Czeski zespół został dopuszczony do udziału w rozgrywkach polskiej ligi bardziej grzecznościowo niż ze względów sportowych. Nasi południowi sąsiedzi chcieli pościgać się z mocniejszymi rywalami, bo z racji ograniczonej ilości klubów oraz małej liczby zawodników w swojej ojczyźnie trudno o jakiekolwiek postępy jeździeckie. Skład Olympu Praga na sezon 2007 składał się głównie z miejscowych żużlowców, choć nie tylko. Kojarzeni w Polsce byli: Josef Franc, Jan Jaros, Richard Wolff czy Martin Gavenda. Pierwszy z nich miewał w karierze całkiem udane występy w cyklu Grand Prix. Najlepszy miał jednak dopiero w 2012 roku. W drużynie z Pragi startował także Michal Matula, jeden z bardzo wielu juniorów, jacy wówczas byli w składzie Olympu. Skłamiemy pisząc, że był to wielki talent speedwaya. Był jednym z wielu czeskich chłopaków, którzy marzyli o karierze żużlowca. Robił co mógł, by marzenia spełnić. Nie było łatwo, bo po pierwsze perełką nie był, po drugie w Czechach możliwości rozwoju miał bardzo znikome, a po trzecie rywalizacja o miejsce w składzie ekipy była ogromna. Dość powiedzieć, że oprócz Matuli w szerokiej kadrze było aż jedenastu innych młodzieżowców! Wielu z nich jednak stawiało dopiero pierwsze żużlowe kroki, więc Matula jako jeden z najbardziej doświadczonych jeździł w lidze. Dlaczego oni się ścigali? W feralnym biegu podczas spotkania w Krośnie, Matula wraz ze swoim klubowym kolegą Pavlem Fuksą postanowili pościgać się między sobą. Obu zależało na tym, by w programie zawodów obok ich nazwiska widniało jak najwięcej punktów. - Chłopaki jechali z tyłu, jeden drugiego chciał wyprzedzić. Mniej więcej na linii startu zahaczyli o siebie. Młody Czech stracił panowanie nad motocyklem i pojechał prosto w bandę. Nawet z niego nie zeskoczył, tylko na całej prędkości pojechał prosto w bandę. Zrobił fikołka w powietrzu i wylądował w pasie bezpieczeństwa - relacjonował portalowi krosno24.pl kibic, Paweł Haluch. - Wypadek wyglądał koszmarnie. Młody Czech pojechał czołowo w bandę. Motocykl ślizgnął się po drewnianym płocie, ale ciałem uderzył w ogrodzenie i deski wbiły mu się w klatkę piersiową, powodując liczne obrażenia - wspominał z kolei tragiczne wydarzenia Wojciech Zych, ówczesny wiceprezes KSM-u Krosno, w rozmowie z Wirtualną Polską. Na stadionie zapanowało przerażenie, bo wszyscy wiedzieli, że można spodziewać się najgorszego. Już na torze stan Czecha był krytyczny, a widok zniszczonej bandy oraz pogiętego motocykla tylko utwierdzał wszystkich w tym przekonaniu. Nie doczekał dmuchanych band Wiadomość o śmierci Matuli dotarła na obiekt w Krośnie jeszcze w trakcie spotkania z Olympem. Zawody natychmiast przerwano. - Strasznie smutno zakończyło się to spotkanie. Była to zupełnie niepotrzebna śmierć na torze. Wówczas nie były jeszcze wymagane bandy pneumatyczne wokół toru. Gdyby były one obligatoryjne, ten chłopak wyszedłby pewnie z tego wypadku bez szwanku. Losy tego wyścigu były już rozstrzygnięte. Nasi zawodnicy jechali daleko z przodu, a młodzi Czesi zaczęli ścigać się ze sobą. Tak niefortunnie się to potoczyło, że sczepili się i skończyło się tragicznie - dodał Zych dla WP. Matula dołączył zatem do grona tych, którzy nie doczekali się efektów wynalazku Tony'ego Briggsa. Nowozelandczyk zaprojektował pneumatyczne bandy. Jednak na początku stosowano je tylko podczas zawodów Grand Prix oraz Drużynowego Pucharu Świata. Z czasem zauważono, jak ogromne mają znaczenie dla bezpieczeństwa zawodników. Wprowadzono je w polskiej ekstralidze, później także w niższych ligach. Niestety, dla niektórych żużlowców o kilka lat za późno.