Historia tego kredytu sięga 2011 roku. Wtedy ówczesny prezes Władysław Komarnicki zbudował skład na sezon 2012, na który, jak się później okazało, nie było pokrycia w budżecie. W 2012 roku Komarnicki przestał być prezesem, a jego następca Ireneusz Zmora uratował Stal Gorzów przed bankructwem, rolując długi na kolejny sezon. Innego wyjścia nie miał, bo kasa świeciła pustkami. Doprecyzujmy, że przed startem ligi 2012 rozsypał się zarząd Stali, że Komarnicki odszedł mimo zawartych przez siebie umów z zawodnikami. W klubie zostali: Zmora, Cezary Korniejczuk i Przemysław Buszkiewicz. Mieliśmy kilka miesięcy bezkrólewia, bo Zmora dopiero po pewnym czasie zgodził się na rolę prezesa. Wróćmy teraz do długu. Jego zrolowanie pomogło tylko na chwilę. Na początku 2013 roku zarząd klubu miał dwa wyjścia - zgasić światło lub wziąć kredyt. Żużlowa spółka nie była w stanie dalej funkcjonować z długiem na poziomie 3,5 miliona złotych. Gdyby nie pożyczka, trzeba by było ogłosić upadłość. Wysłaliśmy panu Komarnickiemu zapytanie o genezę tamtego kredytu, ale nie odpowiedział. Zmora też nigdy nie komentował sprawy, choć to on przez lata najbardziej obrywał za tę pożyczkę. Jemu zarzucano, że licytuje, przebija, przez co Stal jest na łasce banku. Jakby nie było, to nie on budował skład, na który trzeba było wziąć kredyt. Natomiast to za rządów Zmory spłacono znaczną część zaległości wynikających z kontraktowych zobowiązań złożonych w 2011 roku. Za prezesury Zmory spłacono 2,6 miliona złotych kredytu. Na dokładkę 300 tysięcy złotych przygotowano na spłatę kolejnej raty. Markowi Grzybowi, następcy Zmory, pozostało właściwie wcisnąć enter, by dług wobec banku stopniał do 600 tysięcy. Gdy już jednak 30 grudnia Stal spłaci ostatnią ratę kredytu, to prezes Grzyb będzie się mógł pochwalić, że za jego kadencji spłacono 900 tysięcy złotych kredytu. Jakby nie spojrzeć, to bardzo dobrze, że Stal po 7 latach życia na kredyt wychodzi na prostą. Teraz tylko w klubie muszą się modlić, żeby kontrakty podpisane w ostatnim okienku nie okazały się nową kulą u nogi. Przypomnijmy, że pan Grzyb podpisał lukratywne kontrakty, a za chwilę pan Komarnicki (obecnie prezes honorowy klubu) powiedział, że zawodnicy będą musieli zejść na ziemię.