Tegoroczna PGE Ekstraliga podzieliła nam się na dwie prędkości i podobną definicję można dokleić do cyklu Grand Prix 2021. Jako Polacy mamy się z czego cieszyć, Bartek Zmarzlik jest liderem klasyfikacji generalnej, ale jego szanse w starciu z Artiomem Łagutą, którego wyprzedza zaledwie o "oczko" wciąż oceniam fifty-fifty. Jeszcze parę tygodni temu, tuż przed startem cyklu zastanawialiśmy się, czy walka o IMŚ będzie wewnętrzną sprawą Polaków. Okazuje się jednak, że nie jest z nami aż tak dobrze. Mimo najlepszej ligi świata, zaangażowania największych pieniędzy mamy znów jednego reprezentanta w rozgrywce o tytuł. Prognozując turnieje w Lublinie miałem obawy o postawę Maćka Janowskiego. Artykułowałem je zresztą publicznie, ale nie chodzi o satysfakcję z tego tytułu. Sam Maciek sam pewnie liczył na odczarowanie tego czarnowidztwa. Maćkowi w tym sezonie często brakowało momentu startowego, ale tor w Pradze, a tym bardziej we Wrocławiu preferował styl jazdy tego żużlowca. Było mnóstwo różnych możliwości do mijania rywali. Za to tor w Lublinie nie wybaczał błędów na starcie. Jego specyfika, ostrość łuków, długie proste i marne widoki na krążenie po "balotach" czy pikowanie powodowały, że motocykl Janowskiego nie "podawał". Podkreślam motocykl, nie silniki, bo te wychodzące spod ręki Ryszarda Kowalskiego są zawsze najwyższej jakości. Na szczęście dla Janowskiego zabawa się jeszcze nie skończyła. Za tydzień runda w szwedzkiej Malilli, którą zna doskonale. Punktacja mu też nie pomaga. System jest kuriozalny. Gdyby obowiązywała ta sprzed dwóch lat, gdzie każde oczko liczyło się do "generalki" te różnice w klasyfikacji byłyby pewnie mniejsze przynajmniej na szczycie rankingu. Maciej, gaz na całego a wszystko jeszcze może się wydarzyć. To inteligentny chłopak, więc wie co ma robić. Za Zmarzlikiem i Łagutą zrobił się peleton złożony z żużlowców, którzy przeplatają słabe wyścigi z lepszymi. Ich forma bez przerwy faluje. To nie jest poziom, który umożliwiłby atak na czołówkę. Trochę robi się przez to nudnawo... Nie mogę przejść także obojętnie obok skandalicznego zachowania niektórych żużlowców wobec swoich mechaników. To temat stary jak świat, ale przy różnych okazjach wraca jak bumerang. W piątek w przekazie telewizyjnym widzieliśmy jak Robert Lambert popycha członka teamu. Mam więc apel i zarazem prośbę do władz Speedway Ekstraligi, czy GKSŻ. Proszę się przyjrzeć jak traktowani są mechanicy przez swoich pryncypałów. Jest wiele wad formalnych w tych relacjach. A to przenosi się wprost do parku maszyn. Bez mechanika zawodnik nie istnieje. On jest w tym zestawie kluczowy. On decyduje na jakich ustawieniach wyjeżdża do biegu jego szef. On ma często większy wpływ na żużlowca niż trener. To jak "majstrowie" są traktowani przez zawodników woła o pomstę do nieba. Za każdym razem będę piętnował podobne zachowania. W normalnych firmach takie wydarzenia są nie do przyjęcia. Mechanicy to porządni ludzie i nie zasługują na to żeby człowiek, który zarabia w naszym kraju olbrzymie pieniądze pozwalał sobie na rękoczyny w stosunku do pracownika. Atak fizyczny, popchnięcie, uderzenie w twarz, to brak szacunku do drugiego człowieka. Dziwię się, że uznajemy narrację Lamberta, że nawalił mechanik i dlatego się zdenerwował... Nic i nikt nie jest w stanie wytłumaczyć ataku na pracownika. Brytyjczyk przed kamerami go po prostu poniżył, a potem zapomniał o jednym słowie: przepraszam.