Żużel. Silniki poszły na remont i skończyły się wybuchy formy
Za nami już niemal dwa miesiące ścigania, więc większość żużlowców ma już za sobą pierwsze gruntowne serwisy silników. W środowisku krąży opinia, że to właśnie one weryfikują tych, którzy na początku sezonu notują sensacyjnie dobre wyniki.
Takie scenariusze przerabiamy co roku. Nienależący do czołówki zawodnik jedzie kilka meczów życia z rzędu. Rozstawia po kątach gwiazdy, którym jeszcze poprzedniej jesieni wstydził się powiedzieć "dzień dobry". W mediach społecznościowych wrze na jego temat. - Myliśmy się - krzyczą jedni. - Ja zawsze wierzyłem, że ma talent - zapewniają drudzy. - Wreszcie się ogarnął w życiu prywatnym - sugerują trzeci. Kibice ledwie zdążą go siłą wyobraźni usadowić na podium mistrzostw świata, a ten już wraca na stary poziom. Zabrakło pary? Zjadła go trema? Nie, po prostu oddał nowe silniki na serwis!
- "Silnik potrafi zawodnika zbudować, ale też zniszczyć" - głosi stare jak jazda w lewo żużlowe porzekadło. No ale skąd właściwie bierze się taka rozbieżność między jednostkami napędowymi? Ashley Holloway czy Ryszard Kowalski stwierdzają, że jednych klientów lubią bardziej od drugich i dają im lepsze produkty? Nie!
Takie przeświadczenie wynika z faktu, że większość kibiców nie widziała tunerskiego warsztatu choćby na zdjęciu czy telewizyjnym kadrze. To nie są fabryki taśmowo obrabiające tysiące części, a małe przydomowe garaże. Rzeczywiście, wykorzystywane w nich urządzenia z roku na rok stają się coraz bardziej profesjonalne, ale w gruncie rzeczy szumny proces tuningu wciąż sprowadza się do jednego majstra, który wraz z pomocnikiem "dłubie nad silnikami".
Z tak przygotowanym sprzętem jest trochę jak z pierogami - te domowe, które wyszły spod babcinej ręki są rzecz jasna dużo smaczniejsze od kupionych w sklepie, ale za to bardzo nieregularne. W jednym jest więcej farszu, w drugim trochę mniej, a trzeci lekko się rozkleja. Nie sposób ręcznie przyrządzić dwóch identycznych.
Czasem więc z takiej tunerskiej manufaktury wychodzi złoty silnik w rodzaju legendarnej Jawy, jaką Tomasz Gollob rzekomo miał trzymać pod kluczem i wyjmować na turnieje w Bydgoszczy. Wszystkie detale zgrywają się w perfekcyjną całość z warunkami fizycznymi zawodnika i żużlowiec jedzie na 200% moich możliwości. Później jednak przychodzi moment serwisu. Prawdopodobieństwo stworzenia tak świetnego silnika jest niewielkie, a odtworzenie podczas wymiany wszystkich jego niuansów wręcz niewykonalne.
Niegdyś zawodnicy podejrzewali tunerów o przekręty. Sądzili, że majster widząc tak świetną jazdę żółtodzioba podmienia podczas serwisu wały lub tłoki i daje te lepsze swoim czołowym zawodnikom. Ci mniej uznani zaczęli więc znakować części przed oddaniem do warsztatu. Jednostki napędowe wracały kompletne, jednak dużo wolniejsze.
W tym sezonie również możemy zauważyć podobny schemat. Po oddaniu silników na serwis słabiej zaczęło iść Moje Bermudy Stali Gorzów, a przede wszystkim Martinowi Vaculikowi, który u progu sezonu dorównywał przecież formą samemu Zmarzlikowi. Mniej więcej w tym samym momencie zgasła gwiazda Fabiana Ragusa - juniora, który zadziwił całą żużlową Polskę wygrywając biegi młodzieżowe przeciwko dużo lepszym rówieśnikom. Denis Zieliński, obwołany jeszcze niedawno największym od lat młodzieżowym talentem GKM-u w Srebrnym Kasku zajął ostatnią pozycję. Takie przykłady można by mnożyć w nieskończoność.
Wyrażaj emocje pomagając!
Grupa Interia.pl przeciwstawia się niestosownym i nasyconym nienawiścią komentarzom. Nie zgadzamy się także na szerzenie dezinformacji.Zachęcamy natomiast do dzielenia się dobrem i wspierania akcji „Fundacja Polsat Dzieciom Ukrainy” na rzecz najmłodszych dotkniętych tragedią wojny. Prosimy o przelewy z dopiskiem „Dzieciom Ukrainy” na konto: 96 1140 0039 0000 4504 9100 2004 (SKOPIUJ NUMER KONTA).
Możliwe są również płatności online i przekazywanie wsparcia materialnego. Więcej informacji na stronie: Fundacja Polsat Dzieciom Ukrainy.