Dariusz Ostafiński, Interia: Jak to się stało, że piłkarz został developerem? Stanisław Szydłowski, developer, sponsor Wisły Kraków i Unii Tarnów: Działalność gospodarczą prowadzę od 1989 roku. Akurat wróciłem z Niemiec, gdzie dwa miesiące byłem w pracy i trochę pieniędzy zarobiłem. Po powrocie spotkałem kolegę ze szkolnej ławki, który zaproponował mi założenie firmy. Propozycję zaakceptowałem, po czym rozpoczęliśmy działalność w zakresie handlu materiałami budowlanymi i hutniczymi. W 2003 roku poznałem swojego aktualnego partnera biznesowego, z którym otworzyłem w Krakowie firmę developerską o nazwie Dasta Invest. Początkowo pan grał w BKS Bochnia i prowadził biznes? - Właśnie. Byłem zresztą nie tylko piłkarzem, ale i też trenerem. Nawet mecze sędziowałem. I spikerem też byłem. Dużo rzeczy w piłce robiłem. Czyli "Człowiek orkiestra"? - Można się z tym zgodzić. Teraz pełnię funkcję prezesa Bocheńskiego KS, ale jak trzeba, to nawet kasjerem w dniu meczu jestem. To już mi się bardziej z kobietą pracującą kojarzy. Tylko płeć się nie zgadza. - Czasami sobie żartujemy na forum Zarządu BKS, że jestem niczym bohaterka serialu "Czterdziestolatek" Irena Kwiatkowska, ponieważ żadnej pracy się nie boję. Na potwierdzenie tego, oprócz obowiązków prezesa klubu wykonuję również liczne prace należące do gospodarza obiektu. Czyli wyznaczanie linii, koszenie trawy, walcowanie boisk oraz zraszanie. Uwielbiam tego typu zajęcia. Takie o które prezesa klubu trudno podejrzewać. - Człowieka sportu można już jednak o to podejrzewać. Ja się urodziłem na boisku. Tata grał w B klasie i zabierał mnie na mecze. Zakochałem się w piłce. Potem także w żużlu. Też dzięki tacie, który w latach 50. i na początku 60. uczył się i pracował w Nowej Hucie. Chodził też na mecze Wandy, która wtedy jeździła przez rok w najwyższej lidze. Pamiętam nawet, przez mgłę, że oglądałem w telewizji mecz Polska - ZSRR we Wrocławiu. W 1973 roku cieszyłem się ze złota Jerzego Szczakiela. Długo czekałem na kolejne złoto. Po wielkim kryzysie, na początku XXI wieku w końcu mogłem fetować złoto Orłów w Drużynowym Pucharze Świata. Łzy leciały mi ciurkiem. Teraz podobno ma pan ratować Unię Tarnów. - To trochę przesadzone, rozdmuchane, ale faktem jest, że im pomagam. Jest ogromny kryzys w klubie, który można nazwać organizacyjnym. Nie wiem, czy jest jakiś pomysł, żeby to uzdrowić? Ostatnie zebranie rady nadzorczej i zarządu można chyba podsumować stwierdzeniem: nic się nie stało. - Na tę chwilę nie mam żadnych informacji w tym zakresie. Pan opłaca kontrakt Rohana Tungate’a, lidera zespołu? - W jakimś stopniu pomagam. Do kontraktu Iversena też się dołożyłem. Wspieram też juniorów Świercza i Koniecznego. W sumie czterema zawodnikami się zajmuję, dlatego przeżywam mocno, to co dzieje się w klubie. Martwię się o Unię. Do mnie docierają takie głosy, że Unia musi upaść na samo dno, rozpaść się, żeby można było zacząć budować coś nowego i lepszego. - To polska mentalność. Zabieramy się za pracę, wtedy jak jest całkiem źle. A tu trzeba działać już, póki jeszcze jest co ratować. Jak dzisiaj patrzę na Unię, to widzę, że trzeba się jakoś wzmocnić. Mamy najsłabszą drugą linię i zawodnika U-24 w pierwszej lidze. Nawet jeśli Tungate z Iversenem będą robili dwucyfrówki, to nie damy rady. Tym bardziej że młodzi z różnych przyczyn jadą słabo. Dlaczego? - Mam diagnozę, ale nie będę jej wygłaszał. Nie jest jednak dobrze, skoro przegrywają u siebie z jedną z najsłabszych par juniorskich w eWinner 1. lidze, bo taką ma Start. Tarnowscy juniorzy wyścig młodzieżowców ledwo zremisowali. Dlatego twierdzę, żeby się utrzymać w lidze to trzeba czegoś więcej niż Iversen i Tungate. Na przykład trzeba Pawła Miesiąca, któremu po podpisaniu kontaktu dano zgodę na szukanie nowego klubu. - Proponowałem, żeby go wziąć. On by chętnie wrócił, ale trzeba by mu wypłacić wszystkie pieniądze kontraktowe za podpis. Nie wiem, czy Unia się na to zdecyduje. Tymczasem inni o Pawła dopytują. Polonia Bydgoszcz ma problem, w PGE Ekstralidze też pojawiają się chętni. Jak ktoś złapie kontuzję, to Pawła nie będzie. Problemem jest kasa. - Nie dziwię się jednak Pawłowi, że on ją chce. Ja sam nigdy nie grałem w piłkę dla pieniędzy, ale jak ktoś z zewnątrz przychodził, to musiał otrzymać kasę, żeby móc funkcjonować w profesjonalnym sporcie. Speedway jest kosztowną dyscypliną. Zawodnik musi mieć środki na całość logistyki, w której funkcjonuje. Czy kłopotem dla Unii jest prezes Łukasz Sady? - To dla mnie trudne pytanie. Znam go dopiero od pół roku, więc trudno po takim okresie znajomości ocenić pracę Pana Prezesa. Jak wcześniej powiedziałem, kryzys w Unii jest i dobrze by było wdrożyć profesjonalny program naprawczy. To moje skromne zdanie. A ono się liczy? - W Unii najwięcej do powiedzenia ma główny sponsor, Grupa Azoty. Oni decydują, kto jest w radzie, kto jest prezesem. Jeśli szefostwo koncernu zdecyduje, że prezes Sady jest odpowiednią osobą, to on zostanie i ciężko będzie komukolwiek to zmienić. Tylko pytanie, czy jest lepszy kandydat ? To pana martwi? - W przypadku Unii najbardziej martwi mnie ta apatia, taka stagnacja, którą tam widzę. To jest taka zgoda na wszystko, co tam się dzieje. Kibice chcieliby czegoś innego, ale oni nie mają nic do gadania, bo ich nie ma na trybunach. Zatem sympatycy mogą sobie co najwyżej napisać coś krytycznego w mediach społecznościowych. Swoją drogę byłem zdumiony, czytając niektóre opinie. Z jakiego powodu? - Wydaje mi się, że sympatycy "Jaskółek" mają znakomite rozeznanie, co do sytuacji w sekcji. To nie są głupie, napastliwe komentarze, czy jakieś wyssane z palca historie. To są trafne diagnozy. Jedną przytoczę. Chodzi o obserwację, że źle w Unii zaczęło się dziać w 2019 roku, kiedy drużyna awansowała do play-off i oddała tam mecz z Rybnikiem bez walki. To było coś nienaturalnego. Kułakow i Ljung, którzy wcześniej robili komplety, tym razem pojechali słabo. Klub zadowolił się tym wynikiem, tłumacząc sobie i wszystkim, że Unii nie stać na Ekstraligę, bo i tak stadion będzie przeszkodą w otrzymaniu licencji. Krótko rzecz ujmując, nie ma odpowiedniego obiektu. No właśnie nie ma. - To ja zadam pytanie, czy w Lesznie, Lublinie lub w Zielonej Górze mają lepsze stadiony? Unia ma taki sam, jak wyżej wymienieni, tyle że zaniedbany. Kiedyś rozmawiałem z wiceprezesem Motoru Piotrem Więckowskim, który opowiedział mi, jak oni odrestaurowali swój stadion. Rdzę usunięto, pomalowano i posprzątano obiekt w Lublinie. Oglądając mecze żużlowe Motoru, czuje się atmosferę i minimum komfortu. Pan jest sponsorem Wisły Kraków. Rozumiem, że jakby porównać Wisłę z Unią, to będzie przepaść? - Wisła jest na zdecydowanie wyższym poziomie organizacyjnym. Przechodzi jedynie kryzys sportowy, a jest on związany z zatrudnieniem trenera Petera Hyballi. Muszę przyznać, że na słabego człowieka w Wiśle trafili. Nie bardzo mogę sobie wytłumaczyć fakt, że niemiecki szkoleniowiec może funkcjonować w klubie, w którym właścicielem jest Jakub Błaszczykowski. Przecież to wyjątkowa i nieskazitelna osobowość. To tylko dzięki niemu Wisła uratowała się przed upadkiem. Ponadto prezesem jest jego brat Dawid, niezwykle sympatyczny człowiek. W tym miejscu pozdrawiam serdecznie obu braci. Sponsoruje pan juniora Motoru Wiktora Lamparta, który w pierwszym meczu był kompletnie zagubiony, ale ostatnio się odrodził. Wie pan, co się tam stało? - Sponsoruję jeszcze Mateusza Cierniaka. A jeśli chodzi o Lamparta, to rozmawiałem z Rafałem Trojanowskim, menadżerem Wiktora, który po pierwszym meczu był zaskoczony zaistniałą sytuacją. Nie wiedział, co się stało, bo znakomicie przepracowali zimę, a silniki zakupili od najlepszego tunera Ryszarda Kowalskiego. I co mu pan powiedział? - Przekazałem kilka swoich uwag. Po pierwsze, Wiktor jest pewny siebie, ale ta pewność jest potrzebna w sporcie i równocześnie może powodować dekoncentrację. Zakładam, że przed meczem w Gorzowie mógł pomyśleć, co mu tam jakiś Jasiński z Nowackim zrobią. A oni wygrali z nim i się pogubił. Doradziłem Rafałowi, żeby skupił się na analizie toru, przeciwników. Dodatkowo powiedziałem, że Wiktor powinien skupić się na tym, by robić rzeczy, które wprawiają go w najlepszy nastrój przed meczem. Chodzi mi głównie o odżywianie, regenerację i odpowiednie spędzenie czasu przed samym meczem. Co pan ma na myśli? - Wiktor jest wegetarianinem. Wiem, że on i inni młodzi zawodnicy lubią przykładowo pizzę, która niekoniecznie jest dobra dla sportowców. Jest smaczna, ale jednak sportowiec musi coś robić, żeby jego odżywianie nie stało się monotonne. Na takim poziomie jak Ekstraliga, niuanse grają rolę. Fakt jest taki, że Wiktor został w piątek rajderem meczu z Włókniarzem, potem zaliczył bardzo dobry występ z Betard Spartą i Falubazem. Zobaczymy, co będzie dalej. Kończąc, chcę pozdrowić wszystkich sympatyków żużla w kraju, a przede wszystkim swojego syna Stanisława, oddanego fana czarnego sportu. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź