Upadek, jak wiele innych. Domino na pierwszym łuku, a dla Polaka po prostu zabrakło miejsca. Problem polegał na tym, że dość mocno uderzył plecami w bandę, wówczas oczywiście stworzoną z bardzo twardych elementów. Pneumatycznie zabepieczenia były w tamtym czasie tylko w Grand Prix i Drużynowym Pucharze Świata. Dodatkowo w Cegielskiego wpadła maszyna Ryana Fishera i to ona spowodowała największy uszczerbek na zdrowiu. Diagnoza brzmiała koszmarnie: złamany kręgosłup, żebra, przebite płuco oraz uszkodzony rdzeń kręgowy. Był uszkodzony, ale nie został przerwany. To było kluczowe. Do rangi kuriozum urasta fakt, że Cegielski miał w tym biegu nie jechać. - Wymusiłem ten start na ówczesnym trenerze Vetlandy, Bosse Wirebrandzie, bo chciałem jeszcze coś przetestować, sprawdzić. No i sprawdziłem - tłumaczył w Przeglądzie Sportowym. To pokazuje, jak wiele w życiu zależy od przypadku czy zrządzenia losu. Walka podjęta natychmiast Zawodnik po upadku był w poważnym stanie, ale miał w sobie tyle motywacji, że chciał nawet wrócić na tor! - Na początku byłem bardzo zdeterminowany. Takie nastawienie pozwoliło mi myśleć pozytywnie. Później przyszła zima. Myślałem, że mam kilka długich miesięcy, aby wrócić do zdrowia i być gotowym do jazdy. W czasie kolejnych treningów zacząłem zdawać sobie sprawę, że będzie to coraz trudniejsze. Jednak dzięki takiemu nastawieniu miałem codziennie ochotę i siły na rehabilitację. Na walkę - mówił Interii kilka miesięcy temu. Jedynym szczęśliwym elementem tej nieszczęśliwej historii jest to, że po zdarzeniu żużlowiec znalazł się w szwedzki, a nie np. polskim szpitalu. Warunki w skandynawskiej placówce były nieporównywalnie lepsze od tych, jakie znamy z naszych realiów. Kto wie, czy przypadkiem w 2003 roku szpitale w Szwecji nie były lepiej wyposażone niż polskie w 2021 roku. - Właściwie to były warunki hotelowe. Pełna obsługa i poświęcenie pacjentowi. Pomoc w dostosowaniu się do życia. Do tego perfekcyjna kuchnia - opowiadał. Dokonał niemożliwego Po kilku miesiącach okazało się, że urazy jakich doznał podczas wspomnianego upadku nie pozwolą mu już wrócić do żużla jako zawodnik. Przede wszystkim jednak chciał wrócić do sprawności. Kilka godzin dziennie poddawał się rehabilitacji, był w tym bardzo systematyczny i regularny. Powoli zaczął odzwyczajać się od myśli, że miałby spędzić życie na wózku. Determinacja i upór powodowały, że ani przez chwilę nie myślał o zaprzestaniu walki o to, by znów stanąć na nogach. Początkowo lekarze mówili mu, że tak naprawdę walka nie ma sensu. Wydawało im się, że obrażenia były zbyt poważne. Cegielski jednak ich nie posłuchał i dzięki temu może czuć się teraz wielkim zwycięzcą. W 2014 roku znów stanął na nogach. Zatańczył nawet na własnym weselu. Coraz częściej na zawodach żużlowych zaczął się pojawiać z tzw. balkonikiem, który pomagał mu w ustabilizowaniu sylwetki. Budził podziw, bo każdy wiedział, ile musiał poświęcić, by dojść do tego etapu. Szef i menedżer Krzysztof Cegielski nadal jest bardzo aktywny w środowisku żużlowym. Udziela się jako ekspert i jest poważany, bo ma spore doświadczenie zawodnicze. Pełni także funkcję menedżera Janusza Kołodzieja, z którym współpracuje już od wielu lat. Jest również szefem stowarzyszenia Metanol, dbającego o zawodników. Ci mu ufają, bo wielokrotnie pomagał im w różnych sytuacjach. Generalnie najczęściej jest mediatorem, pośrednikiem w rozmowach pomiędzy zawodnikami a klubami. Cegielski potrafi być bardzo szczery, a jednocześnie spokojny i merytoryczny. Nie boi się ostrych komentarzy, ale nigdy nie przekracza pewnych granic. Potrafi skrytykować, ale gdy trzeba, to pochwali. - Zostałem tak wychowany, że mówię to, co myślę, a nie to, co komuś się podoba. Staram się mówić o żużlu tak, aby kibice to rozumieli i byłoby to interesujące i ciekawe dla odbiorcy - tłumaczy. Do przeszłości nie wraca Kiedyś wychowanka Stali Gorzów wskazywano jako tego, który może na arenie międzynarodowej zastąpić samego Tomasza Golloba. Cegielski od najmłodszych lat odnosił bowiem sukcesy. Był wicemistrzem świata juniorów, zdobywał też srebro w Drużynowym Pucharze Świata. W 2002 roku zajął drugie miejsce w finale IMP rozgrywanym w Toruniu. Przegrał wówczas tylko z Gollobem. - Czy mogłem być mistrzem świata? Nie wiem tego. Jedno wiem, że w momencie kiedy kończyłem, miałem dużo niedociągnięć jeździeckich. Byłem tego świadomy. Dlatego jestem przekonany, że w przyszłości byłbym lepszym zawodnikiem. A do czego by mnie to doprowadziło? Tego nie wiem. To jedno z najważniejszych pytań, które do dzisiaj mi towarzyszy. Nigdy już nie uzyskam na nie odpowiedzi.