Kamil Hynek, Interia: Niedługo minie rok odkąd nie ma Cię w telewizji. Kuba Zborowski, były dziennikarz Canal+: Rok temu na trzy, czy cztery dni przed kolejką dowiedziałem się, że moja przygoda z Canal+ dobiega końca. Ta informacja spadła na ciebie jak grom z jasnego nieba? Jest takie powiedzenie, że kto mieczem wojuje od miecza ginie. Nie dogadywaliśmy się z ówczesnym szefem sportu, nie było nam pod drodze, mieliśmy też chyba inny system wartości. Inna sprawa, że nigdy nie dałem sobie w kaszę dmuchać, zawsze o pewne rzeczy walczyłem i może to był mój główny problem. Szefowie już tak mają, że zwalniają niewygodne osoby. Naprawdę można mi wiele zarzucić, ale nie to, że się nie znam na żużlu. Robiłem to siedem lat. Zaczynałem od reportera, który nie łapie się na mecze ligowe, tylko nagrywa "setki". W trakcie pierwszego sezonu, bardzo szybko przesunięto mnie już do głównej ekipy pracującej bezpośrednio przy meczach. Wyobraź sobie, że przez kolejne lata prowadzisz studio, jeździsz na najważniejsze imprezy łącznie z półfinałami i finałami PGE Ekstraligi, cyklem Grand Prix, DPŚ jako jeden z dwóch głównych reporterów i tydzień przed wyjazdem na zawody ligowe ktoś mówi ci stop? Nie wierzę w taki zbieg okoliczności. Dla mnie ta decyzja szefa była niezrozumiała i nie była podyktowana obiektywnymi przesłankami. Usłyszałeś chociaż małe dziękuję za te wszystkie lata współpracy? W mediach takie słowa bardzo rzadko padają. Właśnie o to mam największy żal, że nikt nie potrafił mi powiedzieć prosto w oczy: Sorry Kuba, ale twój czas w redakcji się skończył. Wymierzony mi straszny cios prosto w serce. Akurat w momencie, gdy wiadomo było, że walczyłem o zdrowie mojego synka, a jednocześnie umierał mi tym okresie ojciec. Należy też sobie uzmysłowić, że robota przy żużlu nie była moim jedynym zajęciem. Dorabiałem sobie innymi rzeczami. To była dla mnie bardziej pasja niż praca. Piętnaście lat wypruwałem sobie żyły i nikt nie umie powiedzieć dziękuje? To jest przykre. A wasze relacje z szefem żużla - Marcinem Majewskim jakbyś opisał? Pojawiały się spekulacje, że były raczej chłodne? Nie było między nami niesnasek. Rozmowy z Marcinem bywały ciężkie, ale zawsze merytoryczne. Cały czas utrzymujemy koleżeńskie relacje i serdecznie go przy okazji pozdrawiam. Czytając z tobą jakieś archiwalne materiały, zaraz po informacji o końcu pracy z Canal+, dawałeś do zrozumienia, że chciałbyś wrócić do branży. Brzmiało to trochę jak: nie mówię żegnaj, lecz do widzenia. Podtrzymujesz to zdanie? Chciałbym jeszcze gdzieś to doświadczenie wykorzystać. Czarny sport jest mi niezmiennie bliski, ale im dłużej mnie nie ma w tym biznesie, tym coraz mniej za nim tęsknię. Jest coś w tym, że czas leczy rany. Z drugiej strony zawsze twierdziłem, że dziennikarz powinien być tłem dla show, które tworzą zawodowi sportowcy. Obecnie chyba te proporcje są zaburzane i może faktycznie, ja się już nie nadaję, aby się w to bawić. Zetknąłem się też z opiniami, że byłem za grzeczny dla zawodników. Tak, byłem, ale wynikało to z tego, że sam kiedyś zdobywałem medale mistrzostw Polski seniorów i doskonale wiem, co żużlowcy w danej chwili przeżywają. A jeszcze, gdy