Podczas dyskusji na temat zagranicznego juniora w Ekstralidze, wielu obawia się o rozwój polskich zawodników. Niedawno Mirosław Jabłoński powiedział niemalże wprost, że po wprowadzeniu takiej możliwości urośnie nam więcej żużlowców pokroju Kamila Pytlewskiego, którzy mają problem z płynnym pokonywaniem okrążeń. Kiedyś talentów też nie brakowało Strach dotyczący braku rozwoju polskich juniorów jest nieuzasadniony. Poza ligą są przecież inne szanse na łapanie doświadczenia. Od przyszłego roku oprócz Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów dojdą mecze drużyn rezerw. Miejsca na jazdę nie zabraknie, a w tych zmaganiach będzie można zwrócić na siebie uwagę. Ponadto potencjalna konkurencja z zewnątrz powinna pomóc Polakom. Młodzi zawodnicy musieliby się bardziej starać, by zdobyć miejsce w składzie. Każdy spróbuje zatem szybciej podnieść swe umiejętności. Tym samym zagraniczni juniorzy w lidze to nie problem. To szansa na progres. Warto zresztą odnotować, jak sprawa miała się, gdy zagraniczni juniorzy jeździli w Ekstralidze. Czy tamten czas okazał się najgorszym dla Polski? Maciej Janowski i Patryk Dudek na pewno są innego zdania. Z marszu weszli oni na dobry poziom, stając się ważnym punktem swoich zespołów. Późniejsze lata pokazały, że mowa o zawodnikach ze światowej czołówki. Nazwisk, które nie przestraszyły się zagranicznych młodzieżowców, jest więcej. Szymon Woźniak spokojnym rozwojem zapracował sobie na naprawdę niezłą karierę. Grzegorz Zengota pewnie byłby w innym miejscu, gdyby nie paskudna kontuzja nogi w 2019 roku. Przemysław Pawlicki to wciąż firma w PGE Ekstralidze. A przecież startowali oni z dużo gorszej pozycji, niż obecna. Ich rywalami potrafili być Chris Holder, Emil Sajfutdinow czy też Tai Woffinden. Oczywiście to tylko główne nazwiska w przypadku obu list. Czy teraz jest lepiej? Teraz Polacy nie muszą się martwić o konkurencje z zewnątrz, dzięki czemu w teorii spokojnie mogą rozwijać swój talent. W takim wypadku rodzimi żużlowcy powinni wręcz zalać drużyny, które nie musiałyby sięgać po zagranicznych seniorów. Czy jednak tak jest? Zdecydowanie nie. Szlagierowymi przykładami "polskich" czasów są Bartosz Zmarzlik i Piotr Pawlicki. Nie ma się co oszukiwać - ich talent rozbłysłby nawet przy możliwości dwóch zagranicznych juniorów. Czy oprócz nich ktoś z Polaków naprawdę zabłysnął? Dopiero na nowo do gry wraca Paweł Przedpełski. Na granicy Ekstraligi kręci się Kacper Woryna i ewentualnie Tobiasz Musielak z Krystianem Pieszczkiem. Nazwiska te jednak nie powalają. Teraz mamy trzech zdolnych. Bartosz Smektała, Dominik Kubera i Maksym Drabik mogą w Ekstralidze zagościć na lata. Na razie przechodzą oni różne okresy, nie mając za sobą pasma sukcesów. Za chwilę dołączą do nich najpewniej Jakub Miśkowiak oraz Wiktor Lampart. To utalentowani zawodnicy, ale nawet oni nie dają na dziś gwarancji, że w seniorskim żużlu z tej mąki będzie chleb. Niechęć nie jest poparta faktami Strach na tyle nas paraliżuje, że trudno przeanalizować fakty. A te są takie, że w ostatnich latach nie doszło do wielkiego skoku jakościowego młodych polskich zawodników. Wszystko rozbija się o indywidualne predyspozycje żużlowca - jeśli jest mocny, da radę. Jeśli nie, kiedyś szybko pożegnałby się z żużlem, a obecnie tylko rozciągnięta jest jego "kariera". Brak zagranicznego juniora nie wyleczył nas z niskiego poziomu juniorów. Szczególnie w tym roku mocno narzekamy i widzimy, że wielu młodzieżowców po prostu nie nadaje się do Ekstraligi. A to w tej materii miało się poprawić. Co nam po medalach DMŚJ i IMŚJ. Tamci zawodnicy zdobyliby te krążki bez specjalnej pomocy. Gorzej, że tymi sukcesami próbujemy zatrzeć obraz nędzy, jaki coraz częściej pojawia się ligowych zmaganiach.