- Zostawmy to, bo nie ma o czym mówić i do czego wracać. Złożyłem już deklarację prezesowi Stali, że zostanę, dopóki będę potrzebny - tłumaczył się Krzysztof Orzeł, kierownik drużyny Moje Bermudy Stali na konferencji prasowej klubu z wizyty w siedzibie Falubazu. - Jestem z Gorzowa i dopóki będę potrzebny, to zostanę w klubie. Tu jest moje miejsce i nie wyobrażam sobie pracy na obczyźnie - dodawał. Z tłumaczenia jasno jednak wynika, że temat był. Upadł, bo prezes Stali Marek Grzyb dowiedział się o wszystkim, przeprowadził z Orłem rozmowę i zamknął temat. Czy to był desperacja?Inna sprawa, że warto się zastanowić nad tym, co takiego się stało, że Orzeł zdecydował się na tak desperacki ruch, jak rozmowy z Falubazem. Raz, że mówimy o jednym z najbardziej lojalnych pracowników Stali. Dwa, że Falubaz, to rywal, który wśród gorzowskich kibiców rozpala największe emocje. Warto pamiętać, że Orzeł swego czasu miał ofertę z Wybrzeża Gdańsk. Miał tam zarabiać zdecydowanie więcej niż w Stali, ale ostatecznie pozostał w Gorzowie. W Falubazie był szykowany na następcę Tomasza Walczaka. W końcu Orzeł to ktoś, kto regulaminy ma w małym palcu. Sztab już i tak jest dziurawyDla Stali dobrze się stało, że Orzeł nie odszedł. Kilka miesięcy temu sztab stracił już Przemysława Buszkiewicza. To jest naprawdę duża strata, bo ten człowiek pełnił rolę takiej osoby studzącej emocje. Gdyby dodatkowo odszedł Orzeł, to już byłby prawdziwy problem. Reasumując, Orzeł zostaje w Stali, a Falubaz wziął Marka Mroza, którego rekomendował trener Piotr Żyto. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź