Artur Gac, Interia: Cała czwórka zawodników, mówiąc najdelikatniej, mocno pana zawiodła? Marek Cieślak, selekcjoner kadry: - Wie pan, to jest tak: zawodnicy podpisują zobowiązania, żeby reprezentować Polskę, a potem przysyłają zwolnienia lekarskie. To nie pierwsza taka "przypadłość chorobowa" i dlatego coś trzeba z tym zrobić. Bo jeśli nie nastąpi zdecydowana reakcja, to... Będzie coraz gorzej? - Zawodnicy muszą wiedzieć, że reprezentacja to jest coś bardzo ważnego. Oczywiście nikomu nie chce łamać kariery, bo mój cel jest całkowicie inny. Chcę, aby stawali się coraz lepsi, ale żeby tak było, trzeba być zdyscyplinowany, obowiązkowy i robić ku temu wszystko. A jeżeli wysyła się zwolnienia i nie startuje w Złotym Kasku, bo uważa się, że nie ma takiej potrzeby, a przecież to były już pierwsze krajowe eliminacje do cyklu Grand Prix, to o co chodzi? No właśnie: o co? - Jeśli Maciek Janowski przesłał mi zwolnienie, a później okazuje się, że w międzyczasie bierze udział w jakichś eventach, co poświadczają jego zdjęcia na Instagramie, to chyba coś jest nie tak. Z zawodników pierwszego wyboru nie mógł pan skorzystać w meczu Polska - Reszta Świata. - Może to był tylko mecz towarzyski, ale zgromadził dużo ludzi, spotkanie transmitowała Telewizja Publiczna, a obecni byli także główni sponsorzy kadry, więc co człowiek ma powiedzieć? W ostatnim momencie byłem zmuszony szukać zastępstwa zawodników. Oczywiście fajnie, bo Bartek Smektała i Paweł Przedpełski nie odmówili mi, a do tego pojechali bardzo dobrze, ale to tak nie może wyglądać. Ja po prostu próbuję wstrząsnąć zawodnikami, bo kadra i reprezentowanie swojego kraju to honor, ale i obowiązek. Dlatego zwolnienia lekarskie mnie nie urządzają. Wiadomo, że można być chorym, bo człowiek jest tylko człowiekiem, ale w tym przypadku uważam, że trochę przegięli... Powiedzmy wprost, niech to mocniej wybrzmi: chodzi o to, że pan powątpiewa w zasadność tych zwolnień? - Żeby była jasność - ja nie chcę kwestionować decyzji lekarza. Zmierzam do tego, że w poniedziałek (7 października - przyp. red.) widziałem się z zawodnikami na gali PGE Ekstraligi, gdzie nikt mi nie wyglądał na chorego. Nikt nawet nie wysłał najdrobniejszego sygnału, że coś może mu dolegać. Poza Maćkiem Janowskim, trzech pozostałych, czyli braci Pawlickich i Maksyma Drabika nie będę osądzał i dywagował, czy ich zwolnienia były prawdziwe, a może symulowane. Domniemywam, że panu chodzi jeszcze o coś takiego, jak postawa zawodnika wobec selekcjonera? To znaczy oczekiwałby pan, aby w takiej sytuacji - jeśli niedyspozycja nie jest udawana - zawodnik chwycił za telefon i po ludzku zadzwonił? - Pracuję z tymi zawodnikami wiele lat, razem zdobyliśmy wiele sukcesów i najbardziej boli mnie to, że to ja telefonowałem, a mój wychowanek Maciek Janowski nie odebrał, ani nie oddzwonił. To jest smutne, bo każdy z nich ma do mnie telefon i może mnie poinformować: "trenerze, coś mnie bierze" i wtedy ja mogę działać. A jeśli dowiaduję się w ostatnim momencie, to - jak w amatorce - naprędce ściągam zawodników. Przecież tak nie może być! Na takie lekceważenie nie ma mojej zgody. Chcę, żeby na przyszłość zawodnicy wiedzieli, że nie ma żartów. Faktem jest, że po zlikwidowaniu Drużynowego Pucharu Świata kadra to w tym momencie trzon, gdzie potrzeba dwóch seniorów, ale reprezentacja musi być. Jeżeli nie będzie drużyny narodowej, to wszystko się rozlezie. Rozumiem, że najbardziej bolesna i dotkliwa jest dla pana postawa Janowskiego? Przecież często słyszał pan pod swoim adresem zarzut, że ciągnie pan Macieja za uszy i traktuje, jak swojego pupilka. A tu taka historia... - Myślę, że w jego przypadku to jest tylko jakiś wybryk. Niemniej Maciek musi zrozumieć, że w takich sytuacjach nie ma pupilka. Okay, jest pupilem, ale niekiedy i komuś takiemu trzeba przyłożyć, żeby coś zrozumiał. To cały czas bardzo fajni chłopcy i ja wierzę, że jeszcze nieraz będą świetnie jeździli dla Polski. Jednak w tym momencie coś się załamało. Przecież przypomnę, że na obóz kadry również czterech zawodników nie przyjechało, przedstawiając zwolnienia lekarskie, a teraz ta sytuacja... Doszło do recydywy i miarka się przebrała. Sądzi pan, że ta czwórka zawodników "nakręca" między sobą taką postawę, czy może jest ktoś, kto ma na nich wpływ i w pewien sposób nimi steruje? - Ja tego nie wiem, mogę