Pierwszy weekend września stał pod znakiem fazy play-off we wszystkich polskich ligach. Szczególnie półfinały na zapleczu PGE Ekstraligi z racji nadchodzącego, nowego kontraktu telewizyjnego, były licznie oglądane przez kibiców. Tam też mieliśmy fantastyczne pojedynki bardzo dobrych drużyn. Zwróćmy uwagę na to, iż kluby, które były wyżej w tabeli od przeciwników, wszystkie mecze rozstrzygnęły na swoją korzyść. To oznacza, że runda zasadnicza w pewnym stopniu ustaliła hierarchię ekip pod względem sportowym. Zarówno ostrowianie, jak i krośnianie nie zawiedli. Jedni wygrali, a drudzy odnieśli zwycięski remis. W żużlu podział punktów na wyjeździe jest jak wygrana. Oczywiście będziemy posługiwać się teraz truizmami, że jeszcze piłka w grze, że zostało piętnaście wyścigów, jednak prawda jest taka, że jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego (kontuzje), to w finale będziemy ekscytować się dwumeczem pomiędzy Arged Malesą a Cellfast Wilkami. Niestety współczuję Krzysztofowi Mrozkowi, ale też nie rozumiem tych eksperymentów z torem. Oczywiście jestem świadomy tego, iż gospodarze chcieli zaskoczyć gości, lecz mecz pokazał, że rybniczanie zaskoczyli tak naprawdę samych siebie, czego efektem jest całkowicie zasłużona porażka. Po stronie zwycięzców strasznie szkoda kontuzji Olivera Berntzona. Mam nadzieję, że Szwed będzie w stanie pojechać w rewanżu. Podobne rozstrzygnięcia w półfinałach zaserwowała nam PGE Ekstraliga. Pracując w klubach od zawsze powtarzałem, że pierwszy mecz jest najważniejszy w całym sezonie. To jest mecz, który tak naprawdę ustawia dalszą część play-offów. Na niego trzeba się przygotować nawet lepiej niż na rewanż. Dzisiaj w Gorzowie mieliśmy sytuację, której szczerze nie jestem w stanie zrozumieć. Na Stadionie imienia Edwarda Jancarza przygotowano dość selektywny tor, o czym zresztą mówili sami zawodnicy. Zmagającym się z urazami żużlowcom Stali to zwyczajnie przeszkadzało. Szymon Woźniak w wypowiedzi telewizyjnej powiedział nawet, iż nadal odczuwa skutki niedawnej kontuzji. Być może gorzowianom chodziło o to, by zrobić diametralnie inną nawierzchnię, niż ta na której jeżdżą lublinianie, ale jak widać się to nie sprawdziło. Jeżeli jesteśmy już przy temacie meczu w Gorzowie, to nie wolno w mediach społecznościowych wychylać się przed szereg i rzucać różnych komentarzy wymierzonych w sędziego. Najgorzej, jeśli robi to nawet obecny senator i członek rady nadzorczej Speedway Ekstraligi. To jest po prostu niedopuszczalne. Niezależnie od tego, jakie były kontrowersje na meczu w Gorzowie, to jednak wygrała drużyna lepsza. Motor dysponował bardziej wyrównanym składem, co widać po punktach. Różnicę zrobiła też zdecydowanie lepsza formacja juniorska. Po drugiej stronie było z kolei 1,5 przeciwnika, bo solidnie punktowali w zasadzie tylko Bartosz Zmarzlik i Anders Thomsen. Sprawiedliwości stało się zadość. Dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego - Betard Sparta Wrocław i Motor Lublin prawdopodobnie zobaczymy w finale. W przypadku wrocławian chciałbym zwrócić uwagę na jedną, bardzo ważną cechę, którą niezbyt często widujemy w sporcie. Mam tu na myśli cierpliwość. Gratuluję wcześniej wspomnianej cierpliwości panu Andrzejowi Rusko i pani Krystynie Kloc. Po czterech latach obrywania od Unii Leszno większości z nas by się już po prostu nie chciało. Natomiast w klubie postawili wszystko na jedną kartę i sprowadzono między innymi Artioma Łagutę. Dziś Rosjanin zrobił gigantyczną różnicę. Słuchając wywiadu z Artiomem Łagutą na antenie nSport+ myślę też, że Sparta zabija technologicznie pozostałych rywali. Przerazą mnie jednak fakt, że silniki dobiera się do torów. Zastanawiam się, czy aby na pewno dyscyplina zmierza w dobrym kierunku. Jeżeli ktoś nie przywiezie ze sobą prawidłowych silników, to przez połowę meczu będzie się mordował z ustawieniami. Naprawdę nie wiem, czy to tak powinno wyglądać, ale to jest już temat na osobną dyskusję...