Dariusz Ostafiński, Interia: Porozmawiajmy o dotacjach. Czy samorządy powinny płacić na zawodowy żużel? Kamil Hynek, Interia: Nie jestem przeciwnikiem, ale powinny zostać utworzone dla nich widełki. Na przykład maksymalna dotacja niech wynosi milion złotych na klub. Teraz w niektórych miejscach jest totalne rozpasanie. Jest dawana jakaś horrendalna kasa. Jedni żyją w luksusie, drudzy płaczą, że dostali za mało. Dlatego dążmy do unormowania przelewów z ratusza, bo one też rozleniwiają prezesów. Jedno dobre naciśnięcie przez księgową na enter i można się bawić Ostafiński: A ja jestem przeciwnikiem płacenia miejską kasą za zawodowy sport. Uważam, że samorządy powinny wspierać kluby w takich sprawach, jak utrzymanie obiektu czy szkolenie młodzieży. Milion tu, milion tam i wystarczy. Wiem, zaraz powtórzysz za panem Leszkiem Tillingerem, że żużlowe kluby są świetnym szyldem reklamowym dla miasta. Tylko że z tego wychodzą same chore rzeczy. Hynek: Dużo zależy w takich sytuacjach, czy dany prezydent jest kibicem żużla. Tylko że szefowie klubów już się wyspecjalizowali w lamencie, że miasto mało im dało, chociaż dla wielu są to kwoty nieosiągalne. Podobnie jest z pieniędzmi ze spółek skarbu państwa. No ale to temat na inną historię. Ostafiński: Tak jak powiedziałem: szkolenie i utrzymanie obiektu, to są rzeczy, które mnie nie rażą. Cała reszta jest dla mnie co najmniej dyskusyjna. Tu cztery, tam trzy i nie jest prawdą, co mówisz o tym, że tym więcej im bardziej zagorzałym kibicem żużla jest prezydent miasta. Łukasz Borowiak z Leszna kocha żużel, ale rok temu miasto dało milion, bo tam możliwości budżetowe nie są tak wielkie, jak we Wrocławiu czy w Lublinie. Poza wszystkim za rok wejdzie w życie nowa, lepsza umowa telewizyjna. Według mnie Canal Plus zapłaci 50 milionów za rok. Teraz jest 20. Mamy naprawdę niepowtarzalną okazję, żeby skończyć z łupieniem samorządowej kasy przez kluby. Hynek: No, ale milion to i tak sporo. Prezydent Tarnowa daje na czarny sport kilkanaście tysięcy. Jak ładnie ktoś kiedyś powiedział chyba na kawę do ekspresu lub waciki. Teraz tak jest, że prezesi uważają, że im się coś należy. Tylko ta dyskusja będzie trwała, dopóki kasa jest rozdzielana na różne dyscypliny. Będą wieczne pytania dlaczego ten dostał tyle, a tamten tyle. A twoje marzenie ściętej głowy łatwo obalić. Jak komuś udowodnisz, że pieniądze na szkolenie poszły faktycznie we właściwym kierunku? W wielu miejscach od dawna wydaje się niby fortunę na sport najmłodszych, a tak naprawdę ta kasa jest przechwytywana i przeznaczana na wypłaty dla zawodowców. Ostafiński: To, w jakim kierunku poszła nasza rozmowa, utwierdza mnie w przekonaniu, że to wszystko jest chore. Tyle że ten stan rzeczy będzie trwał, dopóki nie będzie jakiejś odgórnej decyzji politycznej pod tytułem: koniec z dawaniem kasy na zawodowy sport. Dopóki tak się nie stanie, to prezydenci miast będą pod ścianą. Będą dawać w strachu przed kibicami, bo to są także ich wyborcy. To jest największy as w rękawie prezesów. Raz jeszcze powtórzę, że jest dobry moment na taką decyzję. Gaże w ekstraligowym żużlu są tak duże, że większych nie trzeba, bo i za te można dobrze żyć. Pieniądze z nowego, większego kontraktu z telewizją mogą więc wejść w to miejsce, z którego wypadnie samorządowa kasa. Tak myślę. Hynek: Tyle że ty ciągle o tej PGE Ekstralidze, jakbyś nie pamiętał, że mamy trzy poziomy rozgrywkowe. I tam z tą kasą nie jest zazwyczaj tak kolorowo. W wielu ośrodkach miejski zastrzyk gotówki ratuje byt. I jeśli chcemy, żeby na żużlową mapę wracały kolejne miasta, raczej bez pomocy ratusza się nie obejdzie. Ostafiński: No więc wracam do mojej myśli, by miasto utrzymywało obiekt i dawało na szkolenie. Według mnie to jest coś, czego nikt nie powinien się czepiać. Jeśli jednak, a tak cię zrozumiałem, to za mało, to w takim razie trzeba rozważyć projekt Ireneusza Zmory. Czyli stały, ustalony procent w budżecie na sport. Plus jakiś czytelny system przeliczania, żeby nie było tak, że jedni dostają fortunę, a inni grosze. Jasne, że w Gorzowie taka Stal ma zdecydowanie większą siłę przebicia niż inni, ale dysproporcje są zbyt wielkie. Hynek: Już sobie wyobrażam jak prezesa Motoru - Jakuba Kępę po przeczytaniu twoich słów olewają zimne poty. Dziękuje Bogu, że prezydentem Lublina nie jest Ostafiński, bo by mu co najwyżej na podnośniki do podniebnego sektora wystarczyło. Ostafiński: Nie traktuj tego osobiście. Chodzi o jakiś system, o przecięcie spekulacji, że samorządowe pieniądze napełniają kieszenie zagranicznych zawodników i tunerów. Tylko przyjęcie czytelnych zasad może to zmienić. I żeby było jasne, to ja rozumiem prezesów Kępę, Grzyba i wszystkich innych, że wyciągają ręce po miejskie pieniądze. Skoro jest taka możliwość, to byliby głupi, gdyby tego nie robili. O całym mechanizmie rozmawiamy jednak dlatego, że obecny stan nie wszystkim się podoba. Moja ostateczna oferta, po negocjacjach, to utrzymanie obiektu, kasa na młodzież i określony udział w 5 procentach, które każde miasto przeznaczałoby na sport. Pasuje? Hynek: Dawno nie kończyliśmy dyskusji w takim konsensusie. Nie poznaję nas. Ostafiński: Może się starzejemy. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>