Żużlowa Unia Tarnów i Grupa Azoty jest jak stare dobre małżeństwo z kilkudziesięcioletnim stażem. Kłócą się, drą koty, ogłaszają separacją, grożą sobie palcem, a potem i tak wpadają sobie w ramiona. W końcu hasło potentata chemicznego zobowiązuje: z tarnowskim żużlem od zawsze. Kibice chcieliby na pewno usłyszeć deklarację, że na zawsze. Bo prawda jest taka, że to Grupa Azoty w tym związku trzyma kasę i gdyby, któregoś dnia faktycznie doszło do definitywnego rozstania, pod stadion mógłbym powoli zjeżdżać ciężki sprzęt do rozbiórki toru. Czarny scenariusz mógł się spełnić w końcówce lat dziewięćdziesiątych, gdy wówczas jeszcze Zakłady Azotowe wpadły w potężne tarapaty finansowe. Przyszłość kombinatu stanęła pod znakiem zapytania, pracownicy mieli problemy z wypłatami. Wydawało się, że firma, której siedziba znajduje się w Mościcach, dosłownie kilkaset metrów od stadionu jest bankrutem i nic jej nie uratuje. Dramatyczna sytuacja na Azotach odbiła się na klubie i tylko dzięki grupie zapaleńców żużel w Tarnowie przetrwał. W klubie ledwo wiązano koniec z końcem, skład oparto na wychowankach, zawodnicy objeżdżali mecze na dwóch oponach. W takich ubogich warunkach wykuwały się talenty choćby Janusza Kołodzieja, czy Stanisława Burzy. Bieda, która aż dudniła w pomieszczaniach klubowych zahaczyła o przełom wieków. Zakłady Azotowe były wtedy właścicielem obiektu. Fabryki nie było jednak stać na jego utrzymanie. Zakładowy Klub Sportowy podlegający pod Azoty był wtedy w fazie rozszczepiania się. W tamtym okresie czarny sport zaczęła powoli wypierać koszykówka. Tłumy kibiców odwiedzały widoczną gołym okiem z trybun stadionu Halę Jaskółkę, aby dopingować ekstraklasowy zespół Unii. Miało to związek ze zmianą zarządu na Azotach. Nowi ludzie u władzy promowali basket, a żużel zostawili niejako na pastwę losu. Rzucali groszem, bo tak wypadało, ale nie były to kwoty, które pozwoliłyby funkcjonować na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Na kewlarach zawodników próżno było szukać logo obecnej Grupy Azoty. A jeśli już, to było zakamuflowane gdzieś w mało widocznym miejscu. Jeszcze do początku lat dziewięćdziesiątych zawodnicy Unii byli zatrudniani w Zakładach Azotowych. Na tamte czasy żyli jak królowie. Wpadali na chwilę do siedziby, podpisywali listy obecności, brali kasę z przedsiębiorstwa, a potem podnosili drugą wypłatę z toru. Niektórzy na tym nawet skorzystali, bo przeszli na "azotowe" emerytury. Na dodatek cały warsztat znajdował się na terenie Zakładów. Motocykle ładowano na przyczepy i tak przetransportowywano na stadion. Po skończonym treningu wracały na miejsce. Stagnacja trwała do czasu pojawienia się w Tarnowie wujka z wypchanym portfelem pieniędzmi Rafinerii Trzebinia, czyli Grzegorza Ślaka. Azoty były w cieniu spółki zarządzanej przez nowego bohatera fanów speedwaya w małopolskim mieście. Do Unii zawitała wtedy śmietanka światowego żużla. Ślak nie interesowało ile, to będzie kosztować, po prostu pytał prezesa Szczepana Bukowskiego, kogo chce w drużynie. Braci Gollobów i Tony'ego Rickardssona wyciągnął z dotychczasowych klubów, jakby byli pierwszym, lepszym towarem na półce w sklepie spożywczym. Rozpusta do potęgi. W końcówce 2006 roku Eldorado się skończyło, Ślak pozbierał zabawki i Tomasz Gollob przeszedł na garnuszek jeszcze wtedy przychylnego żużlowi w Tarnowie Ratusza. Za chwilę Unia ponownie znalazła się na ostrym zakręcie. W sezonie 2008 zleciała z hukiem z elity, wygrywając zaledwie