Minimum 50 procent kibiców na trybunach, tyle musi być, żeby kluby, w każdym razie większość z nich, wywiązały się z zobowiązań kontraktowych, które wzięły na siebie w oknie transferowym w listopadzie 2019 roku. Oczywiście w niektórych przypadkach, tam, gdzie pojemność stadionu nie jest wielka, nawet 50 procent to może być za mało. Połowa ośrodków mogłaby od biedy wystartować bez publiczności, ale też długo tego nie wytrzyma. Zwłaszcza jeśli w miarę trwania rozgrywek rząd nie zezwoli na 50 i więcej procent. Władze Ekstraligi Żużlowej już powinny układać alternatywny terminarz dla tego, który został opublikowany przed świętami. Co prawda Ekstraliga zapisała w kontraktach wentyle bezpieczeństwa pozwalające na zredukowanie zawartych umów w razie ograniczeń na trybunach, ale to nie przejdzie. Zawodnicy nauczeni przykrymi doświadczeniami z okna aneksowego w maju 2019 podpisali dodatkowe klauzule (względnie dostali słowo), że ich umowa nie podlega renegocjacji. Takich żużlowców jest wielu. Kluby mogą oczywiście te klauzule zlekceważyć, ale jak nic skończy się to wielką awanturą. Wielu może pójść w zaparte, a na rynku nie ma wolnych zawodników, którymi można by załatać dziury. Jakby nie spojrzeć, nie ma najmniejszych szans na to, żeby PGE Ekstraliga ruszyła 3 kwietnia, jeśli będzie nakaz jazdy przy pustych trybunach. Krótkoterminowo kilka klubów wytrzyma. Długoterminowo żadnego nie będzie na to stać. Nawet ci, którzy nie przesadzali z wydawaniem kasy, finalnie będą mieć problemy. Ci, którzy poszaleli, powinni agitować za akcją powszechnych szczepień i liczyć na to, że liczba zakażeń będzie spadać. - Jeśli kluby faktycznie podpisały kontrakty, zakładając, że będzie pięćdziesiąt albo więcej procent ludzi na trybunach, to mamy problem - komentuje Krzysztof Cegielski, żużlowy ekspert. - Piłka gra obecnie przy pustych trybunach i nic nie słychać, by miało się to szybko zmienić. Rząd ma poważniejsze problemy niż sport. Ten jest na dalekim planie. A o problemie mówię, bo przesunięcie nawet na czerwiec nie znaczy, że wrócą ludzie na stadiony. Przekładanie ligi w związku z brakiem kasy na podpisane kontrakty może być złym rozwiązaniem, bo może się okazać, że stu procent nie będzie wcale, a pięćdziesiąt pojawi się na tyle późno, że nie uda się odjechać całego sezonu. Wygląda na to, że prezesi będą zmuszeni usiąść do renegocjacji. Będzie im jednak ciężko przekonać zawodników po tym, co stało się rok temu w maju. Ktoś powie, że takie Cellfast Wilki Krosno mają zabezpieczony budżet, nawet jak nie będzie widzów na trybunach, ale to jednak eWinner 1. Liga i nie ten poziom wydatków co w PGE Ekstralidze. W pierwszej lidze da się objechać za 2 miliony, w Ekstralidze trzeba mieć cztery, czy nawet pięć razy więcej. A zyski z dnia meczu sięgają nawet 3,5 miliona złotych. Oczywiście przy braku obostrzeń. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!