Dariusz Ostafiński, Interia: Trochę czasu nam zajęło umówienie się na rozmowę. Strasznie pan zapracowany ostatnio? Tomasz Gollob, były żużlowiec, ekspert Canal+: Nie zapracowany, ale w moim stanie, gdy połowa ciała jest sparaliżowana, każda czynność zajmuje mi wieki. Nawet taka prosta, jak wymycie zębów. A jak jeszcze ktoś do mnie przyjdzie, to już w ogóle szkoda gadać. Ciągnie się u mnie to wszystko strasznie. Na szczęście z rozmową, o ile akurat nic mnie nie boli, nie ma problemu. Teraz boli? - Nie. Bolało kilka dni temu, ale nie było związane z urazem kręgosłupa, tylko z przebytym COVID-em. Wszystkie dolegliwości z tym związane ustały? - Tak. Najgorsze były pierwsze dwa tygodnie. Przechodziłem koronawirusa ciężko. Miałem gorączkę 40 stopni. Respirator? - Szpital był cały czas gotowy na moje przyjęcie, ale to nie było konieczne. Zaciskałem zęby i jakoś mi te dni przeleciały. Jak mówiłem, dwa tygodnie z gorączką, kolejne dwa z krótkim, płytkim oddechem. Jakość oddychania spadła w moim przypadku o jakieś trzydzieści procent. Radziłem sobie jednak samodzielnie. Co dalej? - Jeszcze tydzień po ustaniu dolegliwości oddechowych był trudny, bo strasznie mnie to wszystko wyczerpało i czułem się bardzo zmęczony, ale już jest dobrze. Był taki moment, że bał się pan, że to się źle skończy? - Nie miałem czasu pomyśleć, co ze mną będzie. Zanim się w tym wszystkim połapałem, już miałem pozytywny wynik testu w ręce. W związku z częściowym paraliżem mam czasem stany zapalne i początkowo myślałem, że to jest to. Dopiero badanie wykazało, że jest inaczej, że mam koronawirusa. Są tacy, którzy uważają, że to ściema. - Ja wiem, że jest inaczej. Przekonałem się o tym boleśnie na własnej skórze. Teraz czekam na szczepionkę. Jak tylko będzie, to od razu się zaszczepię. Jestem w grupie podwyższonego ryzyka, a odporność nabyłem tylko na jakiś czas. Wirus może mnie ponownie zaatakować, a tego bym wolał uniknąć. Za pierwszym razem szlag mnie nie trafił i niech tak zostanie. Wróćmy do prostych czynności dnia codziennego. Jak dalece nauczył się pan życia bez nóg? - To jest wciąż ciężki temat. Dzień musi być dobrze zaprogramowany, bo ja wciąż udoskonalam proste czynności. Jak mogłem chodzić, to nie miałem z nimi problemu, od trzech lat uczę się ich od nowa. Denerwuję się czasami, ale nie mogę załamać rąk i rozpłakać się, bo to nie leży w moim charakterze. Staram się więc dochodzić do perfekcji. I jest pan już mistrzem? - Mistrzem byłem na żużlowym torze, a tu nigdy nim nie będę. Każdy, kto ma problem z podobnymi rzeczami, kto nie ma pełnej sprawności ruchowej, może się tylko starać, żeby pewne czynności wykonać jak najlepiej. Nie zamartwiam się jednak tym, że teraz w życiu nic nie wychodzi mi na sto procent. Jak nie ma bólu, jak nie przyplącze się nic takiego, jak ten COVID, to normalnie sobie funkcjonuję i jestem szczęśliwy. Choć czasami tęsknię za tym, że kiedyś mogłem powiedzieć znajomemu: wpadnij do mnie, pogadamy. Teraz każdą czynność muszę starannie zaplanować. A są rzeczy, które potrafi pan zrobić zupełnie sam? - W zasadzie w każdej czynności potrzebuję pomocy i wsparcia. Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl! Kliknij!Czy był taki moment po wypadku, w którym przyszła refleksja: nauczyłem się tego nowego życia, już mi ono nie przeszkadza? - Tak bym nie powiedział. Osoby, które mogą normalnie chodzić, nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielkim utrudnieniem jest życie bez nóg. Ja wciąż się uczę tego, jak bez nich żyć. Rafał Wilk, który od wypadku na żużlu porusza się na wózku, mówił mi, że to trzeba zaakceptować. - Nie ma innego wyjścia. Można się rozpłakać, ale co to da. Wyjście jest faktycznie jedno: zakasać rękawy i próbować normalnie funkcjonować. Pan jeszcze