O problemach z maszyną startową w Landshut informowaliśmy w minionym tygodniu. Podczas półfinału z Kolejarzem Rawicz na niemieckim torze po raz pierwszy pojawiła się automatyczna maszyna startowa. Niestety, z uwagi na problemy techniczne atmosfera na stadionie bardzo zgęstniała - zawodnicy byli trzymani pod taśmą zbyt długo, kilku z nich spaliło sprzęgła, a sfrustrowany Damian Baliński celowo w nią wjechał, za co został ukarany żółtą kartką. Zawody przerwano, by następnie kontynuować je w sposób analogowy, a więc z blokadą maszyny zwalnianą przez arbitra. - Problemy na zawodach z Rawiczem wynikały głównie z wadliwego działania pulpitu, a nie urządzenia do startów. Gdyby pulpit działał prawidłowo, a awarii uległ automat do startów, wówczas przejście na tryb ręczny zajęłoby dosłownie chwilę - tłumaczy Leszek Demski. - W związku z powtarzającymi się problemami z pulpitem w ciągu tego sezonu, zmuszeni byliśmy zawiesić licencję toru w Landshut. Niestety pomimo zapewnień i obietnic do dnia dzisiejszego niewiele zostało zrobione w tym temacie - dodaje. Nie wzięli klubów z zaskoczenia Automatyczne maszyny startowe pojawiły się w niższych polskich ligach z początkiem tegorocznej fazy play-off. Wcześniej korzystano z nich choćby w cyklu Grand Prix. - Wdrożenie podobnego rozwiązania w zawodach FIM spotkało się z bardzo pozytywnymi opiniami sędziów międzynarodowych - mówi Piotr Szymański, przewodniczący GKSŻ. - Bardzo istotny jest dla nas fakt, że obecnie czas zwolnienia maszyny startowej jest mocno zróżnicowany. Nie ukrywamy także, że sędziowie mieli pewne przyzwyczajenia w tym zakresie, co nie było korzystne - dodaje. W GKSŻ podkreślają, że kluby nie zostały przez nich "zaatakowane z zaskoczenia". - Wszystko zostało dokładnie przedyskutowane na specjalnym spotkaniu z przedstawicielami klubów. Kluby zostały poinformowane, że urządzenie przeszło testy i otrzymały dwa tygodnie czasu na przygotowanie się do wdrożenia. Niestety nie wszędzie właściwie wykorzystano ten czas. Warto podkreślić, że kluby nie zostały obciążone kosztami tych urządzeń - mówi Demski. Demski ustalił zakres czasowy Maszyna została stworzona przez Grzegorza Sokołowskiego, doświadczonego arbitra, który w tym sezonie zdecydował się zakończyć swoją przygodę z wieżyczką sędziowską. - . -Zależało mi na prostocie i jak najmniejszej ingerencji w pulpit sędziowski. Końcowy sterownik oprócz zasilania posiada jedynie dwa przewody - wejście oraz wyjście - wyjaśnia Sokołowski. -Włączenie przez sędziego zielonego światła startowego jest jednocześnie impulsem wejściowym dla urządzenia, które w tym samym momencie, w sposób losowy wybiera z zadanego zakresu pewną wartość. Ta wartość to czas, po upływie którego sterownik podaje sygnał wyjściowy zwalniający maszynę startową - opisuje swoje dzieło. W GKSŻ podkreślają, że jeśli tylko sterownik został podłączony do pulpitu prawidłowo, to przełączanie z trybu automatycznego na manualny jest dziecinnie proste - wystarczy odłączyć automat od prądu, zaś zakres czasowy, w którego granicach operuje urządzenie został ustalony podczas testów prototypu w Ostrowie Wielkopolskim przez Leszka Demskiego.