Szwedzki żużel umiera na naszych oczach. Kraj, który niedawno był potęgą w tym sporcie, ma obecnie jednego zawodnika w najlepszej lidze świata. Sponsorzy uciekli, w klubach nie ma pieniędzy i chętnych do uprawiania żużla. Szwedzi zdobyli najwięcej medali w indywidualnych mistrzostwach świata. W 1961 roku zajęli nawet całe podium, a na przełomie wieków mieli dominatora Tony’ego Rickardssona, który zdobył 11 medali, w tym 6 złotych. Po zakończeniu kariery Rickardsson stał się celebrytą, wziął udział w szwedzkiej edycji Tańca z Gwiazdami. Zajął drugie miejsce. Żużel nie wszedł jednak na salony, a za sukcesem Rickardssona nie poszły następne. Dziś mamy tylko jednego Szweda w PGE Ekstralidze, a drugiego w eWinner 1. Lidze. Tak źle jeszcze nigdy nie było. Szwedzki żużel przespał złote czasy Zdaniem Krzysztofa Cegielskiego błędem Szwedów było to, że nie wykorzystali dobrze tego okresu, gdy były w klubach pieniądze. Przede wszystkim nie zadbali o infrastrukturę. Polskie stadiony w ciągu ostatnich dwóch dekad zmieniły się nie do poznania. W Szwecji wciąż można iść na mecz z kocykiem pod pachą i usiąść sobie na trawce. - Albo stać w błocie, jeśli akurat pada - zwraca uwagę Cegielski. - Niektórzy za tym tęsknią, uważają to za romantyczne, ale jeśli ktoś stoi w miejscu, to znaczy, że się cofa. Niepotrzebny wyścig zbrojeń z PGE Ekstraligą Błędem Szwedów było też pójście na wymianę ciosów z Polską. Były czasy, że to oni płacili więcej, a każdy nasz zawodnik dałbym się pokroić za klubowy kontrakt w wysokości 800 tysięcy złotych, a takie można było podpisać w Elitserien (poprzedniczka Bauhaus-Ligan). Podobnie, jak i za indywidualne umowy ze sponsorami nawet na 200 tysięcy złotych. Problem szwedzkich klubów zaczął się, gdy Polska zaczęła płacić coraz więcej. Niepotrzebnie starali się nam dorównać. Kluby zaczęły bankrutować, a w najlepszym przypadku oszczędzać na młodzieży, żeby mieć na gwiazdy. - Tam mają nieźle rozwinięty mini-żużel, ale te dzieciaki nie szły dalej. Także, dlatego że nikt w klubach nie był nimi zainteresowany, nie miał na to pieniędzy - zauważa Cegielski. Szwedzki żużel wykończyły też złe przepisy Szwedzki żużel zrujnowały też regulaminy. Jeśli w Polsce narzeka się czasami, że nasi żużlowcy nie są dostatecznie chronieni, to w Szwecji było pod tym względem jeszcze gorzej. Nikt nie dawał poważniejszych gwarancji startowych miejscowych zawodnikom, nie kładziono też nacisku na szkolenie. Szwedzcy działacze woleli dostać gotowy produkt, czyli podpisać kontrakt z Polakiem, który ma sprzęt, jest gotowy, przyjedzie, zrobi swoje i wróci za tydzień. Dla Szwedów taka opcja była (jest) wygodniejsza, bo ich stadiony nie żyją przez cały tydzień. W Szwecji jest podobnie, jak w Anglii, że obiekty są wynajmowane na konkretne dni. - Bo już w środę psy gonią za zającami i to jest ważniejszy sport niż żużel - mówi Cegielski. Dociśnięci przez szwedzką skarbówkę O ile w Polsce żużlowe środowisko wygrało wojnę ze skarbówką (dzięki politycznemu lobby zawodnicy mogą prowadzić działalność i rozliczać się na podatku liniowym, co im się oczywiście bardzo opłaca), o tyle w Szwecji starcie kluby - skarbówka skończyło się bardzo źle dla tych pierwszych. Urzędy zainteresowały się niskimi zarobkami żużlowców. Zajmująca się sprawą Ludvika Marita Svaerd tłumaczyła, że taki Rune Holta w latach 2007-2008 dostawał 1800 koron (680 złotych) za punkt, choć wiadomo, że zawodnicy jego klasy kasują od 50 do 100 tysięcy koron za mecz (20-40 tysięcy złotych). Urząd