Młody zawodnik był jednym z bardziej obiecujących juniorów Morawskiego w tamtym czasie. Zaczynał karierę razem z Piotrem Protasiewiczem. - Razem stawialiśmy pierwsze żużlowe kroki, rywalizowaliśmy też o miejsce w drużynie, ale zawsze w bardzo przyjacielskiej atmosferze. Byliśmy kolegami, razem chodziliśmy na imprezy, jeszcze z Piotrkiem Kuźniakiem. To były wspaniałe czasy - wspomina legenda polskiego żużla na stronie Falubazu. - Fajny chłopak, super. Wspominam go cały czas - dodaje Andrzej Huszcza. W odczuciu wszystkich ówczesnych kolegów z drużyny Artur Pawlak był bardzo przyjacielskim, towarzyskim i bardzo pomocnym człowiekiem. Niestety, brutalny los dał mu tylko 19 lat życia. 6 czerwca 1993 roku w Zielonej Górze odbywał się mecz towarzyski miejscowej ekipy z drugoligową Polonią Piła. Artur Pawlak przez większość biegu jechał za Grigorijem Charczenką, który lepiej wystartował. Ambitny młodzieżowiec jednak nie chciał dać za wygraną. Gonił rywala, ale na wejściu w pierwszy łuk zaliczył tzw. obcierkę, czyli najgorszy z możliwych upadków, powodujący całkowitą utratę kontroli nad motocyklem. Przekoziołkował kilka razy i huknął w bandę, padając nieruchomo. Stwierdzono u niego poważny uraz pnia mózgu. W szpitalu walczył piętnaście dni. 21 czerwca zmarł, a zielonogórski żużel okrył się żałobą. Po raz drugi w krótkim czasie, bo niespełna trzy miesiące wcześniej zginął Andrzej Zarzecki. Matka widziała śmierć syna - Wtedy, na jego ostatnim meczu, siedziałam na zupełnie innym miejscu niż zawsze. Artur zginął na wirażu pod tablicą z numerami, od strony Raculi. Pod moimi nogami dziecko mi zginęło. Pamiętam, że mąż skoczył przez płot i usiłował mu zdjąć kask. Potem już lekarze się nim zajęli. Minęło tyle lat i wciąż nie mogę uwierzyć, ani pogodzić się z tym, że go nie ma - wspominała Barbara Pawlak w rozmowie z Super Expressem. - Artka pociągnęło, uderzył w bandę. A wtedy bandy nie były takie jak teraz - dmuchane, bezpieczne. Przy słupkach były wmurowane szyny. Mocna, solidna banda. Pamiętam, że aż zakwiczała... Nic a nic się nie poddała. Całe uderzenie Artek wziął na siebie. I koniec - relacjonował Huszcza na stronie klubowej. Wielce prawdopodobne, że Pawlakowi nic by się nie stało, gdyby nie brak dmuchanych band, o których wówczas nikt nawet jeszcze nie myślał. Zawodnik uderzył w bardzo twardą powierzchnię, w starciu z którą nie miał żadnych szans. - Gdyby to stało się dziś, przy dmuchanych bandach, to pewnie Artur po takim upadku by wstał i o własnych siłach wrócił do parku maszyn... - mówił Protasiewicz dla Gazety Lubuskiej. Tragedie takie jak ta Pawlaka były wówczas niestety regularnie spotykaną normą, bowiem przy tak słabych zabezpieczeniach wiele upadków niosło za sobą opłakane skutki. Tym bardziej należy docenić Tony'ego Briggsa, który dzięki swojemu genialnemu wynalazkowi uratował zdrowie i życie całej masy żużlowców. Strach pomyśleć, ilu z nich mogłoby już nie być wśród nas, gdyby nie dmuchane bandy. Strefa Euro - zaprasza Paulina Czarnota-Bojarska i goście - Oglądaj! Relacja audio z każdego meczu Euro tylko u nas - Słuchaj na żywo!