tylko przypuszczać, bo oni wszyscy są przyjaciółmi. Może trochę mniej Maksym Drabik, bo jest młodszy, ale bracia Pawliccy i Maciek trzymają się razem. I teraz wszyscy ci koledzy nagle zachorowali. Nie chcę ich podejrzewać i nie przewiduję innych kar, poza jedną: nie będą powoływani do kadry Polski. I koniec. Taki rodzaj kary często bywa bardziej dotkliwy niż najwyższa sankcja finansowa. - Uważam podobnie. Myślę, że gdyby mnie wyrzucono z kadry właśnie za takie rzeczy, to bardzo bym cierpiał. Jednak powiem panu, że w stu procentach jestem pewny, że chłopaki się otrząsną. A kadra musi być kadrą. Musi panować dyscyplina i każdy z nich musi wiedzieć, że uprawia ten sport dla kibiców. Zwłaszcza, że fani naprawdę bardzo wyczekiwali występów Maksyma i Maćka, bo przecież to bardzo znani zawodnicy. Już pan powiedział, ze kadra to nie tylko przywilej, ale też poczucie obowiązku. Zdanie sobie sprawy z roli reprezentanta kraju, a w związku z tym podejmowane decyzje wiążą się z głośnym odzewem społecznym. - I tu trafił pan w "dychę". Kadra to jest obowiązek. Piękny obowiązek i kropka. Nie wszyscy mogą dumnie walczyć z polską flagą na piersiach i dlatego trzeba to szanować. A zatem zaakcentujmy rzecz najważniejszą: przez cały 2020 rok nie będzie pan powoływał tej czwórki żużlowców do reprezentacji Polski? A może w którymś momencie serce panu zmięknie? - Nie zmięknie, bo to nie ma sensu. Powtórzę, że tą decyzją nie mam zamiaru łamać im karier. Nie pojechali na Złoty Kask, więc miejsca 1-4, uprawniające do walki w eliminacjach do Grand Prix, zajęli inni zawodnicy. Jednak Złoty Kask odbędzie się jeszcze na wiosnę, gdzie z kolei dwa pierwsze miejsca będą premiowane awansem. I dwóch z nich będzie mogło wywalczyć o te lokaty, bo nikt nie będzie odstawiał chłopaków na boczny tor. Z kolei Maćka Janowskiego nikt nie będzie wyrzucał z Grand Prix, bo sam wywalczył sobie tam miejsce. Więc mimo że nie będzie nazywał się reprezentantem Polski, to będzie walczył o tytuł indywidualnego mistrza świata. Dla tej czwórki sankcją będzie objęta kadra, czyli nie będą przeze mnie powoływani, wobec czego nie wystąpią w kilku bardzo ważnych meczach międzypaństwowych, co wizerunkowo będzie ich drogo kosztować. Co by nie mówić, reprezentant Polski to jest ktoś! Pana decyzja, żeby weszła w życie, musi być umocowana decyzją zarządu? - Oczywiście. Póki co to jest moja propozycja. Zacząłem od zgłoszenia jej publicznie, bo czas tego wymaga, jednak formalnie na pewno potrzebne jest jej zaakceptowanie przez Główną Komisję Sportu Żużlowego. A jeśli pojawi się sugestia, by łagodniej potraktować zawodników? - To nie jest pierwsza taka sytuacja, dlatego myślę, że na łagodzenie już nie ma miejsca. W tej chwili potrzebna jest zdecydowana reakcja i musimy coś z tym zrobić. Bo za chwilę może się okazać, że powołam kadrę na zawody międzynarodowe, po czym czwórka zawodników nagle przyśle mi L-4. Doszło do momentu, w którym decyzje, a wraz z nimi kary, muszą być stanowcze? - Trzeba pokazać, że nie bawimy się w podchody. Zresztą pamiętajmy, że w kadrze dzisiaj nikt nie jeździ za darmo. Za wspomniany mecz Polska - Reszta Świata zawodnicy otrzymywali wynagrodzenie, i to wcale niemałe. Dlatego trzeba wymagać od nich poważnego traktowania wszystkich. Bez wyjątku. Czy prawdą jest, że świeżo upieczony mistrz świata Bartosz Zmarzlik przyjechał na ten międzynarodowy mecz - nomen omen - dość poważnie chory, a mimo to wystartował? - I to jest właśnie to! Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie mama Bartka informując, że syn leży pod kroplówką, bo złapał "jelitówkę". Powiedziała mi jednak, że stawiają go na nogi i wszystko będzie w porządku. Miał przyjechać i przyjechał. To dwa różne światy. - Dlatego wszyscy musimy dążyć właśnie do tego drugiego świata. Mistrzami zostają ci, którzy nie wybierają dróg na skróty. Jednak żeby było jasne - Maciek Janowski, Piotrek Pawlicki i Maksym Drabik to zawodnicy bardzo utalentowani, których stać na zrobienie takiego wyniku, jak Bartek. Oni mają w sobie talent, który dostali od Bozi i od kilku lat udowadniają, że potrafią wygrywać. Jednak już na tym etapie, żeby być najlepszym, trzeba dać z siebie absolutnie wszystko, a przede wszystkim dyscyplinę. A jeżeli robi się "olewactwo" i wysyłanie zwolnień, to do niczego się nie dojdzie. Rozmawiał Artur Gac