Kontuzje i żużel to naczynia połączone. Niemal w każdym sezonie przynajmniej kilku zawodników musi przymusowo odpocząć od ścigania. W tym roku to już istna plaga. Do największych pechowców należy między innymi Moje Bermudy Stal. Gorzowianie, którzy mieli walczyć o kolejny w historii złoty medal, tuż przed decydującą fazą PGE Ekstraligi znaleźli się nad przepaścią, a w ostatnim meczu przeciwko Betard Sparcie formację juniorską tworzyli mający problemy z płynną jazdą Kamil Pytlewski i Olivier Ralcewicz. - Rzecz jasna taka sytuacja nie spotyka tylko Stali Gorzów. Taki jest niestety żużel. To jest dla mnie oczywiste i zrozumiałe. Zwracam jedynie grzecznie uwagę wszystkim prezesom, zarządowi Ekstraligi, że taka liczba kontuzji może wypaczyć wynik, a bardziej widowisko (...). Myślę, że to jest dobry moment do rozmowy na temat transferu medycznego. Nie wyobrażam sobie w jakim składzie mamy jechać do Torunia - mówi na łamach Przeglądu Sportowego, Marek Grzyb. Ewentualne zmiany w regulaminie mają swoje plusy i minusy. ZA Najlepsza liga świata nie tylko na papierze. Koniec z wypaczaniem wyniku meczu przez kontuzje. Każda z drużyn, o ile dogadałaby się ze zmiennikiem, przystępowałaby do spotkania w silnym zestawieniu. Na pewno wyeliminowałoby to sytuacje, takie jak chociażby podczas ostatniego meczu pomiędzy Moje Bermudy Stalą a Betard Spartą, kiedy to Kamil Pytlewski i Olivier Ralcewicz przypominali zawodników, którzy tego dnia pierwszy raz wsiedli na motocykl. Szansa dla pierwszoligowców. Na wprowadzeniu transferu medycznego zyskają także reprezentanci klubów z niższych lig. Kilka spotkań w PGE Ekstralidze może napędzić karierę niejednego młodego, czy nawet ciut starszego zawodnika. Dobrym przykładem na to jest chociażby Nicolai Klindt. Duńczyk po jednym pojedynku w barwach gorzowskiego klubu najprawdopodobniej ścigałby się w najwyższej klasie rozgrywkowej, gdyby nie przepis nakazujący wystawianie do składu przynajmniej jednego żużlowca U-24. PRZECIW Naciągane kontuzje. Niektórzy prezesi polskich klubów z niejednego pieca chleb jedli i doskonale wiedzą jak nieco przechytrzyć żużlową centralę. Nie zdziwiłby nas zatem fakt, jeśli "przypadkowo" najgorszy młodzieżowiec czy senior danej ekipy załapałby drobny uraz w najważniejszym momencie sezonu. Nie trzeba nikomu wspominać jak wiele podejrzeń wśród kibiców i ekspertów wzbudziły ostatnio pozytywne wyniki na obecność koronawirusa. Musiała interweniować liga i dopiero potem sytuacja się unormowała. Przypadek? Niesprawiedliwość. Kontuzje wypaczają wynik? Racja. Z drugiej jednak strony dany klub mógł lepiej zabezpieczyć się w okienku transferowym. Na rynku zawsze znajduje się kilka ciekawych wolnych nazwisk. Nikomu nikt nie broni sprowadzić paru nieco mniej znanych żużlowców po to, by mieć spokój w razie nieprzewidzianych zdarzeń. Przykładowo w Gorzowie o tym nie pomyślano i teraz mamy tego efekty. Jeden żużlowiec, kilka klubów. Przyzwyczailiśmy się już, że w czarnym sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. Nie zdziwi nas zatem fakt, jeśli jeden z czołowych zawodników w jednym sezonie reprezentowałby nawet kilka drużyn, a nie o to chyba chodzi w rozgrywkach o Drużynowe Mistrzostwo Polski. Na pewno nie przekona to nowych kibiców do dyscypliny i nieco obniży prestiż samej PGE Ekstraligi.