doszedł później do tego, że Holta ma rekompensowaną punktówkę dzięki umowie na 1,7 miliona koron (680 tysięcy) z głównym sponsorem klubu. Sponsor tłumaczył, że płacił za ekspozycję reklam, ale urząd uparł się, że to była ukryta i nieopodatkowana w całości pensja. Kłopoty identyczne do tych, które miał Holta, stały się też udziałem innej gwiazdy Jasona Crumpa. W końcu skarbówka zrobiła nalot na kluby. Przez to duża część pieniędzy zniknęła w późniejszych latach z żużla. Eldorado się skończyło. W Bauhaus-Ligan już nie opłaca się jeździć Teraz w Szwecji płacą tak słabo, że nie opłaca się tam jeździć. - Oferują kontrakty z widełkami, gdzie jak nie zrobisz więcej niż 8 punktów, to wyjazd traci sens - mówi Paweł Racibor, żużlowy menadżer. - Poniżej 8 punktów w meczu zawodnik dostaje 10 tysięcy złotych włącznie ze zwrotem kosztów podróży. Tyle że prom w dwie strony dla trzech osób, bo trzeba zabrać mechaników, to cztery tysiące. Coś trzeba jeść, gdzieś spać, doliczyć amortyzację sprzętu, opłacić wspomnianych mechaników. Jak zawodnikowi zostanie po takim wypadzie tysiąc w kieszeni, to jest dobrze. Jak ktoś mieszka na południu Polski, to nie opłaca mu się jechać do Szwecji, bo traci 3 dni. A jak jeszcze zatrze mu się w meczu silnik, to dołoży do interesu, bo trzeba będzie zrobić serwis sprzętu, który kosztuje około 6,5 tysiąca złotych. Wielu zawodników traktuje Szwecję, jako miejsce do testowania sprzętu. Jeśli taki Bartosz Zmarzlik wie z góry, jakie ma terminy, to może kupić bilety na prom w promocyjnej cenie i bawić się w Szwecję. Na prom z Gorzowa ma blisko, uwinie się w jeden dzień, na dokładkę sprawdzi silniki w warunkach bojowych. Brakuje im sukcesów i nowego Rickardssona W ostatniej dekadzie Szwedzi zdobyli dwa medale w Grand Prix (srebro, brąz), w Drużynowym Pucharze Świata mieli niezłą passę w latach 2015-2017 (złoto, brąz, srebro), ale to było nic, w porównaniu do tego, co było wcześniej. Po odejściu Rickardssona zainteresowanie, które i wcześniej nie było jakoś przesadnie wielkie, systematycznie spadało. - U nas po Gollobie przyszedł czas Zmarzlika, a Szwedzi nie poszli za ciosem po erze sukcesów Rickardssona. Gdy jego pokolenie odeszło, nie zostało praktycznie nic. U nas młodzi chłopcy jeżdżący na mini-żużlu chcą być drugim Zmarzlikiem, w Szwecji kończą mini-żużel i odchodzą. Nie mają wzorów do naśladowania, klubu o nich nie zabiegają i tak się to kończy. U nas ściganie na małych motocyklach jest przygotowaniem do przesiadki na duży, u nich to koniec drogi - kwituje Cegielski. Kibice się starzeją, nie ma przyszłości Najgorsze jest to, że niewielu młodych interesuje się żużlem. I nie chodzi o kandydatów na zawodników. Na stadionach kręcą się wciąż ci sami ludzie, co zawsze. Średnia wieku kibica idzie mocno w górę. To są ludzie w wieku emerytalnym. Jeśli oni odejdą, to stadiony zaczną już naprawdę świecić pustkami. Tommy Johansson z Dackarny Malilla w rozmowie z WP SportoweFakty przyznał, że dziś przy stoiskach z jedzeniem i napojami stoją ludzie w wieku 80 lat. - Staramy się nakręcić młodych, ale oni pytają: ile macie dla nas pieniędzy - mówi Johansson. Najgorsze, że kluby nie mają za co się odbić. Nie dostają milionów z samorządów, jak to się dzieje w Polsce. Sponsorów jest niewielu, wpływy z biletów też marne. Nie ma kasy na marketing i na to, żeby powalczyć o nowego widza. Dla młodego Szweda zainteresowanego rozwojem w tym sporcie jedyne wyjście, to wyjechać do Polski. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź