Tamtego dnia na ulicach Lublina były takie tłumy, jakie widywało się wtedy w miastach przy okazji kolarskiego Wyścigu Pokoju. Kiedy Hans Nielsen przyjechał w kordonie policji półtorej godziny przed meczem, to na stadionie nie było już gdzie szpilki wcisnąć. - Nie mogę się dostać, nie wiem, czy w ogóle coś zobaczę - kręcił głową Krzysztof Cugowski, wokalista Budki Suflera, który na mecz przyleciał ze Stanów. Debiut Nielsena w polskiej lidze, to było wielkie wydarzenie. Dopiero co opadła żelazna kurtyna, więc ludzie w kraju byli złaknieni wszystkiego, co kojarzyło się z zachodem. Wcześniej oglądali zagraniczne gwiazdy jedynie przy okazji turniejów mistrzostw świata. W lidze nigdy. Nielsen był witany niczym Papież, albo co najmniej wielka gwiazda rocka. Cugowski przyznał, że na koncertach nigdy nie widział tylu ludzi, co wtedy w Lublinie w dniu debiutu czterokrotnego mistrza świata w lidze. Wstał o 4.30 rano, przywiózł skrzynkę własnego jedzenia Nielsen dostał osobistego ochroniarza i tłumacza. Obaj bardzo się przydali. Ten drugi w reportażu nagranym dla TVP mówił, że nigdy nie spotkał się z taką nachalnością dziennikarzy. CI śledzili każdy krok Duńczyka. Chcieli wiedzieć, kiedy wstał, co jadł i ile zarobił. Wtedy Nielsen przyleciał do Polski z Anglii. Wstał o 4.30 rano, pojechał na lotnisko w Heathrow i stamtąd poleciał do Warszawy. Ze stolicy do Lublina jechał już samochodem. Kibice wypatrywali go na rogatkach miasta. Potem nie opuszczali go na krok. Dziwiono się, że przywiózł ze sobą skrzynkę jedzenia. Tłumaczył, że to tak na wszelki wypadek, bo polskie kotlety uwielbia. Po latach przyznał, że miał obawy, ale z czasem się przekonał do naszych potraw. Zastanawiali się, czy Nielsen przegra jakiś bieg Kibice siedzieli na trybunach już na kilka godzin przed meczem. Zabijali czas, grając w karty i zastanawiając się, czy mistrz świata przegra jakiś bieg. Ostatecznie pokonał go Eugeniusz Skupień, ale ROW Rybnik przegrał w Lublinie 40:50. Skupień przeszedł jednak do historii. Do dziś mówi się o nim, jako o tym, który wygrał z Nielsenem w debiucie. W pierwszym sezonie Duńczyk pojechał w czterech meczach, w następnych dziewięciu, a Motor został wicemistrzem Polski. Starsi sympatycy Motoru do dziś wspominają debiut Nielsena. Klub, który był beniaminkiem, zadziwił całą Polskę, skupił na sobie zainteresowanie mediów. Nad kontraktem Nielsena pracowało pół roku. Sędzia Jerzy Kaczmarek, który był gwarantem finansowym umowy Duńczyka, wziął na mecz swoje prywatne pieniądze, żeby w razie czego zapłacić Nielsenowi. Okazało się to jednak niepotrzebne. Prezes Motoru pytany o to, ile kosztuje taka ekstrawagancja, jak Nielsen mówił, że wszystko zależy od wyniku i liczby widzów na trybunach. Za jeden występ mistrz kasował 5 tysięcy marek. Wówczas to było 25 milionów w przeliczeniu na złotówki. Nielsen bardzo przeżył debiut w polskiej lidze Inni drapali się po głowie, jak Motor to zrobił, bo Nielsen był zajętym człowiekiem. - Ścigałem się wczoraj i przedwczoraj w Anglii, a jutro będę jeździł w Wolverhampton. Potem w Coventry i Oxfordzie - mówił zawodnik po przyjeździe do Lublina, a tamto zdarzenie można określić kamieniem milowym w rozwoju polskiego żużla. Tamten mecz odcisnął piętno na obu stronach. Nielsen przyznał, że nigdy wcześniej, ani nigdy później nie przeżył takiego zainteresowania swoją osobą. Był tym tak bardzo zafascynowany, że wszystko znosił z uśmiechem na ustach. Bardzo przejęci byli nie tylko kibice, ale i zawodnicy. Gdy ci pierwsi zobaczyli w parku maszyn dwa Goddeny obklejone reklamami, zrozumieli, że Nielsen to nie żart. Wszystkie oczy były zwrócone na miejsce, gdzie stały motocykle. Czekano, kiedy on się pojawi. Śledź padł przed nim na kolana A gdy już Nielsen wszedł do parku maszyn, to nie mógł się opędzić od ciekawskich. Obserwowano każdy jego ruch. Dariusz Śledź, wtedy zawodnik Motoru, powiedział kiedyś w rozmowie ze sport.pl, że kiedy zjawił się Nielsen, to niemal padł na kolana. - Chodziłem za nim jak cień, oglądałem motocykle. Spodziewałem się, że siądzie pod parasolem, założy nogę na nogę, nastawi rękę, nałożą mu rękawice, założy kask, wsiądzie na motocykl, wyjdzie, przyjedzie, postawi motocykl, znów siądzie na krześle. Okazało się jednak, ze to normalny facet - mówił Śledź. Śledź nie był jedynym, który przeżywał występ. Onieśmielony był legendarny trener Motoru Witold Zwierzchowski. - To spore przeżycie prowadzić drużynę z mistrzem świata - mówił wówczas, a zawodnik kazał podpatrywać Duńczyka, który poza jednym przegranym w debiucie biegiem, w pozostałych przyjeżdżał daleko przed innymi, a linię mety mijał na jednym kole. W niedzielę Motor podejmuje Fogo Unię Leszno, mistrza Polski. Na stadionie będzie około 3 tysięcy, bo z powodu koronawirusa można zapełnić tylko 25 procent miejsc. W ciemno można jednak założyć, że Motor sprzedałby co najmniej pięć razy tyle wejściówek na to spotkanie. Przez te 31 lat jedno się w Lublinie nie zmieniło, nadal są tam kibice rozkochani w speedway’u. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź