Przypomnijmy, że sytuacja z Lambertem wzięła się z tego, że jego mechanik nie zdążył na czas podstawić drugiego motocykla. Pierwszy uległ awarii, więc potrzebna była zmiana. 23-letni żużlowiec bardzo się zdenerwował i na oczach kamer odepchnął swojego majstra, a po zawodach od razu go zwolnił. Tłumaczył później, że był to już końcowy akt frustracji związanej z niesatysfakcjonującą pracą wspomnianego mechanika. W tej sprawie powiedziano już wszystko, więc podsumujmy jedynie: kardynalny błąd mechanika, ale w żaden sposób nie jest to wytłumaczeniem ataku fizycznego na drugiego człowieka. Wiemy, że podobne sytuacje zdarzały się już wcześniej. Jason Crump dla przykładu po turnieju Grand Prix był tak zdenerwowany na członka swojego teamu, że nie zabrał go w drogę na kolejne zawody i kazał organizować transport na własną rękę. Wszystko za to, że Australijczyk zaliczył defekt, bo w jego baku zabrakło paliwa. Pamiętamy również sytuację z Krzysztofem Kasprzakiem, który w parku maszyn niemiłosiernie rugał własnego ojca, mając pretensje o ustawienia motocykla. Zastrasz, to będziesz rządził - Mechanik ma się ciebie bać - głosi przewodnia teza dotycząca współpracy w teamie, jaką wdraża w życie jeden z bardzo znanych żużlowców ze światowej czołówki, w przeszłości także kojarzony z bezczelnych zachowań wobec mechanika. Wychodzi on z założenia, że jeśli kogoś zastraszy, będzie mógł całkowicie go zdominować. Od początku współpracy więc zachowuje się jak tyran. W końcu płaci, więc wymaga. - Potrafi oczekiwać od człowieka pracy codziennie po 12 godzin, nawet gdy nie ma zawodów. Prowadzi jakieś notatki i zlicza czas, który spędza się przy motocyklu. Gdy gorzej pojedzie, zdarza mu się nie dać pieniędzy na obiad po zawodach - słyszymy od mechanika, który z oczywistych względów prosi o zachowanie anonimowości. Z naszych ustaleń wynika, że wspomniany zawodnik tego podejścia uczy młodszych zawodników ze swojego kraju. Trudno powiedzieć, jak wielu będzie robić to samo, ale z naszych informacji wynika, że co najmniej kilku już próbuje. Dla jednego z nich kończy się to koniecznością szukania nowego pracownika niemal co pół roku. - Trudno się dziwić. Ja bym w tej chwili odszedł po czymś takim momentalnie. Kiedyś nie miałem do siebie szacunku, ale dość tego. Jestem człowiekiem, a nie szmatą. Nie pozwoliłbym się tak traktować. Niestety, wielu sobie na to pozwala - mówi nam mechanik. Kłótnia zakończona wyrzuceniem z busa - Kilka lat temu zawodnikowi z polskiej czołówki zdarzyło się w trakcie drogi na zawody pokłócić ze swoim mechanikiem. Kazał więc zatrzymać się tak po prostu na środku trasy i wyrzucił na zewnątrz torbę tego człowieka, mówiąc: "wyp*****laj". Majster był w szoku, ale oczywiście opuścił busa. Nie wiem, jak wrócił do domu i czy otrzymał całe wynagrodzenie. Czy to jest jednak normalne? - dowiadujemy się. Można domniemywać, że tutaj historia była podobna do tej z Lambertem i wspomniane zachowanie miało swoje korzenie we wcześniejszych momentach relacji obu panów. - Lambert dał mechanikowi 200 zł na dojazd do domu, tak? To dobrze. Mi się kiedyś zdarzyła podobna historia, tylko że różniło się parę szczegółów. Po pierwsze, nie zrobiłem niczego źle. Zwyczajnie mój zawodnik musiał znaleźć winnego swoich niepowodzeń, bo on oczywiście winny nie był. Nie otrzymałem żadnej kasy na przejazd, ale miałem oczywiście coś w portfelu, więc bez problemu pokonałem ponad 500 km do domu. Większy problem był z tym, że ten zawodnik nie wypłacił mi ostatniej pensji i w ogóle nie odbierał telefonów. Sam trochę jestem sobie winny, bo pracowałem bez umowy - wspomina. Błędne koło Jak się okazuje, wielu żużlowych majstrów pracuje albo za tzw. umowę śmieciową albo po prostu bez umowy. W większości dotyczy to tych młodych, którzy o przyszłości jeszcze nie myślą. - Oni bez problemu godzą się na taki układ. Najważniejsze jest to, co dostaną do ręki. Zapominają tylko o tym, że w takiej sytuacji, jaka mi się zdarzyła, nie mają nawet jak domagać się sprawiedliwości. Bo jak oczekiwać wynagrodzenia, skoro nawet nie było umowy? Strzelają sobie w kolano, a ich pracodawca dobrze o tym wie. Trzeba po prostu mieć szacunek do innych, ale przede wszystkim do siebie. - Są żużlowcy, u których praca była przyjemnością. Mam jednak również takich, u których nie będę pracował, choćby zapłacili mi milion miesięcznie. Co mi po tych pieniądzach, skoro byłbym traktowany jak śmieć, tylko dlatego, że mój pracodawca ma się za Boga, a mnie ma za g**no. Zresztą nie tylko mnie. Proszenie się o najdrobniejsze rzeczy, bezczelne odzywki w trakcie zawodów czy opóźnienia w wypłatach będące "rewanżem" za rzekomo słabą pracę. Proszę wybaczyć, ja sobą pomiatać nie dam - kończy nasz rozmówca.