Brak stadionu Prowadzenie Unii Tarnów przez klubowe władze przez lata pozostawiało wiele do życzenia, jednak prawdziwe problemy zaczęły się mniej więcej wtedy, kiedy stało się jasne, że bez nowego stadionu (a przynajmniej wyremontowanego) nie ma szans na nic więcej niż jazda w eWinner 1. Lidze. Już w 2018 roku, kiedy drużyna wywalczyła awans do PGE Ekstraligi, był problem z przyznaniem licencji. Wtedy do Tarnowa zawitały władze ligi z prezesem Wojciechem Stępniewskim na czele, aby spotkać się z prezydentem Romanem Ciepielą i wspólnie zastanowić się nad całą sytuacją. Wtedy padło jasne zapewnienie ze strony włodarza miasta, że remont będzie i jest na niego konkretny plan.Unia jako beniaminek w tym samym roku spadła, ale generalnie wielkiego smutku raczej nie było, bo problemem ze stadionem znów by się pojawił. W tamtym okresie nie wydarzyło się nic nowego, co przyspieszyłoby inwestycję. Pojawiały się przetargi, co chwila nowe koncepcje, ale w pozytywne zakończenie całej sprawy wierzyli tylko przesadni optymiści. Nadal nie było zabezpieczonych środków na wykonanie remontu i zasadniczo nie było też widoków na to, że coś w tej sprawie się zmieni.Dlaczego tak? Miasta nie stać było na wyłożenie potrzebnej kwoty. Na nic się zdały wnioski o dofinansowanie z Ministerstwa Sportu. W tle pojawiła się zresztą polityka i konflikt na linii PiS - PO. Prezydentowi zabrakło i pomysłu i siły przebicia, aby ruszyć z tematem do przodu. I tak oto do sezonu 2018 rozpoczął się definitywny zjazd do bazy Unii Tarnów. Wcześniej też nie było kolorowo, ale póki drużyna startowała w PGE Ekstralidze, wszystko jakoś siłą rozpędu się kręciło. Brak nowych sponsorów Unia Tarnów od długich lat jechała na plecach Grupy Azoty. Potentat chemiczny przez długi okres czasu był największym sponsorem klubu żużlowego w całej Polsce. Wszystko fajnie, ale działacze byli kompletnie uzależnieni od środków przekazywanych przez tego sponsora. Brakowało nowych darczyńców. Takich, którzy przynajmniej choć trochę odciążyliby Grupę Azoty. Zresztą władze firmy apelowały do prezesa Łukasza Sadego długie miesiące, aby wreszcie coś z tym zrobił. Ten z kolei bezradnie rozkładał ręce, mówił, że "nie da się" i z wytęsknieniem oczekiwał kolejnych przelewów do Grupy Azoty. A ta raz dawała więcej, raz mniej, ale klubu nigdy nie pozostawiła.W ten sposób Unia przez długie lata mogła pochwalić się naprawdę sporym budżetem w zestawieniu z innymi klubami. Jednak był to kolos na glinianych nogach. Kiedyś ten układ po prostu musiał runąć. Grupa Azoty co prawda nie wycofała się ze wspierania klubu, ale rok rocznie ograniczała swój wkład, a tarnowscy działacze coraz intensywniej drapali się po głowie i zastanawiali się, skąd tu wziąć kasę. Nieudolne rządy prezesa Łukasza Sadego Rządził klubem blisko 10 lat, a wcześniej również pracował w spółce. Krytykowany był w zasadzie od początku swojej działalności. Niektórzy śmiali się, że jest przyspawany do stołka. Miał jednak poparcie Rady Nadzorczej, więc stał się człowiekiem nie do ruszenia. Jego lista grzechów jest naprawdę długa. Ogólnie mówiąc walnie przyczynił się do powolnej degradacji klubu. Nie potrafił przyciągnąć nowych sponsorów, w napiętej atmosferze "współpracował" z władzami miasta, skłócił się z połową miejscowego środowiska, stracił mnóstwo wieloletnich sponsorów, za jego panowania odeszło wielu świetnych zawodników (w tym najlepszy wychowanek Unii w historii Janusz Kołodziej), a także narobił długów, które czkawką odbijały się każdego roku.Gdzie dziś teraz jest Łukasz Sady? Tego nie wiemy. Faktem jest jednak, że nie wytrzymał presji i odszedł z klubu. Pozostawił go w totalnej rozsypce. Jego rządy są oczywiście jednym z symboli upadku klubu, ale warto pamiętać, że wszystko co robił było akceptowane przez Radę Nadzorczą, czyli właścicieli żużlowej Unii Tarnów. Nieporadność Rady Nadzorczej Jeszcze do niedawna Unia była najbardziej utytułowanym klubem żużlowym w Polsce w XXI wieku. Trzy Drużynowe Mistrzostwa Polski oraz trzy brązowe medale. Do tego szereg innych tytułów. Tarnowianie przespali jednak okres, w którym można było te tłuste lata odpowiednio wykorzystać. Marazm zaczął się pogłębiać, a właściciele nie zrobili nic, aby go zatrzymać. Długo pozostawali bierni w swoich działaniach, a to przecież za ich przyzwoleniem Łukasz Sady degradował klub.Dzisiaj panowie z Rady Nadzorczej próbują reanimować trupa. Chętnie sprzedaliby swoje udziały, ale pod warunkiem, że ktoś za nie odpowiednio zapłaci. Inaczej mówiąc - trzeba zapłacić za przejęcie klubu, który właśnie spadł na ligowe dno, a skala długu jest znana tylko wspomnianej Radzie Nadzorczej. Ciekawe, czy znajdzie się chętny. Obecnie rozpisany jest też konkurs na stanowisko prezesa. Lista wymagań całkiem spora, więc domyślamy się, że i oferowane zarobki zrobią na kandydatach duże wrażenie.Unia potrzebuje dzisiaj sprawnego menedżera, osobę z kontaktami i najlepiej ze sporą gotówką. Musiałby się jednak zdarzyć cud, aby ktoś taki chciał narażać swoje nazwisko i w pełni świadomie wpaść w takie bagno. A już w ogóle współpracować z Radą Nadzorczą, która na przestrzeni lat się skompromitowała i obecnie kojarzona jest z całkowitym rozpadem Unii Tarnów. W każdym razie życzymy powodzenia. Co dalej z Unią Tarnów? Na razie pewne jest tylko to, że w najlepszym wypadku Unia przyszły rok spędzi w 2. Lidze Żużlowej. To jednak wariant bardzo optymistyczny. Klub jest bowiem w całkowitej rozsypce. Nie środków na funkcjonowanie, brak prezesa, nie wiadomo też, co dalej ze wsparciem Grupy Azoty. Dlatego trzeba brać pod uwagę też scenariusz pesymistyczny, że tarnowianie po prostu znikną z żużlowej mapy Polski. Wówczas mógłby powstać nowy podmiot zarządzany przez nowych ludzi, ale zgodnie z regulaminem czekałaby go roczna przerwa od startów w ligowych rozgrywkach. Wówczas mielibyśmy symboliczny koniec klubu, który przez lata napisał piękną historię na kartach żużlowej Polski.