jeden mecz. Ale od tej pory jesteśmy świadkami nowego otwarcia na linii Azoty Tarnów - klub żużlowy. Przedsiębiorstwo wjechało do klubu na białym koniu. Nastąpiła pełna mobilizacja lokalnego środowiska, ale to Grupa była głównym partnerem. Dzięki temu przygoda z pierwszą ligą trwała tylko rok Azoty wielokrotnie wyciągały żużel z bankructwa, albo zasypywały dziury w budżecie wynikające z życia ponad stan. Prezesi nieraz przychodzili po prośbie do ludzi stojących na czele Grupy Azoty, aby ci im podali pomocną dłoń, bo klub tonie w długach. Tak było np. po sezonie 2011. Grupa Azoty nie dość, że wyczyściła klub ze zobowiązań, to odkręciła kurek z kasą, jak jeszcze nigdy wcześniej. Spełniano wszystkie zachcianki. Brakowało tylko lejącego się z kranu alkoholu z najwyższej półki. W zimie wykonano skok na gwiazdy. Mistrza świata juniorów - Macieja Janowskiego wykupiono z Betard Sparty za pół miliona złotych. Doszli Madsen, Vaculik, Hancock, wrócił bożyszcze tarnowskich fanów - Janusza Kołodzieja. Te transfery swobodnie można porównać do tych z 2004 roku. Ekipa prowadzona przez maga - Marka Cieślaka miała rozbić w pył ligę. Ciężar oczekiwań na luzie udźwignęła. Zespół kosztował ok. 8-9 milionów złotych, a Grupa Azoty jedyny raz w swojej historii wzięła na indywidualne kontrakty konkretnych zawodników. Janusz Kołodziej i Maciej Janowski byli rozliczani bezpośrednio z koncernem chemicznym, a resztę jeszcze poza Gregiem Hancockiem, którego umowę zabezpieczał Tauron spłacał klub. Nikt o tym głośno nie mówił, ale przez takie dzielenie wypłat dochodziło do zgrzytów. Kiedy największe petardy w ekipie księgowały regularne przelewy, Gomólski, Lampart, czy Jamróg czekali dłużej na pieniądze. Przez następne cztery lata, od sezonu 2012 począwszy Unia Tarnów nie schodziła z podium. Do złota DMP dorzuciła jeszcze trzy brązowe medale stając się jednym z najbardziej utytułowanych klubów minionej dekady. Teraz nastąpił powrót do przeszłości. Unia ściga się na zapleczu PGE Ekstraligi, poza Grupą Azoty, nie ma drugiego solidnego sponsora, jak niegdyś Tauron, który odciążyłby koncern w wykładaniu milionów na klub żużlowy. Zmieniła się strategia firmy. Niedawno sekretarz Grupy jasno się wyraził, że klub musi poszukać innego, porządnego źródła finansowania, ponieważ sami tego wózka nie pociągną. Z każdym rokiem miłość GA do żużla przygasa. Jeszcze dwa lata wstecz Unia Tarnów ŻSSA mogła liczyć na 3,5 miliona w skali roku. Obecnie kwota jest o ok. milion uszczuplona, ale umowę parafowano na jeden sezon i za kilka miesięcy zabawa w dadzą, czy nie dadzą zacznie się od nowa. Parę razy już było stosunkowo blisko, aby ktoś w końcu powiedział dość i pokazał drzwi bujającej się na ramieniu Grupy Azoty spółce. Poprzedni prezes Wojciech Wardacki pod koniec swojej kadencji nie gryzł się w język i wyrażał dezaprobatę wobec działań prezesa Łukasza Sadego. Summa summarum zawsze jednak znalazł parę złotych, aby jakoś to się kręciło. A może najzwyczajniej w świecie Grupa Azoty nie chce zostać uznana za grabarza tarnowskiego żużla i woli dać coś na odczepnego. Zasadne rodzi się jednak pytanie, czy słusznie? Bo jak mawiał kandydat na prezydenta - Krzysztof Kononowicz, bez Grupy Azoty w Tarnowie nie będzie przecież niczego. Przede wszystkim teraz, gdy magistrat ma żużlowców w głębokim poważaniu, a stadion mieniący się miejskim jest sypiącą się ruiną nie spełniającą wymogów PGE Ekstraligi. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź