Marian Wardzała spędził w Unii Tarnów prawie 45 lat. To zawodnicza i trenerska legenda klubu z Małopolski. Jako szkoleniowiec otrzymywał oferty z innych klubów, jednak pozostał wierny. Dopiero rok po całkowitym zakończeniu pracy w Tarnowie poszedł do Lublina. - I to nie był ten sam klub, co dzisiaj, czyli dobrze poukładany i z dużymi pieniędzmi. Wtedy w Lublinie było biednie, ale jednak tata dał radę - mówi Robert Wardzała w rozmowie z portalem polskizuzel.pl. Syn Mariana Wardzały, zresztą również były żużlowiec "Jaskółek", wrzucił w mediach społecznościowych karykaturę swojego ojca z dopiskiem: 20 lat rozrabiał na torze, a potem zdobył z Unią dwa tytuły mistrza, raz wicemistrzostwo i wychował Janusza Kołodzieja. 70-latek to najbardziej utytułowany trener w historii klubu - poprowadził tarnowian do dwóch złotych medali w Drużynowych Mistrzostwach Polski, raz tej sztuki dokonał jeszcze Marek Cieślak. Wardzała miał w składzie braci Gollobów, a także Tony’ego Rickardssona. Zapanowanie nad takimi gwiazdami w gruncie rzeczy nie jest takie proste. - Miał dwa ognie i pogodził je. Jak Rickardsson i Gollob pierwszy raz przyjechali do klubu, to taka rywalizacja była między nimi, że team Szweda chował swoje motocykle i zamykał na kłódkę, kiedy Tomek wjeżdżał na stadion. Tata Marian sprawił jednak, że wielcy mistrzowie współpracowali na torze. Z dwóch ogni często wychodzi trzeci, jeszcze większy, a tu była praca dla dobra Unii - dodaje Robert Wardzała. - Ojciec miał taką umiejętność, że potrafił znaleźć odpowiednie rozwiązania dla całej drużyny. Zarówno, gdy chodzi o tor, jak i układ par. Dla mnie był trochę srogi, często nie przebierał w słowach, myślę, że czasem dla przykładu, ale to był człowiek, który potrafił się dogadać z zawodnikami - przekonuje. Marian Wardzała był z Unią na dobre i na złe. - Kiedyś, przed Gollobami, było w Unii bardzo biednie. Nawet nie mieliśmy na czym jeździć, bo nie było pieniędzy. Wyciągaliśmy stare silniki, żeby móc zaliczyć zawody. Nie zostawił jednak wtedy klubu, pomógł przejść przez ten najcięższy okres - podsumowuje. Co ciekawe, legendarnego szkoleniowca po zakończeniu pracy spotkała wielka przykrość. Prezes Łukasz Sady chciał go kiedyś wyrzucić ze stadionu - a dokładnie to wysłał ochroniarza. Za Wardzałą wstawił się wtedy Marek Cieślak, który powiedział, że tak po prostu nie wypada. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź!</a>