Dariusz Ostafiński, Interia: Kilka dni temu napisałem o długu Unii Tarnów wobec Daniela Kaczmarka. Pewnie nie on jeden, ale nie chcę się bawić komu i ile Unia zalega. Chodzi bardziej o to, że klub dostał licencję na sezon 2021, choć ma zaległości wobec zawodnika, może zawodników. Jest to możliwe, dzięki dziwnej konstrukcji żużlowych kontraktów, których część jest objęta regulaminem i procesem licencyjnym, a cała reszta to jakieś umowy sponsorskie (de facto prezes prosi sponsora, żeby przelew na klub scedował na zawodnika) i wszelkie inne. Jeśli żużlowiec nie dostaje tej kasy, to może błagać, prosić, a gdy ręce mu opadną z bezsilności, to może jeszcze postraszyć sądem. Chore to jest i powinno zniknąć. Kaczmarek ma to szczęście, że dodatkowa umowa z TTŻ Tarnów, który w przypadku Unii pełni rolę sponsora od dodatków, przeszła na Unię i teraz to ona wisi mu kasę, a prezes Łukasz Sady jeszcze to poręczył. Takie rzeczy w twojej Unii panie Kamilu. Kamil Hynek, Interia: Mnie w Unii już nic nie zdziwi. Numer z TTŻ-em jest stary jak świat. To stała praktyka w klubie prowadzonym przez prezesa Sadego. Wielu zawodników na to nie idzie, bo wie, czym to pachnie. To środowisko jest hermetyczne i wąskie. Rozmawia ze sobą. Jestem ciekaw czy do Iversena, a zwłaszcza Tungate'a, który podpisał kontrakt życia, doszło już, w co wdepnęli. Ostafiński: Tungate to zaraz może pożałować słów o kontrakcie życia. Może się okazać, że jak na koniec sezonu podliczy, ile dostał, to powie sam do siebie: lepiej było mi zostać u pana Witka. Dawał mniej, ale na pewno miałbym wypłacone. Nie chodzi mi jednak o to, by pastwić się nad Unią. Każdy klub ma swój TTŻ i to nie jest taka, że Unia jest jedynym miejscem, w którym są zaległości. Co rusz, tu i ówdzie okazuje się, że ta druga kołdra jest za krótka. Ja mam apel do PGE Ekstraligi i PZM, żeby to wszystko zniosły. Wiem, że dzięki temu proces licencyjny przebiega bez zakłóceń, ale to nie zmienia faktu, że zawodnicy są oszukiwani. Na dokładkę te drugie umowy służą do podbijania bębenka i nakręcania spirali płac. To jest fatalne zjawisko, z tym trzeba skończyć. Nie może być tak, że zawodnik jednego dnia cieszy się z kontraktu życia, a następnego drapie się po głowie, myśląc, jak odzyskać kasę. Przyłączasz się do apelu? Hynek: Pewnie jak zwykle zostanę za to zbluzgany od najgorszych, ale tak dodam jeszcze od siebie, że po prostu szlag mnie trafia, jak ktoś podpisuje wirtualne kontrakty. Operuje kasą, której nie ma, żeby przypodobać się fajnymi nazwiskami kibicom. Ja to tego dorzucę jeszcze, że w Tarnowie kasa świeci pustkami, a umowa z Grupą Azoty w powijakach. No, ale grunt to się znakomicie bawić. A do Twojego apelu przyłączam się jak najbardziej. Pieniądze wypłacane pod stołem to jakiś absurd. Czasy kiedy brało się towar spod lady, dawno minęły. Ostafiński: Dobrze powiedziane. I mam nadzieję, że władza zrozumie, że są rzeczy ważniejsze od świętego spokoju. Ja wiem, że w centrali boją się bankructw, bo zawsze może się znaleźć prezes, który nie patrząc na to, ile ma, podpisze wszystko, byle tyle błysnąć. Wystarczy jeden, by rozregulować cały system. Myślę jednak, że Ekstraliga i PZM powinny zlikwidować regulaminowe limity płac i zgodzić się na to, by każdy oferował, ile chce i potem rozliczał się z tego z zawodnikami i zespołem licencyjnym. Wiem, może być gorąco, ale innego wyjścia nie ma. Przecież takie historie, jak tarnowska, czy też Matej Zagar story nie są dobrą reklamą ligi. A tego typu spraw jest więcej, ale inni są bardziej cierpliwi, jak Zagar i siedzą cicho. Hynek: A może władze ligi powinny wziąć na kontrakt swojego komornika, windykatora, który będzie ścigał nierzetelnych prezesów. Tych, którzy kłamią w żywe oczy, nabijają zawodników w butelkę, działają według zasady, że papier wszystko przyjmie. Tak jak mówisz, wtedy dopiero kurtyna wstydu zostałaby zdjęta. Zdemaskowalibyśmy kilku panów w marynarkach. Ostafiński: Na pewno jest wiele narzędzi kontrolnych, które pozwalałby reagować PGE Ekstralidze na bieżąco. Czas skończyć z fikcją, bo w żadnej profesjonalnie działającej branży nie ma jakichś drugich umów i sytuacji, w których pracownik czeka kilka miesięcy, czy nawet lat. Wiem, że historia Zagara nie jest może najlepszym przykładem, bo tam sam sponsor zaoferował się, że dopłaci, jak Stal Gorzów zatrzyma zawodnika, a potem się wypiął, ale to też jest argument za tym, żeby to wyrzucić do kosza. Bo taki sponsor nie ma żadnej odpowiedzialności, a klub już tak. Hynek: Normalnie powinno się brać za rączkę żużlowca i prowadzić prosto do gabinetu sponsora, który ma pokryć taki kontrakt. Pokazać mu człowieka, który jest gwarantem części jego wypłat. Ja jako prezes wypłacałbym, co moje, a po resztę odsyłał dalej. A najczęściej jest tak, że partnerzy klubu, którzy zobowiązuję się pokryć lwią część kontraktu, wysyłają klubom kasę na jakieś poboczne konto, a prezes tym rozdysponowują dalej. Najgorsze, że często tę kasę chomikują, trzymają dla siebie na gorsze czasy, a zawodników zwodzą, a później nie odbierają od nich telefonów. Ostafiński: Nie znam sytuacji, o której mówisz, ale nie wykluczam niczego. Nie ma jednak co dłużej dyskutować, trzeba zmienić, to co złe, żeby już nigdy żaden zawodnik nie cierpiał przez nierealizowaną umowę ze sponsorem. Musi być jeden podmiot odpowiedzialny za wypłaty, a przepisy nie powinny dawać żadnej furtki tym, którzy coś tam obiecali, a potem nie zapłacili. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź