Mecz w Zielonej Górze na pewno wszystkich elektryzował. Ja z własnego doświadczenia wiem, że spotkania drużyn z dolnej części tabeli o tak zwane "życie" są zdecydowanie bardziej obciążające psychologicznie, niż chociażby walka o medale. Nie lubię jednak tej definicji. Pamiętajmy, że to jest tylko sport. Jesteśmy dodatkowo w trakcie pandemii, a tragedii ludzkich wydarzyło się już naprawdę mnóstwo. Walka o życie najczęściej rozgrywa się w szpitalach, w związku z tym apeluję, żeby tego tak nie nazywać. Wracając już do meczu, gratulacje należą się gospodarzom. Przystąpili oni do spotkania z przyłożoną bronią do skroni. Naprawdę fatalna sprawa jeśli chodzi o sferę mentalną, ponieważ poza sportem czuć tę wywieraną presję. Ciężko startuje się z myślą, że ten mecz trzeba koniecznie wygrać, ponieważ nie wiadomo co wydarzy się później. To jest naprawdę bardzo duże obciążenie. Tym bardziej, że w perspektywie są dodatkowe miliony z telewizji od przyszłego sezonu. Zielonogórzanie to wszystko jednak dźwignęli. Widzieliśmy ogromną motywację i mobilizację w parkingu. Żyła nie tylko drużyna, ale i trener. Był naprawdę wsparciem dla zawodników. Biegał, był zaangażowany. Wszyscy podążali we właściwym kierunku, co pokazał wynik. Z całą pewnością widzimy kolejne odkrycie sezonu i to zawodnika U-24. Mam tu na myśli Mateusza Tondera. Za nim kolejne fantastyczne zawody. To on uratował sytuację punktową drużyny. Oczywiście na dorobek całego zespołu składa się wynik wszystkich żużlowców, ale Mateusz był najjaśniejszym ogniwem tej drużyny, podobnie jak tydzień wcześniej w spotkaniu ze Spartą. Widać, że pożądany efekt dają u niego starty, które ma na naprawdę wysokim poziomie. Tu też jest problem Falubazu. Gdyby wszyscy tak startowali, to myślę że tych punktów w tabeli również byłoby troszkę więcej. Po drugiej stronie chciałbym zwrócić uwagę na trzy rzeczy. Zacznę od bardzo dobrej organizacji meczu. Mam tu na myśli korzystanie z rezerw taktycznych. Nie było tam pewnych oczywistości. Szczególnie kiedy jedzie się mecz defensywnie, przydatna jest umiejętność liczenia i przewidywania, a torunianie nie prowadzili przecież w żadnym fragmencie meczu. Trzeba wtedy wykorzystywać wszelkie możliwości taktyczne i tak też w niedzielę było. Chociażby w ósmym biegu za Kamila Marcińca z rezerwy taktycznej pojechał Paweł Przedpełski, a nie tak jak zwykle Robert Lambert. Ktoś może tego nie zauważyć, ale ten ruch spowodował to, że w kolejnym wyścigu można było puścić już Brytyjczyka. Następnie można było uruchomić go jeszcze w biegu dwunastym zamiast Adriana Miedzińskiego. W skrócie - startował on w najbardziej odpowiednich momentach. Słowa uznania należą się tu przede wszystkim Tomaszowi Bajerskiemu za chłodną głowę. Nasuwa się więc teraz pytanie, dlaczego to nie zadziałało. Główną rolę mogła grać pogoda. Jest gorąco w Zielonej Górze. Mówię o tym, ponieważ Robert Lambert pojechał trzy biegi z rzędu. Inaczej się jednak nie dało. Nie było po prostu takiej możliwości, mając zaledwie trzech zawodników punktujących. Prawdopodobnie zgubne okazało się zagotowanie silnika. Dało to efekty w postaci braku punktów w dwóch ostatnich startach. To też jest sygnał, że trzeba na takie rzeczy zwracać uwagę. Ciężko jest to jednak przewidzieć. Gratuluję również Pawłowi Przedpełskiemu świetnego sezonu i przede wszystkim kapitalnego kolejnego meczu. Jak widać powrót do Torunia po dwuletnim pobycie w Częstochowie absolutnie mu sprzyja. Ma świetny sprzęt. On w niedzielę był liderem tego zespołu. Naprawdę należy mu się ogromny szacunek. To on jest chyba największym autorem zdobycia punktu bonusowego przez gości. Wszyscy oczywiście ciężko pracowali, jednak gdy spojrzymy na punkty to widzimy, że ten ciężar był między innymi na barkach Pawła. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź