Matej Żagar w sezonie 2016, podobnie jak każdy inny zawodnik PGE Ekstraligi, podpisał nie tylko normalną umowę z klubem, ale i kontrakt ze sponsorem będący ekstra dodatkiem. Kiedy po zakończeniu tamtych rozgrywek przyszło do rozliczenia, to Stal Gorzów wywiązała się ze swojej części umowy, płacąc wszystko co do grosza. Szef firmy, która miała wypłacić Żagarowi finansowy bonus, odwrócił się jednak na pięcie i stwierdził, że on ostatecznie nic nie da. I tak zaczął się problem, którego rozwiązanie zajęło 4 lata. Stal zgodziła się na przejęcie zobowiązań sponsora, ale chciała Żagarowi potrącić za spadek w rankingu średnich. W porównaniu do sezonu 2015 Słoweniec spadł o pięć miejsc, z 20. na 25., więc było to zasadne. I tu zaczęły się schody, bo Żagar nie chciał o tym słyszeć. Do sprawy oddelegowano byłego już wiceprezesa Cezarego Korniejczuka, który próbował się dogadać z Żagarem, ale nie było to łatwe. Zawodnik przy byle okazji wpadał w irytację. Tak kończyła się większość rozmów. W międzyczasie sponsor, który nie wywiązał się z umowy, chciał pomóc klubowi w rozwiązaniu tematu i włączył się do rozmów. Po czasie okazało się, że tylko namieszał, a na końcu zniknął. Stało się jasne, że Stal musi radzić sobie sama i zapłacić wszystko to, do czego zobowiązała się firma. Dopiero mecenas Adam Goliński, którego Żagar wynajął do rozwiązania sprawy, zdołał się dogadać z Korniejczukiem i Stalą tak, żeby każda ze stron była zadowolona. Swoją drogą, to cała ta historia pokazuje, jak śliskim tematem są umowy sponsorskie będące dodatkami do kontraktów. Raz, że klub ma kłopot, bo musi przekonać firmy, żeby zamiast na klub, dały pieniądze prosto do kieszeni zawodników. Dwa, że potem prezes nie ma wpływu na to, czy taki sponsor dotrzyma słowa i wywiąże się z umowy. W przypadku Żagara skończyło się tak, że to Stal zapłaciła to, co obiecał sponsor. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!