Co prawda Kołodziej rywali wybitnych we wspomnianym biegu nie miał (jechał w parze z Kacprem Pludrą przeciwko Przemysławowi Liszce), ale jego wyczyn tak czy inaczej godny jest pochwalenia. Później nie szło mu już tak dobrze i ostatecznie zaliczył najsłabszy występ w tym roku, lecz należy przypomnieć, że jechał w stanie, w którym 99% ludzi miałoby problem by samodzielnie wyjść z domu. Mimo tego dokończył spotkanie w najlepszej lidze świata i dał radę wygrać w nim wyścig. To dla przedstawicieli innych dyscyplin coś wprost nie do pojęcia. Zwróćmy uwagę choćby na siatkówkę, w której jedno złapanie się za nogę danego zawodnika wywołuje panikę w sztabie jego drużyny i obawę komentatorów o to, że mogło stać się coś złego. - Głównym powodem jest to, że w żużlu świadomość podejmowanego ryzyka i brak czasu na przemyślenie swojego zachowania nie pozwala myśleć o ewentualnych konsekwencjach jazdy z kontuzją - słyszymy od wieloletniego lekarza zawodów żużlowych, który z racji odcięcia się od środowiska sportu, prosi o anonimowość. - Siatkarz, piłkarz, tenisista czy przedstawiciel niemal każdej innej dyscypliny, pięć razy zastanowi się, zanim podejmie podobne ryzyko. Momentami to już brawura. Często zdarzały mi się przypadki, w których zawodnik dokańczał mecz z urazem, a po tymże meczu nie był w stanie funkcjonować i trzeba było go hospitalizować. Tak to wygląda w tej dyscyplinie. Godzinę temu był zdolny do jazdy, a nagle jest niezdolny niemal do samodzielnego życia - dodaje. Bo liczy się kasa Nasz rozmówca zwraca także uwagę na to, że żużlowcom przeważnie nie opłaca się poddawać, jeśli na upartego dadzą radę kontynuować zawody. - Przecież oni nie zarabiają, jeśli nie jadą. Zawsze lepiej wyjechać i zdobyć choćby tych parę punktów niż zostać z zerem. Taki piłkarz czy koszykarz nie ma z tym problemu, bo ma stałą pensję, niezależną od niczego. Coś mu dolega, zgłasza kontuzję, schodzi z boiska. Nawet jeśli nie zagra przez miesiąc, nie wpłynie to na jego status finansowy. Podliczmy sobie, jakie straty poniesie żużlowiec, który przez taki sam czas nie będzie startował. Czy nadal dziwimy się, że robią co mogą, by nie mieć przerw? To czysta kalkulacja, niestety bardzo zła dla zdrowia. Są takie przypadki, w których nawet najbardziej uparty żużlowiec nie jest w stanie przekonać lekarza do wydania zgody na kontynuowanie zawodów. - Wykluczone dla mnie było dopuszczanie do dalszej rywalizacji kogokolwiek po poważnym i silnym uderzeniu głową. Wielokrotnie z pozoru takiej osobie nic nie jest, a nagle w trakcie biegu może stracić przytomność albo zacząć widzieć do góry nogami. I co wtedy? Z głową nie ma żartów. Jeśli mimo bólu ręki czy nogi widzę zdolność do jazdy i w żaden sposób dany zawodnik nie zagraża rywalom, może jechać. Nie ma jednak mowy o tym, by lekceważyć uderzenia głową. Choć to właśnie w takich przypadkach żużlowcom wydaje się, że nie ma żadnego problemu, bo przecież nic ich nie boli. Zazwyczaj są sfrustrowani, gdy lekarz odmawia im zgody na dalsze starty w meczu - słyszymy. Kolejny raz przekonujemy się zatem, że mówienie o żużlu jako o naprawdę wyjątkowej i niepowtarzalnej dyscyplinie wcale nie jest oklepanym sloganem. Człowiek, który ryzykuje swoim zdrowiem w imię jak najlepszego wyniku sportowego, jest w pewnym sensie bohaterem. Oczywiście wszystko pod warunkiem niestwarzania na torze zagrożenia dla swoich rywali. Wszyscy pamiętamy sytuację Jasona Doyle'a, który wychodził do prezentacji o kulach i był po prostu niepełnosprawny. Wywoływało to mieszane uczucia, ale w żaden sposób nie przeszkadzało mu na torze. Dzięki takiej postawie zdobył tytuł mistrza świata. Nowy program o Euro - codziennie na żywo o 12:00 - Sprawdź! Gdziekolwiek jesteś, słuchaj meczu na żywo! - Relacja live tylko u nas!