Czekolada, piłka nożna, ale na pewno nie żużel Pierwsze skojarzenia z Belgią dotyczą z pewnością Unii Europejskiej, słynnej na cały świat czekolady oraz coraz groźniejszej dla najlepszych na świecie reprezentacji piłkarskiej. Drużyna ta sukcesywnie czyni postępy i w tej chwili śmiało można określać ją jako jeden z faworytów każdego turnieju rangi mistrzowskiej, w jakim startuje. To właśnie ta dyscyplina wiedzie w Belgii prym. Nie ma zbyt wielu sportów, w których Belgowie są dobrzy i odnosiliby duże sukcesy. Kilku mocnych zawodników z tego kraju jest także w kolarstwie. Na skalę światową nie najgorszą kadrę mają także w siatkówce. Żużel jednak w Belgii jest dyscypliną całkowicie anonimową, bowiem nigdy nie miał tam żadnych tradycji. Nie zdarzyło się, by nawet pojedynczy belgijski zawodnik włączył się do międzynarodowej walki o wysokie miejsca w poważnych imprezach. Nie zmienia to faktu, że zdarzało się tam nawet rozgrywać mistrzostwa kraju, przeważnie w formule otwartej. I tak naprawdę to właśnie goście z innych krajów, zwłaszcza w ostatnich latach, ratowali zawody. Belgów nie starczyłoby bowiem, żeby skompletować nawet połowę stawki. Startujących na żużlu zawodników z tego kraju jest niewielu, a do tego prezentują bardzo słaby poziom i w zasadzie można określić ich mianem amatorów. Raczej nie mieliby szans nawet w rozgrywkach 2. Ligi Żużlowej, a kto wie czy zdobywaliby punkty w zawodach juniorskich. Speedway to dla nich wyłącznie zabawa i pewnego rodzaju tradycja. Co roku brali udział w dość znanym turnieju o Złoty Kask, który odbywał się na jedynym belgijskim torze w Heusen-Zolder. Obecnie imprezę zawieszono. Anonimowe nazwiska Dla większości kibiców żużla, zawodnicy z Belgii to postaci totalnie nieznane. W słabszych rozgrywkach międzynarodowych startuje obecnie trzech żużlowców z tego kraju: Alexander Borgia (jeździ z licencją włoską), Des Vanzonhoven oraz Johnny Kinable. W zawodach w Heusden-Zolder pokazywali się także: Arille Servais czy Vincent can Looveren. Co oczywiste, Belgia nie wystawiała swojej ekipy zarówno w czasach Drużynowego Pucharu Świata, jak i w ostatnich latach, kiedy to słynną imprezę zastąpiło Speedway of Nations. Kilka lat temu jeździł dający odrobinę nadziei na lepszy poziom sportowy Wim Kennis. Zdarzało mu się nawet próbować swoich sił w eliminacjach mistrzostw Europy, choć wówczas były to zawody traktowane wybitnie po macoszemu. Były to czasy, kiedy impreza nie była jeszcze organizowana przez firmę One Sport i startowali w niej w większości bardzo słabi zawodnicy. Kennis jednak dał sobie spokój, podobnie jak Bert Berckamns i Guido Hulsmans. Ten ostatni jednak parę lat pojeździł. Obecnie nie organizuje się już mistrzostw Belgii, które mają swoją dość długą tradycję, mimo że ten sport nigdy nie był w kraju popularny. Pierwsze tego typu turnieje rozegrano w 1948 i 1949 roku i zwyciężyli w nich odpowiednio: Rene Hauglustaine i Lambert Dock. Później przez prawie 30 kolejnych lat zawodów nie rozgrywano i wrócono do nich pod koniec lat 70-tych. I tak aż do 1990 roku. Ostatnim oficjalnym mistrzem Belgii był Rik Wambacq. W ostatnich latach jako najlepszego spośród garstki startujących Belgów uznawano tego, który zajął najwyższą pozycję w turnieju o Złoty Kask. Tragiczny polski wątek Niestety to właśnie podczas zawodów w Belgii (choć w ramach ligi holenderskiej) zginął były żużlowiec klubów z Grudziądza, Lublina czy Gdańska, Grzegorz Knapp. W czerwcu 2014 Polak uderzył w bardzo prowizorycznie wykonaną bandę, która tak na dobrą sprawę równie dobrze mogła być betonowa. Już na torze Knappowi przeprowadzano reanimację, która niestety nie przyniosła efektu. Zawodnik pojechał do Belgii nieco sobie dorobić, bowiem dla słabszych żużlowców takie zawody to okazja do podreperowania budżetu, niestety czasem wielkim kosztem. Po zawodach rozgorzała dyskusja na temat stanu toru i zabezpieczeń w Heusden-Zolder. Mówiono, że obiekt nie spełnia podstawowych norm i organizacja zawodów jest bardzo ryzykowna. Belgowie deklarowali wprowadzenie nowych, bardziej profesjonalnych i nowoczesnych rozwiązań, lecz niezbyt wiele w tej sprawie wskórali. Śmierć Knappa odbiła się szerokim echem nie tylko w polskim żużlu. Bardziej niż z klasycznego toru, rywale kojarzyli go bowiem z lodowej odmiany, bowiem to właśnie na tym skupił się w ostatnich latach kariery. W Heusden-Zolder pojechał tak naprawdę dla rozrywki. Tragedia Knappa dała do myślenia wielu żużlowcom. Zaczęto się zastanawiać, czy warto jechać kilkaset lub kilka tysięcy kilometrów na mało rentowne zawody, które może i są formą odskoczni i ciekawostką, a może nawet okazją do zarobku, ale mogą odbywać się na torze, który nie jest w pełni bezpieczny. W podobny sposób, co Knapp zginął przecież rok wcześniej w Argentynie Słoweniec, Matija Duh. Tam też zwracano uwagę na jakość band okalających tor i zastanawiano się, czy przypadkiem nie przyczyniła się ona do tak fatalnych skutków upadku zawodnika. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!