- Przytomności po wypadku nie straciłem. Pamiętam, że lekarze mówili zaraz po tym jak zjawili się przy mnie, by nie ściągano mi butów i skóry, czyli kombinezonu używanego w tamtych czasach, bo uszkodzenia mogły zostać spotęgowane. Niestety, i tak trochę mnie tam poszarpano - wspominał po latach w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. Było jasne, że to koniec kariery żużlowca Unii Leszno. Startował przez dziesięć lat. W tym czasie zdobył sześć medali Drużynowych Mistrzostw Polski - 3 złote (1987,1988,1989) 2 srebrne (1982,1983) oraz brązowy (1986). Trafił na złoty okres swojego klubu i sam miał w tych sukcesach duży udział. Triumfy święcił także indywidualnie. W 1983 roku zdobył tytuł mistrza Polski juniorów. Dwa razy udało mu się także awansować do finału IMP, ale w tych imprezach poważniejszej roli nie zdołał odegrać. Piotr Pawlicki - uślizg, który odebrał zdrowie Jeśli obejrzymy nagranie z upadku Pawlickiego w Gorzowie, uświadomimy sobie że był to upadek, który teoretycznie nie powinien był przynieść aż tak opłakanych skutków. Zwykłe położenie motocykla, zakończone kontaktem z bandą. Problem w tym, że nie była to banda dmuchana. Dodatkowo zawodnik zetknął się z metalowym słupkiem, który bezpośrednio doprowadził do kontuzji. Był to zatem kolejny raz, w którym wcale niewyglądający jakoś tragicznie upadek, kończy się fatalnie. Nie dawano mu szans na wstanie z wózka. Miał zmiażdżone dwa kręgi lędźwiowe. Uszkodził nerwy i co gorsza, rdzeń kręgowy. To byłoby wyzwanie dla obecnej medycyny, a co dopiero dla tej sprzed 30 lat. Sportowy charakter dał jednak o sobie znać. Piotr Pawlicki nie chciał słyszeć o życiu na wózku i błyskawicznie zaczął rehabilitację. Żmudny proces powrotu do zdrowia przyniósł efekty. Już od wielu lat Pawlicki porusza się o kulach, zamiast jeździć na wózku. Jest aktywny w środowisku i jeździ na zawody. Piotr Pawlicki miał jeździć na wózku, a jeździł na żużlu Od samego upadku żużlowiec marzył o tym, by jeszcze kiedyś wrócić na tor. Oczywiście, przy takiej skali urazów wydawało się to nie do zrobienia. Zawodnik jednak chciał odwdzięczyć się kibicom, którzy po jego kraksie zbierali dla niego pieniądze. To im obiecał, że jeszcze kiedyś zobaczą go na torze. Jak powiedział, tak zrobił. W 2014 roku, po 22 latach od upadku, pojawił się na torze podczas turnieju Adama Skórnickiego. Mówił, że czuł się, jak za starych, dobrych czasów. - Wiele osób przychodziło do mnie i pytało czy to jest na pewno dobry pomysł. Mówili: Piotr może jednak zrezygnujesz? Wiadomo, że nie jestem pełnosprawny i przez to się obawiali o mnie. W większości przychodzili ludzie, którzy pamiętali, jaki byłem na torze. Również synowie mieli obawy. Przemek prosił: "Tata tylko nie wariuj, proszę cię, jedź spokojnie". Po tylu latach w końcu spełniłem swoje marzenie, bardzo się z tego cieszę - mówił w rozmowie z Onetem. Synowie Piotra Pawlickiego kontynuują rodzinną tradycję Obecnie życie byłego zawodnika kręci się głównie wokół jego dwóch synów, którzy z sukcesami jeżdżą na żużlu. Obaj są byłymi uczestnikami cyklu Grand Prix. Obaj również obecnie znajdują się na zakręcie, jeśli chodzi o swoją karierę. Przemysław już od kilku lat niech gaśnie sportowo, coraz bardziej oddalając się od krajowej i światowej czołówki. Piotr junior z kolei zaliczył fatalny miniony sezon. W dużej mierze przez jego kiepską postawę, Fogo Unia nie była w stanie powalczyć o obronę mistrzowskiego tytułu. Piotr Pawlicki senior dla swoich synów jest kimś w rodzaju mentora, osobistego trenera i po prostu opiekuna. Gdy może, jeździ z nimi na zawody. Nie obraził się na sport, który przecież zabrał mu to co najcenniejsze, czyli zdrowie. Kto wie, może kiedyś - jeśli trafi się okazja - ponowie zobaczymy go na żużlowym motocyklu. Jak sam mówił, tylko ograniczenia zdrowotne spowodowały, że nie wrócił na tor.