Za kilka miesięcy najlepszą ligę świata czeka istna rewolucja. Nowy kontrakt telewizyjny, z którego rocznie do klubów trafi aż 6 milionów złotych, przyczynił się do wielu zmian. Jedną z nich jest powstanie U24 Ekstraligi. Jak sama nazwa wskazuje, będą ścigali się tam żużlowcy do lat 24. Pomysł wychwala rzecz jasna wielu ekspertów i kibiców, ale niektórzy z nich słusznie obawiają się, że projekt nie wypali. Postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się sprawie i wyodrębnić trzy grzechy główne nowych rozgrywek. Zdolni juniorzy obejdą się smakiem W lidze rezerw mogą wziąć udział zawodnicy, którzy w poprzednim sezonie nie przekroczyli średniej 1,500 punktu na bieg. Za rok o występach w nowoutworzonych rozgrywkach pomarzą więc tacy juniorzy jak Mateusz Świdnicki, Wiktor Lampart, czy Jakub Miśkowiak. Dla każdego młodzieżowca kilkanaście dodatkowych biegów w sezonie to doskonała szansa na dalszy rozwój. Szczególnie, że za rok któremuś z nich może przydarzyć się gorszy rok, a nic nie pomaga tak jak duża liczba startów. Podczas gdy utalentowani młodzi Polacy będą podziwiać U24 Ekstraligę z perspektywy kanapy, okazję do testów otrzymają nieco starsi reprezentanci klubów najlepszej ligi świata, tacy jak Bartosz Smektała, Jaimon Lidsey, Norbert Krakowiak, czy Rafał Karczmarz. Coś tu chyba nie gra... Dzieje się to zdecydowanie za szybko Kolejną kwestią jest samo ogłoszenie rewolucyjnej zmiany. Takich rzeczy zwyczajnie nie powinno się robić w trakcie trwania rozgrywek. Na całe szczęście kibice nie byli świadkami zbijania średniej przez poszczególnych zawodników, ale istniały ku temu realne przesłanki. Zdecydowanie bardziej sprawiedliwe byłoby poinformowanie klubów o utworzeniu nowej ligi po ostatnim meczu sezonu, kiedy to nie ma już absolutnie szans na jakiekolwiek kombinacje. Swoją drogą nie wiadomo co stanie się z potencjalnymi żużlowcami wchodzącymi do elity z eWinner 1. Ligi. Taki Patrick Hansen, czy Luke Becker, którzy są na celowniku zespołów z PGE Ekstraligi, też nie pogardziliby startami z najmłodszymi. O przeliczniku na razie ani widu, ani słychu. Gwóźdź do trumny drugoligowych klubów? Powołanie U24 Ekstraligi to rzecz jasna fatalne wieści dla niemal wszystkich polskich drugoligowców, gdzie szkolenie z reguły jest na bardzo niskim poziomie, a w większości przypadków w ogóle go nie ma. Ekipy zazwyczaj ratowały się wypożyczaniem ekstraligowych młodzieżowców, po to by w ogóle złożyć skład. Od przyszłego roku zostanie to ukrócone, ponieważ w zasadzie każdy junior będzie potrzebny macierzystemu klubowi. W najgorszej sytuacji są zespoły z Poznania i Rawicza. Pierwszy z ośrodków posiłkował się reprezentantami Moje Bermudy Stali, a drugi Fogo Unii. Za kilka miesięcy wyciągnięcie choćby jednego zawodnika z drużyn walczących o drużynowe mistrzostwo kraju uznamy za cud. O ile jeszcze leszczynianie nie mogą narzekać na brak adeptów, o tyle gorzej wygląda sytuacja z gorzowianami.