Zengota przeciwko ROW-owi zdobył zaledwie jeden i to wymęczony punkt, przywieziony na juniorze gości. Porażał brakiem pomysłu i dziwną w jego przypadku niepewnością w torowych poczynaniach. Po meczu w mediach społecznościowych przeprosił kibiców za swój występ, mówiąc że nawet nie ma słów, by to opisać. Ci podzielili się na dwie grupy: tę wspierającą i tę drugą, wyrażającą swoje niezadowolenie z kolejnego słabego występu żużlowca, który zimą miał bardzo duże oczekiwania finansowe. Niektóre komentarze były bardzo dosadne. - Czas skończyć lansowanie i schować szeroki uśmiech. Pora wziąć się za pracę i treningi - pisali sfrustrowani kibice. Inni mocno bronili żużlowca, mówiąc że przecież rok temu to on ocalił ligowy byt dla klubu. Nie każdy jednak wie, że na treningu przed spotkaniem z ROW-em Zengota miał fatalny upadek, po którym jego sprzęt był cały powyginany. Sam zawodnik nie czuł się najlepiej, a w niedzielę ból mocno mu doskwierał. Według naszych informacji miał nawet problemy ze sprawnym operowaniem kierownicą. Nikt jednak o tym nie wiedział, bo prezes Jerzy Kanclerz kolejny raz chciał ukryć informację, by ta nie przedostała się do kibiców i mediów. Tym samym zrobił krzywdę zawodnikowi, którego kibice zupełnie inaczej by ocenili, wiedząc w jakim stanie jest w niedzielę. Trudno oczekiwać solidnego występu od człowieka, któremu skutki upadku nie pozwalają nawet w pełni korzystać z możliwości motocykla. To już norma Próba zatajenia informacji o Zengocie to nie pierwszy taki przypadek w ostatnich tygodniach. Gdy pod koniec kwietnia poważnej kontuzji doznał Adrian Gała, klub przez dłuższy czas nie podał nawet ogólnej, szczątkowej wiadomości dotyczącej stanu jego zdrowia. Następnie wypuszczono w świat przekaz, który nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistym stanem zdrowia żużlowca. Napisano, że Gała nie ma złamań i czuje się dobrze. Fakty są takie, że złamania były, a gnieźnianin nie miał się najlepiej. Zwróćmy także uwagę na to, że taka informacja mogła odstraszyć potencjalnego gościa, mogącego zastąpić Gałę. Gdy przeczytał, że zawodnik zaraz wróci do składu, mógł odpuścić sobie Polonię. Taka gra klubu jest ze wszech miar niezrozumiała. Podobnie było z Joshem Grajczonkiem. Z tej historii w Bydgoszczy czasem nawet się już śmieją. Już w lutym było wiadomo, że zawodnik znowu odpuści sobie polską ligę i nie ma co liczyć na jego przyjazd. Prezes Kanclerz jednak twierdził, że 31-latek na pewno nie zawiedzie, pojawi się na treninach, a potem będzie do dyspozycji podczas zmagań ligowych. Mówił, że on nic nie wie o rzekomej zmianie planów Grajczonka. Ten jednak nie przyjechał na pierwsze treningi ani na początek ligi. Kanclerz nadal utrzymywał, że Josh w końcu do Polski dotrze. Gdy jednak żużlowiec pojawił się na liście startowej zawodów w Australii, nikt już w to nie wierzył. Dopiero niedawno prezes klubu powiedział, że wobec braku kontaktu z zawodnikiem, nie widzi szans na jego występy w tym roku. Szkopuł w tym, że o tym było wiadomo od kilku miesięcy. Trudno jednoznacznie powiedzieć, skąd taka postawa u działaczy Abramczyk Polonii. Oczywiste jest to, że nie każda informacja musi być od razu publikowana, a niektóre w ogóle nie powinny ujrzeć światła dziennego. Niemniej takie doniesienia, jak kontuzje zawodników czy bieżące wiadomości na temat ich stanu zdrowia powinny być priorytetem. Przecież kibice też chcą wiedzieć co się dzieje, a żyjemy w czasach, w których przekaz medialny jest niezwykle istotny. Tak czy inaczej każda ukrywana informacja wyjdzie na jaw, ale gdyby klub przekazywał ją oficjalnie, wyglądałoby to znacznie lepiej i poważniej. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sp</a><a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">rawdź</a>