Łoktajew zmienił zdanie Dobrze zapowiadający się od najmłodszych lat Rosjanin (punktował w ekstralidze już jako 16-latek), postanowił w 2011 roku zacząć starty jako reprezentant Ukrainy. Zapowiadało się, że w końcu ten kraj może mieć naprawdę solidnego zawodnika w najlepszej lidze świata. Być może sami ukraińscy działacze liczyli na to, że Łoktajew podniesie poziom speedwaya w ich kraju. Niestety, ich nadzieja okazała się płonna. Trzy lata później żużlowiec wrócił do reprezentowania barw rosyjskich, a Ukraińcy mogą bardzo tego żałować. 27-latek z roku na rok jest coraz bliżej światowej czołówki, a kilka miesięcy temu był dosłownie o włos od awansu do GP. Podczas sierpniowego GP Challenge w Gorican w kapitalnym stylu wygrał trzy pierwsze biegi i prowadził z kompletem punktów. Wydawało się, że nikt i nic nie będzie w stanie zatrzymać jego marszu po awans. W swoim kolejnym starcie prezentował się już gorzej, ale porażka z Matejem Zagarem wstydu nie przynosiła. Łoktajew niestety nie wytrzymał psychicznie i upadając w ostatnim biegu zaprzepaścił swoją wielką szansę. To nie pierwszy przypadek, kiedy zawodnik przegrał z nerwami. Przez cały sezon jednak Aleksandr był mocnym punktem Orła Łódź, a Witold Skrzydlewski dosłownie go ubóstwia. Biorąc pod uwagę ponowne starty Łoktajewa dla rodzimej federacji, liderem ukraińskiej kadry jest aktualnie Andriej Karpow, obecny zawodnik RzTŻ Stali Rzeszów, ale kilka la temu solidny punkt ekstraligowego Falubazu Zielona Góra. Rok 2017 wydawał się dla niego przełomem, bowiem tułający się wcześniej po niższych ligach żużlowiec, wreszcie dostał realną szansę rywalizacji z najlepszymi. Po kilku niezłych występach, gdzieś się jednak zagubił. Nadal jest w Polsce bardzo ceniony, ale już raczej tylko w drugiej, góra pierwszej lidze. Jako że ma 34 lata, trudno spodziewać się, by w świetle nowych przepisów dotyczących składu, wrócił do PGE Ekstraligi. Korzystają z polskiej gościnności Kilka lat temu mieliśmy ukraińskie kluby w polskich rozgrywkach. W 2004 roku do drugoligowych zmagań dołączył SKA Speedway Lwów. Ich występy szału nie robiły, ale cztery zwycięstwa i sześć porażek to nie powód do wstydu. Dwa lata później oglądaliśmy Ukrainę Równe, która startowała jednocześnie w lidze polskiej i rosyjskiej, co stanowiło duże wyzwanie logistyczne. W 2011 roku inny klub z tego miasta, Kaskad Równe spróbował swoich sił w Polsce. Ponownie pojawili się dwa lata później, ale zaliczyli katastrofę. Popadli w gigantyczne długi i po serii samych porażek nie dojechali nawet sezonu do końca. Tak skończyła się na chwilę obecną przygoda ukraińskich klubów z ligą polską. Nadal trwa tymczasem przygoda Wiktora Trofimowa. Zawodnik urodził się na Ukrainie, ale szybko się zorientował, że perspektyw do uprawiania żużla nie ma tam zbyt wielkich. Wyjechał więc wraz ze swoim ojcem do Polski i został dostrzeżony przez Romana Jankowskiego, znanego wychowawcę żużlowych talentów z Leszna. Dołączył więc do tamtejszej szkółki, choć w ligowej drużynie Unii nigdy nie zadebiutował. Jeździł jednak jako Polak w różnych zawodach, bowiem otrzymał obywatelstwo. Został wypożyczony do Lublina, bowiem trudno było mu konkurować ze Smektałą i Kuberą. W Motorze jeździł świetnie i jest jednym z najlepiej zapowiadających się polskich seniorów młodego pokolenia. Można pół żartem pół sero stwierdzić, że Trofimowa prześladuje Dominik Kubera. W Lesznie to właśnie on był jednym z tych "nie do wygryzienia" i to wpłynęło na decyzję o odejściu urodzonego na Ukrainie zawodnika. Teraz z kolei Wiktor odchodzi z Motoru, bo miałby problemy z regularną jazdą, gdyż jako U-24 do klubu przyszedł... Kubera. Trofimow zaś dołączył do klubu z Rybnika, który chce szybko wrócić do PGE Ekstraligi. Samo zainteresowanie, jakie było wokół Trofimowa w okresie transferowym pokazuje jednak, że wielu działaczy widzi w nim duży potencjał. Jest nadzieja na przyszłość Ukraińcy chcieliby w końcu mieć żużlowca walczącego o najwyższe trofea. Po zmianie narodowości dokonanej przez Łoktajewa i wielce prawdopodobnym pogrzebaniu szans na sportowy rozwój Karpowa, oczy zwrócone są na 20-letniego Marko Lewiszyna. To niesamowicie utalentowany, ale jeszcze nieco nierówny zawodnik, notujący sporą liczbę upadków. Startował w tegorocznym finale IMŚJ, gdzie pokazał się z niezłej strony. Potrafił pokonać np. Jakuba Miśkowiaka, Madsa Hansena czy Lukasa Baumanna, a więc żużlowców w Polsce już znanych. Problem w tym, że Lewiszyn jest obecnie w trudnym położeniu. Aby zrobić krok do przodu w swojej karierze, musiałby jak najszybciej zadebiutować w polskiej lidze. Jest jednak juniorem, a regulamin rozgrywek nie pozwala na wystawienie zagranicznego żużlowca pod młodzieżowym numerem, tak jak to bywało wcześniej. Nikt nie zaryzykuje wstawienia niedoświadczonego w Polsce chłopaka do składu jako seniora, nawet mimo wyraźnie okazywanego talentu. Lewiszyn musi więc wykazać się cierpliwością i liczyć na utrzymanie przepisu o obowiązkowym żużlowcu U-24 jeszcze przez kilka lat. Na Lewiszyna bardzo liczą także w Równem, gdzie zainteresowanie żużlem jest ogromne. Tamtejszy klub robi wszystko, by zapewnić młodemu zawodnikowi dogodne warunki do rozwoju, ale nie jest w stanie przekonać zbyt dużej liczby sponsorów do wspierania żużlowca. Działacze szukają mu nowych darczyńców, próbują załatwiać kontrakty. Marko był w kadrze Lokomotivu Daugavpils, ale nie było mu dane zadebiutować w polskiej lidze, nawet mimo kiepskich występów Linusa Sundstroema czy Kjastasa Puodżuksa. Szkoda, bowiem gorzej od wymienionych, zwłaszcza w spotkaniach wyjazdowych, na pewno by nie pojechał. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!