ma w planach operację, która mogłaby obecny stan rzeczy zmienić? - Tak. Pandemia we wszystkim przeszkodziła. Jak to minie, to będzie można spróbować. Teraz nic nie mogę zrobić. Zwłaszcza w moim stanie. Jak wspomniałem, wirus może mnie znowu zaatakować, a w moim stanie to poważna sprawa. Dlatego nie lekceważę, pilnuję się bardzo. Jednak, jak tylko pojawi się możliwość, to zrobię operację ostatniej szansy. Coś mi się przypomniało, że już kilka miesięcy temu miał pan lecieć na leczenie do Stanów? - Miałem, ale koronawirus wszystko zastopował. Jednak cierpliwe czekam. Nie męczy mnie to, bo w sporcie też trzeba być cierpliwym. Ja do czterdziestki czekałem na złoto, to i na operację kręgosłupa poczekam tyle, ile będzie trzeba. Spastyka wciąż panu dokucza? - Biorę tabletki, które sprawiają, że mam nad tym kontrolę. Gdyby pan jednak zobaczył, jak moje ciało się napręża, jak brzuch mi skacze, jak nogi zaczynają same drżeć, to by pan zrozumiał, że inaczej się nie da. Dobrze, że te tabletki są, choć jak to z lekami bywa, coś na nich zyskuję, ale też coś tracę. Przy tych kłopotach dnia codziennego ma pan czas na myślenie o żużlu. - Na to zawsze mam czas. Do końca życia będę żył żużlem. Jak ktoś dzwoni i pyta, to wystarczy, że kilka słów zamienię i od razu jest mi lepiej. Żużel nigdy mnie nie męczy, za to daje mi radość. Jest w moim sercu, bo jednak uważam, że moja kariera dobrze się zakończyła. Też tak uważam. Nie byłoby żużla w takim kształcie, jak obecnie, gdyby nie Gollob rozpychający się łokciami. Wiem, słodzę, ale tak myślę. - Cieszę się, że pan to mówi, że docenia moją rolę w tym wszystkim. Ja też się cieszę, że te rzeczy, o których kiedyś marzyłem, stały się faktem, że mamy pełne stadiony, że mamy Grand Prix na PGE Narodowym, że mamy wszystkie ligi w telewizji. Zostawiłem wiele zdrowia, żeby wygrać coś dla siebie, a przy okazji zafascynować Polaków sportem, który kocham. O tych wyrzeczeniach to opowiadał nam ostatnio Robert Wardzała. Stwierdził, że Gollob w mistrzowskim roku to była sama skóra i kości. - Tak było, bo też strasznie byłem zafiksowany na złoto. Tam jednak nie było jakiejś drakońskiej diety. Wiadomo, że z pewnych rzeczy trzeba było zrezygnować, ale miałem w miarę dobrą przemianę materii, więc jadłem więcej niż talerzy zupy dziennie. Jakby pan teraz mógł i chciał wrócić do żużla, to znów byłaby potrzeba dieta, bo zmiany w tym sporcie poszły w takim kierunku, że wysocy muszą zbijać mocno wagę. - Z przyjemnością bym to zrobił, choć ten nowy żużel jest inny od tego z moich czasów. Teraz mamy bardziej wyścig szybkich silników niż zawodników. Umiejętności schodzą na dalszy plan. Jak nie zrobisz błędu, a jedziesz z przodu, to wygrywasz. Nikomu nie chcę umniejszać, ale tak się porobiło. Żeby w tym cyrku się liczyć, musiałbym znowu zbić wagę do 65 kilo. Przy żużlu będzie pan jako dyrektor Abramczyk Polonii Bydgoszcz. Na co stać zespół? - Wykonaliśmy dobrą pracę, mamy ciekawy skład, więc celujemy w play-off. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało w praniu, ale aspiracje są i muszą być. Inna sprawa, że do sezonu 2020 podchodzimy z wielką pokorą. Bez niej w sporcie nie ma czego szukać. Jeśli już skończyliśmy, to mam prośbę. Jaką? - Napiszcie o moim profilu na Facebooku i reaktywacji strony internetowej. Nie mówię o tym, dlatego że chcę zarobić milion dolarów, choć pewne rzeczy będzie można tam kupić. Mówię o tym, by kibice dzwonili, pytali, prosili o to, bym znowu pojawił się w sieci. Zatem ogłaszam: wróciłem po trzech latach nieobecności. Tomasz Gollob wrócił do mediów społecznościowych. Zobacz! *** Ten artykuł powstał w ramach naszej najnowszej kampanii pod hasłem "Interia - portal, który towarzyszy mi każdego dnia". Więcej ciekawych treści znajdziesz tutaj.