Nikogo nie zdziwi jak przypomnimy, że Romanek był wychowawcą Jana Grabowskiego, być może najlepszego trenera w historii żużla. Przygotował on i wprowadził do speedwaya bardzo wielu zawodników, którzy w niedługim czasie odnieśli wielkie sukcesy. Nie inaczej było właśnie z młodym żużlowcem urodzonym w Knurowie. Licencję żużlową zdobył w 2000 roku, a już rok później świętował zdobycie tytułu indywidualnego mistrza Europy juniorów. Jak na zawodnika jeżdżącego kilkanaście miesięcy, rzecz niebywała. To najlepiej pokazywało skalę talentu Romanka. Zawodnicy przez parę pierwszych lat po egzaminie uczą się jeździć, a on błyskawicznie zdobył tytuł mistrza Europy. Co jasne, szybko zaczął również liczyć się na krajowym podwórku, choć w przypadku jego rocznika i roczników podobnych, była spora konkurencja: Jarosław Hampel, Robert Miśkowiak, Krzysztof Kasprzak czy Tomasz Gapiński. Romanek jednak się wyróżniał, co kolejny raz udowodnił zdobywając tytuł indywidualnego mistrza Polski juniorów w 2003 roku. W tym samym sezonie wraz z innym rybnickim talentem Rafałem Szombierskim, wygrał rozgrywki MDMP. Na skalę kraju młody zawodnik robił się multimedalistą i rywalem, z którym musieli liczyć się najlepsi. Jeden upadek zniszczył życie Niestety, jak to często w speedwayu bywa, prawdziwym testem na to, czy dany zawodnik nadaje się do tej dyscypliny jest jego czas regeneracji i forma sportowa po pierwszym poważnym upadku. W przypadku Romanka ten test był straszny. Podczas finału MIMP w Lesznie zanotował koszmarny wypadek z Robertem Miśkowiakiem. - Wypadek wyglądał fatalnie. Łukasz miał drgawki, włożyłem mu do ust rurkę ustno-gardłową, aby nie zapadł mu się język. Doznał ciężkiego urazu czaszkowo-mózgowego, ale bez krwiaka. Miał też solidne wstrząśnienie mózgu. Pierwsze dwie doby spędził na intensywnej terapii - relacjonował na łamach Przeglądu Sportowego lekarz tamtych zawodów, Tomasz Gryczka. Choć po tej sytuacji Romanek miał jeszcze sukcesy, na torze nie był już sobą. Nie był sobą także w życiu prywatnym. Miewał nawracające bóle głowy i stany, z którymi sobie nie radził. Potrafił non stop chodzić w poszukiwaniu cienia, nie mógł wysiedzieć na słońcu. Być może na to, że tak się stało miał wpływ fakt jego zbyt szybkiego powrotu do ścigania po wspomnianym upadku. Wsiadł na motocykl raptem trzy tygodnie po zdarzeniu i to było zdecydowanie za wcześnie. Jego późniejsze losy i decyzje mogły być spowodowane tym, że nie do końca poważnie potraktowano jego paskudny uraz, z którym borykał się przez długi czas. Zbyt późne przeprosiny W 2005 roku Romanek rozpoczął starty jako senior. Radził sobie niestety znacznie gorzej niż w trakcie wieku młodzieżowca. Zaczął zawodzić w lidze, a jako że kibice wciąż mieli w pamięci jego kapitalne wyniki sprzed lat, zaczęła się wokół niego robić bardzo zła otoczka. Był krytykowany, często nawet obrażany. Nie radził sobie z tym. Tym bardziej, że coraz bardziej doskwierały mu problemy mentalne. Czasem nawet nie do końca wiedział gdzie jest i co robi. Wszystko to było pokłosiem upadku z Leszna, bo jak się mówi - lepiej pięć razy się połamać niż jeden raz uderzyć głową. 2 czerwca 2006 roku Łukasz ze świetnej strony pokazał się na treningu w Rybniku. Po nim otrzymał wiadomość, że znajdzie się w składzie na niedzielny mecz. Wieczorem popełnił samobójstwo we własnym garażu. Jego śmierć zaszokowała wszystkich. Wiele osób żałowało swojego zachowania wobec Romanka, przepraszało go za wcześniejsze słowa, ale było już za późno. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź