Kiedyś byli jedną z potęg Nieliczni nowozelandzcy kibice żużla (zwłaszcza ci starsi) mogą żyć tylko wspomnieniami z bardzo odległych czasów. Kilkadziesiąt lat temu ich kraj w żużlu miał bardzo dużą grupę solidnych zawodników, na czele z Ivanem Maugerem, który aż sześciokrotnie zdobywał tytuł mistrza świata, co każe wskazywać go jako najlepszego żużlowca w historii tej dyscypliny. Był najlepszy w Goeteborgu (1968), Londynie (1969), Wrocławiu (1970), ponownie Londynie (1972), znów Goeteborgu (1977) oraz Chorzowie (1979). Do tego wielokrotnie stawał na podiach różnych imprez rangi światowej, indywidualnie i drużynowo. Mauger łącznie zdobył 18 (!) medali mistrzostw świata: osiem złotych, siedem srebrnych i trzy brązowe. Coś nieprawdopodobnego i trudnego do pobicia. Trzeba jednak wspomnieć, że w czasach swojej świetności miał o kilka klas lepszy sprzęt niż wielu rywali, np. rywalizujący z nim Jerzy Szczakiel, Zenon Plech czy Edward Jancarz. Czasem można dojść do wniosku, że zwycięstwa Polaków nad Maugerem, biorąc pod uwagę różnice sprzętowe, można określić mianem cudu. Nowozelandczyk jako pierwszy jeździł na zawody kamperem, w którym mógł odpocząć i spokojnie zjeść. To pokazuje, jak bardzo wyprzedzał rywali profesjonalizmem, na który w przeciwieństwie do nich mógł sobie pozwolić. Mimo że nie jeździł w polskiej lidze, nad Wisłą był bardzo znany i szanowany. Zdecydował się też zorganizować w naszym kraju dwa turnieje pożegnalne, gdy zjeżdżał z żużlowej sceny. Odbyły się one w Gnieźnie i w Lesznie. Po kilku latach od zakończenia startów, otworzył w Malezji klinikę żużlową. Organizował turnieje z udziałem najlepszych zawodników świata - "Ivan Mauger Golden Helmet Series". Sam też często wsiadał na motocykl i nawet mając prawie 70 lat pokonywał naprawdę mocnych żużlowców, czym tylko potwierdzał wielką sportową klasę. Zmarł w 2018, pod koniec życia mając duże problemy zdrowotne. Mauger nie był pierwszy Nie każdy kibic pamięta jednak, że to nie Mauger był pierwszym żużlowym mistrzem świata z Nowej Zelandii. Premierowe triumfy na arenie międzynarodowej w barwach tego kraju święcił Ronnie Moore, zdobywca złotych medali w latach 1954 i 1959. Oprócz tego dwukrotnie stawał na podium w mistrzostwach świata par oraz czterokrotnie w drużynowych mistrzostwach świata. Warto jednak wspomnieć, że te ostatnie sukcesy odnosił w barwach Wielkiej Brytanii. Łącznie czternaście razy stawał do walki o indywidualne mistrzostwo świata. Tak naprawdę tylko Mauger i Moore zdołali wdrapać się na sam żużlowy szczyt. W różnych ligach angielskich w późniejszych latach startowali z mniejszymi lub większymi sukcesami tacy żużlowcy, jak Gary Allan, Andrew i David Bargh, Bruce Cribb, Tony Briggs, John Goodall czy Lary Ross. Żaden z nich jednak mistrzostwa świata nie zdobył, choć należy przyznać, że na skalę ligi często byli zawodnikami solidnymi. Obecnie Nowozelandczyków można policzyć na palcach jednej ręki i tak naprawdę w poważny żużel bawi się tylko jeden z nich. Póki co, nie osiągnął jednak znaczących sukcesów. Mowa o Bradleyu-Wilsonie Deanie. Ten zawodnik ma 27 lat i jak na żużlowca jest jeszcze względnie młody, ale nie można już go określać mianem młodziana. Przez wiele lat pokazywał się głównie w Anglii, gdzie wyrobił sobie opinię całkiem niezłego żużlowca. W 2019 roku zakontraktowało go Zdunek Wybrzeże Gdańsk. Bradley od początku przygody z Polską bardzo liczył na pokazanie się w lidze i w końcu dostał taką szansę. Pojechał w Daugavpils i spisał się tam nie najgorzej, zdobywając z bonusami pięć punktów. Pokonał Olega Michaiłowa czy Kjastasa Puodźuksa. Ku zdziwieniu wielu osób, kolejnych szans już nie dostał. Briggs uratował życie wielu zawodnikom Będąc w temacie nowozelandzkiego żużla, trudno nie wspomnieć o wpływie, jaki wywarł na tę dyscyplinę wynalazek Tony'ego Briggsa, byłego żużlowca. To on zaprojektował i wprowadził na rynek dmuchane bandy, które ocaliły życie i zdrowie niezliczonej ilości żużlowców. Niegdyś zawodnicy po utracie kontroli nad motocyklem uderzali w twarde, drewniane, metalowe lub nawet betonowe bandy. Można sobie wyobrazić, jak nieporównywalnie gorsze skutki wywoływało zetknięcie z takim materiałem. Zdarzały się nawet tory bez band i to na takim właśnie zginął Polak, Zbigniew Raniszewski (uderzył w schody). Briggs nauczony własnym doświadczeniem, postanowił coś zmienić. Stworzył pneumatyczną bandę, która dzięki wypełnieniu powietrzem amortyzuje siłę uderzenia. Ten wynalazek początkowo funkcjonował w cyklu Grand Prix, ale z czasem kolejne ligi zaczęły wprowadzać go jako element obowiązkowy i obecnie nie ma już zawodów rozgrywanych bez dmuchanych band. W Polsce są obecne od 2005 roku i można się tylko zastanawiać, ilu zawodników nie odniosłoby poważnych urazów lub nie straciło życia, gdyby pojawiły się wcześniej. Dmuchane bandy są ustawiane wyłącznie na łukach. Testowano je także na prostych, ale czyniły tam więcej szkód niż pożytku. Już nawet bez ich obecności na wielu obiektach ten fragment toru jest bardzo wąski, a przy założeniu dmuchanych band, wielokrotnie zawodnicy zahaczali o nie, jadąc na bardzo dużej prędkości. Koszmarny upadek zaliczył np. Lukas Dryml. Po jakimś czasie zdecydowano, że takie zabezpieczenia będą montowane tylko na łukach, gdzie jest znacznie szerzej. Tak czy inaczej, wynalazek Briggsa był ogromnym przełomem w kwestii poprawy bezpieczeństwa na żużlowych torach. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź