Warto zaznaczyć, że problem jest przedmiotem publicznej debaty od roku 2015 i koszmarnego wypadku Jarosława Hampela podczas półfinału Drużynowego Pucharu Świata w Gnieźnie. Reprezentant Polski upadł wówczas na tyle nieszczęśliwie, że z dużą prędkością wślizgnął się pod dmuchaną bandę uniesioną przez motocykl, który w nią uderzył ułamki sekund wcześniej. Energia, która wytworzyła się w wyniku uderzenia nogi Hampela o bandę była tak duża, że kość udowa zawodnika została złamana w ośmiu miejscach. Od tamtego momentu nie mieliśmy już tak opłakanego w skutkach wypadku, zmieniono też przepisy dotyczące dmuchanych band - obecnie powinny być one montowane pod kątem (pochylenie w kierunku toru), a także podsypywane, by zminimalizować ryzyko wjazdu zawodnika pod bandę. Zmiana regulacji przyniosła częściowe efekty. Trudniej jest zawodnikowi wpaść pod bandę, ale niestety musi zostać spełniony jeden warunek - motocykl nie może uderzyć w "baloty" przed nim. Problem nie zniknął O tym, jak groźne mogą być tego typu upadki przekonał się niespełna dwa tygodnie temu Mateusz Dul. Zawodnik Orła wpadł pod bandę tak głęboko, że wirażowy, który podbiegł do niego jako pierwszy... szukał żużlowca dwa metry od miejsca, w którym faktycznie leżał. Dopiero gdy reprezentantowi Orła udało się wypchnąć dłoń spod dmuchanych band, akcja wydobywania żużlowca przeniosła się w dobre miejsce. W ostatnie trzy ligowe weekendy odnotowaliśmy aż siedem przypadków, gdy zawodnicy częściowo lub w całości chowali się pod dmuchanymi bandami. Oznacza to, że zmiana regulacji zmniejszyła ryzyko wjazdów pod bandę, ale nie wyeliminowała go całkowicie. Co odrobinę zaskakujące, od sześciu lat jest gotowy pomysł, który - wydaje się - całkowicie wyeliminowałby ten problem. Dlaczego więc nie jest realizowany? Bydgoskie remedium na wjazdy pod bandy Skontaktowaliśmy się z Tomaszem Muszalskim - bydgoskim konstruktorem i autorem projektu modernizującego dmuchane bandy. Cała idea polegała na montażu osłony dmuchanej bandy, przymocowanej do ziemi w dwóch miejscach - za bandą, w pasie bezpieczeństwa, za pomocą sprężyn (to one zapewniałyby wymagają elastyczność) oraz w torze (na głębokości ok. 30 cm byłaby betonowa wylewka, a w niej metalowe płyty z hakami, do których montowane byłyby osłony). Impulsem do opracowania proponowanego przez Muszalskiego rozwiązania był właśnie wypadek Hampela w Gnieźnie w czerwcu 2015 roku. Dzięki pomocy Krzysztofa Cegielskiego, pół roku później konstruktor prezentował rozwiązanie na seminarium sędziów, które odbywało się w Grudziądzu. Jaki był odzew na projekt? - Odzew był bardzo pozytywny, tylko Leszek Demski szukał troszeczkę, mówiąc kolokwialnie, "dziury w całym". Jednak jeszcze w trakcie spotkania wszystkie kontrargumenty były odbijane, przy dużej pomocy pana Tomka Golloba. Odzew pozostałych zawodników obecnych na tym spotkaniu był również pozytywny - mówi nam autor pomysłu. Pełna gotowość do testów i… ich brak Ciekawe jest to, że znaleźli się zawodnicy chętni testować rozwiązanie na torze. - Na samym początku pisałem w tej sprawie do Szymona Woźniaka. Pamiętam, że w jednym z maili Szymon żartobliwie zapytał "mam się rozpędzić i wjechać w bandę, tak?". Odpowiedziałem "generalnie tak by to musiało wyglądać". Szymon odpisał "ok, nie ma problemu" - wspomina Muszalski. To tylko pokazuje, jak duże zaufanie i nadzieję żużlowcy pokładali w pomyśle. Testy miały odbywać się na stadionie bydgoskiej Polonii. Jak się okazuje, gotowy był nie tylko zawodnik - Szymon wyraził gotowość, miałem trzech chętnych producentów, którzy byli zaangażowani - tłumaczy Muszalski i dodaje - Miałem też sponsora, bydgoską firmę, której szefem jest wieloletni fan żużla, więc generalnie był zawodnik, producent i sponsor, czyli pieniądze. Mogliśmy to montować, ale wszystko stanęło. Nasuwa się więc pytanie - dlaczego? Autor pomysłu spieszy z odpowiedzią - Projekt zakładał stworzenie betonowej wylewki pod powierzchnią toru, tuż przy bandzie. Żeby coś takiego zrobić, wymagana była zgoda GKSŻ na ingerencję w nawierzchnię toru. Spotkanie odbyło się w grudniu, więc mieliśmy trzy miesiące na realizację projektu. Niestety do tego nie doszło, bo nie otrzymaliśmy wspomnianej zgody - tłumaczy Muszalski. Zalet mnóstwo, wad… brak? Co warte zaznaczenia, projekt pozytywnie opiniowali nie tylko zawodnicy, na czele z Tomaszem Gollobem, ale również Krzysztof Cegielski, szef stowarzyszenia zawodników. Ten drugi miał problem, żeby w projekcie znaleźć jakieś wady. My również próbowaliśmy i wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Osłona dmuchanej bandy nie niszczyłaby jej, dzięki wykorzystaniu materiałów o niskim współczynniku tarcia. Ryzyko wjazdu pod bandę byłoby całkowicie wyeliminowane dzięki montażu osłony na głębokości ok. 30 centymetrów. Poza tym, dmuchana banda nie straciłaby swojego największego atutu, czyli amortyzacji upadków. Zachowanie jej elastyczności, przy sztywnym montażu w torze, byłoby możliwe, dzięki zastosowaniu sprężyn przy montażu za bandą. Problemem nie byłoby również zaawansowanie technologiczne projektu, bo taką osłonę byłyby w stanie stworzyć firmy zajmujące się tworzeniem plandek na samochody dostawcze. Co ważne - problemem nie są również pieniądze. W 2015 roku szacunkowy koszt zastosowania takiego systemu na całym torze wynosił 25-35 tysięcy złotych. Nawet jeśli materiały potrzebne do realizacji projektu podrożały przez ostatnie lata, cena nie powinna przekroczyć 50 tysięcy złotych. Przy kilku(nasto)milionowych budżetach klubów jest to śmieszny wydatek. Co warte odnotowania, autor nie oczekiwał wynagrodzenia ani za wykorzystanie pomysłu, ani za prawa do niego. Test niemożliwy, jednak nie przez PZM Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z Leszkiem Demskim, czyli osobą odpowiedzialną za sprawy techniczne w GKSŻ i, jak można wnioskować z relacji Tomasza Muszalskiego z sędziowskiego seminarium, przeciwnika projektu. Okazuje się, że choćby do przeprowadzenia testów, wymagana jest homologacja dla osłony, czy dla bandy z osłoną. A o taką może ubiegać się tylko producent - Nawet jeżeli coś nam się podoba, czy jest dla pomysłu poparcie zawodników, czy też PZM, to nie mamy możliwości i władzy, żeby cokolwiek zamontować na bandach, które posiadają homologację - tłumaczy i rozwija - Każda banda ma homologację FIM-u i nie może być modernizowana w żaden sposób. Nie mogliśmy nawet przedłużać kickboardu i wkopywać go w tor właśnie ze względu na homologację. Tylko i wyłącznie FIM ma możliwość zatwierdzenia zmiany, czy też zmiany lub nadania homologacji. PZM nie tylko nie może wydać zgody na testy ze względu na homologację band, ale również nie ma prawnej możliwości złożenia wniosku o wydanie homologacji dla określonego projektu. Nie tylko dlatego, że nie jest właścicielem praw do niego, ale nawet w sytuacji gdyby był i tak nie może tego zrobić. Jedynie firma-autor pomysłu ma taką możliwość. Dopiero w momencie, gdy projekt otrzyma homologację, PZM może dopuścić osłonę do testów. Problem wydaje się być jednak bardziej skomplikowany i wydaje się, że wymaga nie tylko złożenia wniosku, spełnienia kryteriów i produkcji. Analizując dokument "FIM Racing Homologation Programme For Barriers - Homologation manual FRHPba-01", czyli de facto wniosek homologacyjny dla dmuchanych band, widzimy sztywne kryteria, które muszą spełniać aplikujący i ich pomysły. Wydaje się więc, że żeby osłona mogła otrzymać homologację, a później wejść do użytku, potrzebna jest zmiana wytycznych FIM. Podobnie jak było z tłumikami - najpierw zmieniono przepisy, które nakazywały stosowanie ich nieprzelotowych wersji, a później pojawiły się na rynku produkty dostosowane do nowych regulacji. Piotr Kaczorek Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź