Na początku człowiek nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Wydaje mu się, że zachorował na grypę i, gdy ona przechodzi, wraca powoli do normalności. Ja też myślałem, że to kwestia szybkiej rehabilitacji, góra półrocznej pauzy od startów. Nie winię jednak nikogo za to, co się wydarzyło - mówił Cieślar w rozmowie z INTERIĄ. Zawodnik dodał, że nie widział swojego upadku w nagraniach. Być może to dla niego lepiej. - Kulisy znam tylko z opowiadań. Znajomi, którzy byli na trybunach mówili mi, że całe zajście wyglądało bardzo groźnie. Może i dobrze, że kiedyś nie było tylu transmisji, jak obecnie więc zdarzenie nie jest prawdopodobnie udokumentowane. Nierzadko jest tak, że po zobaczeniu czegoś budzą się w nas niechciane wspomnienia. Naprawdę nie wiem, jaka byłaby moja reakcja po obejrzeniu feralnego wyścigu. Nie wyglądało, że będzie tak źle Tuż po upadku Kamil nie utracił czucia w nogach. Sam chciał nawet zerwać się z toru, ale kategorycznie zabronili mu tego lekarze. Mówili, że upadł zbyt groźnie, by robić takie rzeczy. Cieślar jednak się nie poddawał i krzyczał nawet do ojca, by ten szykował mu sprzęt na kolejne biegi. Tych biegów jednak nie było. Oczywiście Cieślara odwieziono do szpitala, gdzie miał zacząć walkę o powrót do zdrowia, a w późniejszym czasie również na tor. Kontuzja kręgosłupa zawsze brzmi groźnie, ale jako że żużlowiec nie był sparaliżowany, istniała duża nadzieja, że z tego wyjdzie cało. Przecież tak wiele było już groźnych upadków, które ostatecznie nie przynosiły poważnych konsekwencji. U Cieślara wydarzyło się jednak coś dziwnego. Popełnili błąd, a potem chcieli zatuszować? - Przeszedłem operację dziewiątego czerwca, tydzień później nastąpiły powikłania. To, czy one wystąpiły na skutek zaniedbań specjalistów, zostawiam w sferze domysłów. Odnoszę wrażenie, że lekarze za szybko wyciągnęli ze mnie sączek, osocze nie miało gdzie wyjść i ucisnęło na rdzeń. Potwornie cierpiałem, zwijałem się z bólu, byłem na skraju omdlenia - mówił zawodnik. Z lektury wypisu wynikało, że do szpitala trafiłem już z niedowładem kończyn dolnych, czyli według oceny lekarzy, straciłem w nich czucie już na torze. A to bzdura. Zastanawiałem się, czy ktoś nie sfałszował mi kartoteki. W każdym razie doskonale już rozumiem, o co chodzi w powiedzeniu, że papier wszystko przyjmie. Szkoda tylko, że wtedy nie było aż tak rozwiniętych mediów społecznościowych, być może udałoby się zachować jakieś dowody w postaci nagrań, coś udostępnić szerokiemu gronu odbiorców Kiedyś tylko żużel, teraz tylko zdrowie Od wielu lat Kamil Cieślar toczy codzienną walkę o powrót do zdrowia. Spędza wiele godzin tygodniowo na rehabilitacji. Jak sam mówił, dawniej jego życie kręciło się tylko wokół speedwaya. Teraz kręci się tylko wokół ćwiczeń. Nie narzeka jednak. Jest aktywny w środowisku, chodzi na mecze, udziela się jako ekspert w telewizji. Choć karierą żużlowca nie zdążył nacieszyć się za długo, jest bardzo merytoryczny i dysponuje dużą wiedzą. - Marzenie? Stanąć o własnych siłach na nogi, to jasne. Co ma jednak być, to będzie. Już każdy postęp, światełko w tunelu będzie przyczynkiem do pojawienia się na moich ustach szerokiego uśmiechu. Żyję jednak z dnia na dzień. Żużel nauczył mnie pokory i tego, że dalekosiężne snucie planów jest pozbawione sensu. Jestem dobitnym dowodem na to, że los płata figle i często je weryfikuje. A z tych marzeń o krótkiej dacie, już żona wie, że potomek byłby najwspanialszym prezentem - powiedział Cieślar we wspomnianej rozmowie.