji czy zmagającego się z jakimikolwiek problemami natury psychicznej. A przynajmniej nie wyglądał tak na pierwszy rzut oka. Nigdy nie dowiemy się, jakie rzeczy były kluczowe w podjęciu tak strasznej decyzji. Wiemy na pewno tyle, że Rafał miał już wszystkiego dość. Był notorycznie krytykowany, obserwowany, śledzony, czasem zastraszany. Nikt by tego nie wytrzymał. Na początku XXI wieku problemy natury psychicznej były jeszcze traktowane jako powód do wstydu. Być może jednak rozmowa z fachowcem uratowałaby życie Rafała.