Utrzymanie za opony samochodowe Przegląd Sportowy w zeszłym tygodniu porównał Fogo Unię Leszno do Legii Warszawa. Chodziło o znak dłonią, który ma być charakterystyczny dla kibiców żużlowego mistrza Polski. Nie tylko ten detal i ligowa dominacja w ostatnich latach łączą oba kluby. Leszczynianom w przeszłości również odebrano tytuł za niesportowe zachowanie w ostatniej kolejce. W 1984 ostatni mecz jechali z broniącą się przed utrzymaniem Stalą Rzeszów i prowadzili aż 41:25, jednak 4 ostatnie gonitwy zakończyły się sensacyjnymi podwójnymi zwycięstwami Żurawi. Rzeszowianie doprowadzając do końcowego remisu utrzymali się w elicie kosztem Polonii Bydgoszcz. Dla Unii wynik był bez znaczenia, czempionat mieli w garści Radość w obu miastach nie trwała długo. Związek bardzo szybko wywęszył nieuczciwą grę i przywrócił sprawiedliwość. Działania były tym bardziej błyskawiczne, że Polonia była klubem milicyjnym, więc całą sprawę podchwyciły również środowiska nieżużlowe. Państwowa telewizja nagrywała nawet reżyserowane kadry przedstawiające kibiców rzucających pieniądze na tor. Wokół całego wydarzenia narosła masa legend - według wielu starszych wiekiem przedstawicieli środowiska, łapówka została przekazana w postaci... samochodowych opon. Uczciwi zawodnicy nie dali się skusić na bajońskie sumy i dobre kontrakty W 2008 roku Stal Gorzów i Ostrovia rywalizowały o awans do Ekstraligi. Syn prezesa wielkopolskiego klubu zaoferował 100 tysięcy złotych liderowi gorzowian - Matejowi Ferjanowi. Ten nie tylko się nie ugiął, ale także o całej sprawie poinformował odpowiednie organy. Okazało się, że łapówka była tylko pierwszym z wielu pomysłów szemranych działaczy. Jednym z planów było nawet pobicie zawodnika na tyle dotkliwie, by ten nie mógł wystąpić w meczu. Ukarano nie tylko klub, ale także działaczy, a nawet trenera! Pod koniec sezonu 2017 o miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej walczyły zaś kluby z Gdańska i Torunia. Sponsorem reprezentującego Wybrzeże Kacpra Gomólskiego był wówczas jeden z toruńskich przedsiębiorców. Przed meczem zadzwonił do swojego podopiecznego i zaoferował mu 100 tysięcy złotych, a także kontrakt w ekstraligowym zespole. Wychowanek Startu miał w zamian zawalić ważne spotkanie. Żużlowiec nagrał połączenie i przekazał je klubowi, który poszedł z nim do prokuratury. Wyrok w tej sprawie zapadł dopiero niedawno. Za dużo zmiennych Żużel to bardzo wrażliwy na manipulację wynikami sport. W małym, hermetycznym środowisku każdy każdego zna i łatwo skontaktować się z odpowiednimi osobami. A takich jest przecież co nie miara. O losach spotkania decydują przecież nie tylko zawodnicy, ale także sędziowie (jakiś czas temu głośno było o jednym z nich, który miał "właściwie" prowadzić spotkanie bezpośrednio po tym, gdy ktoś spłacił u komornika jego gigantyczne długi) czy mechanicy. W sezonie 2018 przed jednym ze spotkań ktoś celowo zniszczył sprzęt Michała Piosickiego, zawodnika Polonii Bydgoszcz - do tarczek sprzęgła wlał smar. Specyfika tego środowiska powoduje, że dużo w nim "tajemnic poliszynela". Nikt nikogo za rękę nie złapał, ale każdy wie co dokładnie się stało. Tak było między innymi w 2004 roku, gdy na finałowy mecz Sparty Wrocław z Unią Tarnów nie doleciał lider wrocławian - Greg Hancock. Miał rzekomo spóźnić się na samolot. Mogący go zastąpić Niels Kristian Iversen również dziwnym trafem nie wyrobił się z przyjazdem do Polski. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź