Zazdrościła im cała Polska Złota era Falubazu przypada na okres rządów Roberta Dowhana. Ze sportowego punktu widzenia szczególnie fenomenalne okazały się lata 2009 - 2013, kiedy to zielonogórzanie aż trzykrotnie sięgali po tytuł drużynowych mistrzów Polski. Zespół znajdował się na tak wysokim poziomie, że żużlowcy sami zabiegali o to, by mogli reprezentować żółto-biało-zielone barwy. Marketingowo było równie dobrze, jak nie lepiej. Na W69 kręcono między innymi popularny serial "39 i pół", a kibice na niektórych spotkaniach podziwiali samoloty F-16. Ponadto Falubaz jako pierwszy klub w naszym kraju zaczął sprzedawać własne słodycze i dołączył do takich elit jak Bayern Monachium, czy Borussia Dortmund. - My jako Falubaz prowadziliśmy kiedyś rozmowy z BSI o rundzie GP w Zielonej Górze. Mimo bardzo słabej infrastruktury istniała szansa, aby jeden z turniejów o IMŚ rozegrać przy W69. To wiązało się z ogromnymi nakładami finansowymi i niestety nie byliśmy w stanie udźwignąć tego przedsięwzięcia sami - pisał nie tak dawno Robert Dowhan w felietonie na łamach Interii. Zmieniali prezesów niczym skarpetki Niestety wraz z odsunięciem się na drugi plan wieloletniego sternika, w klubie stopniowo zaczęła zanikać stabilizacja. W ciągu kilku ostatnich lat zmiany na stanowisku prezesa były na porządku dziennym. Co gorsza, z roku na rok robiła się coraz gorsza atmosfera, a w dodatku pojawiły się długi. Szczególnie burzliwy okazał się okres przed sezonem 2020. Byliśmy wtedy świadkami konfliktu między Robertem Dowhanem a innymi udziałowcami, w tym głównie miastem. Obecny senator RP został niesłusznie oskarżony o zablokowanie dokapitalizowania spółki ZKŻ SSA. - Nawet gdybym bardzo chciał cokolwiek zablokować to musiałbym mieć większościowy pakiet udziałów w klubie żużlowym, a takiego nie mam. Jeżeli wspólnicy chcą dokapitalizować spółkę mogą to zawsze zrobić i nikt tego nie może zablokować. Każdy wspólnik może nie dopłacić kapitału, ale wtedy jego udziały ulegają proporcjonalnemu zmniejszeniu. Na co ja się godzę - kontrował Dowhan na łamach Gazety Lubuskiej. Ostatecznie drużyna przystąpiła do rozgrywek i ku zaskoczeniu większości ekspertów zajęła w nich rewelacyjne czwarte miejsce. Trzy lata temu uciekli spod topora, teraz się nie udało Zielonogórzanie przyzwyczaili kibiców do względnie dobrych wyników i regularnego kończenia rozgrywek najlepszej ligi świata w ścisłej czołówce. Jak to w sporcie bywa, czasem musi nadejść gorszy okres. Pierwszy raz Falubaz nad przepaścią balansował w sezonie 2018. Wówczas udało się wywalczyć utrzymanie dosłownie w ostatniej chwili i zespół rzutem na taśmę wyprzedził ostatnią Unię Tarnów. Co ciekawe, obie ekipy uzbierały taką samą ilość punktów. Decydujący okazał się więc dwumecz, którzy podopieczni Adama Skórnickiego minimalnie wygrali. Spokój w Falubazie trwał przez trzy lata. W tym roku historia prawie zatoczyła koło. Prawie, ponieważ lubuszanie znów drżeli o dalszy byt w najlepszej lidze świata, ale tym razem nie skończyło się happy-endem. Żużlowcy Piotra Żyto co prawda przez dłuższy okres czasu okupowali "bezpieczną", siódmą pozycję, jednak w ostatniej kolejce do eWinner 1. Ligi zepchnął ich ZOOLeszcz DPV Logistic GKM. Piętnastoletni sen zielonogórzan w PGE Ekstralidze dobiegł końca. Wrócą silniejsi? Oczywiście w klubie już snują plany powrotu do elity. Zaledwie kilka godzin po spadku ogłoszono nowego sponsora tytularnego - firmę Stelmet. To właśnie z nią w nazwie Falubaz sięgał po ostatni tytuł drużynowego mistrza kraju. W mieście absolutnie nikt nie wyobraża sobie więcej niż jednego sezonu spędzonego na zapleczu PGE Ekstraligi. - Byłem przy spadku, awansie i mistrzostwie Polski, więc wiem jak to wszystko się trudno buduje. Przykład Torunia z sezonu 2020 pokazał jednak, że to jest tylko sport, a nie koniec świata. Taki jest mój apel do kibiców z Zielonej Góry. To prawdopodobnie jazda w lidze niżej przez rok. Teraz trzeba zrobić wszystko, by trwało to tylko jeden sezon, dokładnie tak jak uczynił to Apator - apeluje z kolei Jacek Frątczak, były menedżer zielonogórskiej ekipy.