Z uwagą przeczytałem najnowszą Szybką kontrę redaktorów Ostafińskiego i Hynka dotykającej wspierania klubów żużlowych przez samorządy. W znacznym stopniu podpisuję się pod nią obiema rękami i nogami. Ja również jestem zagorzałym zwolennikiem jak najmniejszego przepływu kasy z Ratusza wprost do spółek. Utarłem nawet taką teorię, że samorządy utrzymują żużel w całej Europie. Nie potrafię zrozumieć, jak miasta, które w wyniku pandemii zadłużają się na potęgę, zamiast pakować środki w bieżące wydatki, pomagać przedsiębiorcom, próbować odbudować gospodarkę wydają gigantyczną kasę na utrzymywanie zawodowych klubów sportowych. Jeszcze pół biedy, jeśli chodziłoby o sporty, które są częścią szeroko pojętej kultury fizycznej. Sęk w tym, że o żużlu trudno mówić w takich kategoriach. Dlatego należy przede wszystkim zmusić kluby do oszczędzania. Inaczej będziemy mieli za chwilę do czynienia z rozwarstwieniem i ligą dwóch prędkości. Zawodnicy, mechanicy, dostawcy części, gdy tylko zobaczą, że te pieniądze znów płyną szerokim strumieniem, na bank się po nie raczej prędzej niż później upomną, czego konsekwencją będzie podwyższenie cen za usługi. Tak na szybko przychodzą mi dwa pomysły na wyjście z problemu. Bierz z Miasta, ile dusza zapragnie, ale niech to stanowi określony procent twojego budżetu. Czyli chcesz mieć cztery miliony, musisz z rynku pozyskać piętnaście. W jakim stopniu takie Leszno, które nie jest wielką aglomeracją może funkcjonować na równych zasadach z ponad stutysięcznym miastem. Tu nie znajdziemy przeliczników rodem ze skoków narciarskich. Wydaje mi się także, iż kwestią czasu jest, kiedy wprowadzony zostanie KSM. On załatwiłby temat. Niezależnie jaką kasą by się dysponowało, nie byłoby na co ją wydać. Rolą samorządów jest finansowanie, rozwijanie infrastruktury. Przy okazji muszę koniecznie wspomnieć o jednym człowieku, który mocno wspierał sport w Zielonej Górze. Dyrektor MOSiR - Robert Jagiełowicz jest jedną z najważniejszych i zarazem niedocenianych postaci w tej układance. On brał na klatę wszystkie nasze fanaberie, pomysły z Falubazowych czasów. Użerał się z podwykonawcami, ale jednak doprowadził do finału dwie największe inwestycje. Przebudowa trybuny K i prostej startowej za kilkadziesiąt milionów to w dużym stopniu jego zasługa. A nie było mu łatwo, bo raz, że szarpał się z radnymi, a dwa inwestycja przykryta była pod płaszczykiem sporych rozmiarów podtekstów politycznych. I choć na kilku płaszczyznach z panem Robertem się nie zgadzałem i nie zgadzam, często jako jeden z pierwszych umiał mnie wesprzeć dobrym słowem w trudnych momentach. Panie Robercie dziękuję! Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>