GKSŻ chce postawić na konkurs ofert przy jednej z najbardziej prestiżowych imprez w kraju, czyli finale IMP. Mam szereg wątpliwości przy pomyśle firmowanym przez Piotra Szymańskiego. Wrzutki o organizacji finału za granicą w ogóle najlepiej pominąć milczeniem, bo są dla mnie kompletnie niezrozumiałe i totalnie pozbawione sensu. Podeprę się też cytatem z kultowego filmu "Miś": pamiętaj synku najważniejsza jest tradycja. Podpisuję się pod nim, ale z drugiej strony mamy XXI wiek, świat idzie do przodu nie tylko technologicznie i nie wszystko co tradycyjne się sprawdza. Pięknie by było rozegrać finał IMP na Stadionie Narodowym w Warszawie. Problem jest jeden, kto za to zapłaci, kto to zorganizuje, kto na to przyjdzie? Pomysł nawet nie tyle kontrowersyjny, co ryzykowny. W mojej ocenie, bez szans na finansowe spięcie. Nie można absolutnie porównywać produktów runda Grand Prix i IMP. To jak postawić na szali niebo i ziemię. Magia Narodowego nie zadziała w każdym przypadku. Nie zbierzemy tłumów, jak na koncert Dawida Podsiadło. Czytałem też idee, iż można by było oddać finał IMP ręce klubów drugoligowych. Widzę dwie komplikacje. Po pierwsze kwestia techniczna. Nie wszystkie areny spełniają parametry wymagane przez telewizje. Oświetlenie, infrastruktura, to te palące. Nie chcę już wracać do "słynnego" finału Złotego Kasku w Pile z sezonu 2019. Delikatnie igramy z ogniem. Daleki jestem od rozpisywania czarnych scenariuszów, lecz nie zdziwię się jeśli doczekamy się powtórki z rozrywki. Na torach PGE Ekstraligi mamy pewność, że standardy zostaną zachowane w całej rozciągłości. Finał IMP sam w sobie był zawsze nagrodą dla zdobywcy DMP. Dlaczego mamy komuś ten przywilej zabierać? Kiedy my w Zielonej Górze wygrywaliśmy złoto drużynowych mistrzostw Polski, jeszcze w trakcie dekoracji, gdy stadion był wypełniony po brzegi wysyłaliśmy w eter informację, że IMP odbędzie się u nas. Chwaliliśmy i podniecaliśmy się tym. Szkopuł w tym, że kibice już niestety nie za bardzo. Impreza odbywa się w okresie wakacyjnym, a cykl urlopowy wypada na sierpień, dlatego trudno było się spodziewać sukcesu frekwencyjnego. Zżynamy się, że czarny sport ma ostatnio jakiś problem z popularnością. Zaobserwowaliśmy odpływ kibiców od spotkań ligowych, więc nic dziwnego, że coraz mniej grzeją nas turnieje pokroju IMP. Ale to wciąż bardzo prestiżowy produkt, najwyższa półka zawodów na rodzimym podwórku. A biorąc pod uwagę, że mistrzem świata jest Bartosz Zmarzlik, natomiast Maciej Janowski czwartym zawodnikiem globu, mamy do czynienia z jednodniowym turniejem na kosmicznym poziomie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!