46-letniego Brytyjczyka kojarzymy przede wszystkim z rund Grand Prix, podczas których robi... wszystko. Właściwie to mógłby jedynie doglądać, czy każda zaplanowana rzecz idzie zgodnie z planem i w określonym czasie. W końcu jest dyrektorem, a dyrektor brudzić sobie rąk nie musi. On jest jednak inny. W Lublinie osobiście pomagał ściągać plandeki, które przed piątkową rundą rozłożono na torze. Ochlapał się przy tym, pobrudził spodnie, ale nie miał z tym problemu. Później jeszcze wdepnął w kałużę, przez co zapewne zalał buty. Nadal zachował pełen luz. Oczywiście, w trakcie całego dnia doglądał toru, co wobec padającego nieustannie deszczu, przyjemne pewnie nie było. Zdarzały się też turnieje, podczas których brał miotłę i wraz z ludźmi za to odpowiedzialnymi usuwał zalegającą na torze wodę, tak aby przyśpieszyć rozpoczęcie zawodów. Robił to tak długo, aż stan nawierzchni pozwolił na przeprowadzenie turnieju w sposób bezpieczny. Później jeszcze nadzorował pracę ciągników i pokazywał, gdzie należy wyrównać tor. Wiedział, o czym mówi, bo przecież kiedyś sam był żużlowcem. Na torze gwiazdą nie był W trakcie swojej kariery był zawodnikiem raczej średnim, choć ma na swoim koncie drużynowe sukcesy. W 1992 i 2004 roku wraz ze swoimi drużynami, odpowiednio: Reading Racers oraz Poole Pirates zdobywał mistrzostwo Elite League. Pierwszoplanową postacią nie był, ale swoje punkty dorzucał. Jeśli chodzi o ligę angielską, jeździł też w Stoke Potters, Newcastle Diamonds, Arena Essex Hammers, Belle Vue Aces, Newport Wasps, Birmingham Brummies i na koniec w Lakeside Hammers (dawniej Arena Essex). Pojawił się także w lidze szwedzkiej, gdzie reprezentował barwy Getingarny, Norpseed oraz Lejonen. Nigdy nie ścigał się zaś dla żadnego polskiego klubu. Wówczas inni Brytyjczycy byli bowiem w Polsce znacznie bardziej popularni: Mark Loram, Andy Smith, Carl Stonehewer, Lee Richardson czy Scott Nicholls. Morris do czołówki się nie zaliczał, ale z czołówką się przyjaźnił. Miał bardzo dobre relacje z trzykrotnym mistrzem świata, Jasonem Crumpem. Morris zjechał z żużlowej sceny w 2009 roku. Rządzi i... rozdziela Po zakończeniu kariery sportowej, Morris zajął się inną żużlową działalnością. W 2010 roku został szkoleniowcem brytyjskiej kadry U21. Następnie był także drugim trenerem reprezentacji dorosłej. Chwilę później przejął już funkcję menedżera Birmingham Brummies. Wszędzie był tylko na moment, ale zwróćmy uwagę, że w każdym z tych miejsc pełnił role kierownicze. Wyzwanie jego życia nadeszło w 2014 roku, kiedy to na emeryturę odszedł ówczesny dyrektor cyklu GP, Tony Olsson. Phil Morris go zastąpił. W cyklu jest osobą najważniejszą, bo przecież rządzi i dowodzi. Potrafi również rozdzielać. Gdy niegdyś w Malilli doszło do spięcia pomiędzy agresywnymi mechanikami Taia Woffinena a Nickim Pedersenem, ochroniarzem Duńczyka był nie kto inny, tylko Morris właśnie. Walijczyk nie boi się takich sytuacji. Gdy jest gorąco, zawsze reaguje. Być może ma świadomość, że ewentualna eskalacja konfliktu i bójka na torze fatalnie wpłynęłaby na wizerunek cyklu GP. Panowie, czas się wam kończy Ciekawym zachowaniem Morrisa jest również to, co robi w trakcie upływania czasu dwóch minut dla zawodników startujących w nadchodzącym biegu. Gdy zbliża się moment końcowy, ponagla zawodników, którzy jeszcze nie wyjechali. Potrafi nawet biegać po parku maszyn i szukać danego żużlowca, przypominając że zaraz zaliczy wykluczenie. To totalnie nie jest jego zadanie, ale warte docenienia jest, że to robi. Cykl Grand Prix chyba nigdy jeszcze nie miał tak medialnego dyrektora. Phil Morris co chwilę zaskakuje jakimś pomysłem i tylko czekać, aż wcieli się w nową rolę. Problem w tym, że... niewiele takowych już mu zostało. Nie był jeszcze sędzią, więc może kiedyś i tego spróbuje. Nie sprzedawał również kiełbas w stadionowej budce, także tutaj też jest pole do popisu. Tak czy inaczej, gdyby była potrzeba, Morris na pewno by nie odmówił.