przeczytałem niedawno, że polscy dziennikarze wysuwają tezę, iż Robert Lewandowski lepiej żeby nie wystąpił w meczu z Andorą, to już trąci absurdem. Czyli nie jesteś przesądny. Wszedłbyś drugi raz do tej samej rzeki? Nie mówię nie. Ja mierzę jednak siły na zamiary i widzę co się dzieję w branży, na rynku. Minął rok, zmienił się szef sportu, ale telefon dalej milczy, więc nie robię sobie specjalnych nadziei. Sam się też nikomu na siłę nie będę narzucał. Redakcja radzi sobie beze mnie, trzymam za chłopaków kciuki, bo nadal mam tam mnóstwo wspaniałych znajomych. Dziewięćdziesiąt procent aktualnego składu, to ekipa, z którą się rozstawałem z łezką w oku. A teraz, kiedy oglądasz żużel w telewizji, wolisz włączyć w Eleven, czy Canal+? Dla mnie komentarz ma drugorzędne znaczenie. Naprawdę. Gdy mi nie pasuje, po prostu przyciszam dźwięk. Najważniejszy jest obrazek. Lubię za to słuchać opinii ekspertów. Z całym szacunkiem dla kolegów, ale wielu z nich nie siedziało na motocyklu. Byłem zszokowany, jak Kuba Przygoński, człowiek, który przejechał na motocyklu Dakar, skakał po wydmach, ścigał się w ekstremalnych warunkach, wskoczył na Stadionie Narodowym na motocykl żużlowy i... pyrkał. To było coś niesłychanego. A masz swojego ulubionego komentatora? Wybrałbym Tomka Dryłę i Piotrka Olkowicza. Jednego za wspaniały głos, a z drugim "dorastałem" żużlowo i mam do niego sentyment. Najpierw podziwiałem go siedząc na kanapie w domu, przeżywając pierwsze sukcesy Tomka Golloba, a potem nasze drogi się przecięły w Canal+. Super warsztat, dużo historii. Sebastian Niedźwiedź udzielił ci jednego z bardziej kultowych wywiadów ostatnich lat. Krótkiego, ale ale treściwego. W Derbach Ziemi Lubuskiej zawodnik Falubazu dokonał samobiczowania na wizji. Wymsknęło mu się zdanie, że "pojechał jak pXXXX" Moja mina była kopalnią memów. Kilka było nawet niezłych i zapisałem je sobie gdzieś na dysku w komputerze. Modliłem się w duchu żeby Sebastian nie puścił dłuższej wiązanki. Gdyby się zagalopował, realizator mógłby nas brutalnie zdjąć z wizji. Mecze oglądają przecież widzowie w różnym przedziale wiekowym. Ale to jest właśnie urok telewizji na żywo. To są te najprawdziwsze emocje. Na szczęście obyło się bez kary. Twój wywiad z Niedźwiedziem jest wyjątkiem od reguły, bo powiem szczerze, dla mnie rozmowy w parku maszyn najczęściej walą taką sztampą, że aż uszy bolą. Często porównuje je do irytujących łapanek zawodników w przerwach meczów piłkarskich. Zgadzam się z tobą, niektóre wyuczone regułki, zdania znamy na pamięć. Sęk w tym, że nie zadowolisz wszystkich. Ani organu zarządzającego ligą, który ma swoje wymogi ani zawodników. A gdzieś między młotem a kowadłem jest telewizja, która musi jakoś zapełnić przerwę między wyścigami. Często dyskutuję z żużlowcami, bo jednak mnóstwo kontaktów wciąż utrzymuję, ich drażni takie wyrywanie do wywiadu. Każde podejście wybija z rytmu. Tylko co w zamian? Wiecznie gadające głowy, analizy? Telewizja nie znosi nudy. Jeszcze pół biedy, jak podejdzie do ciebie fajna dziewczyna, a ty się obracasz i masz w boksie kolesia. No i chciałbyś odpowiadać na pytania mając za chwilę kolejny bieg? Nie. Często zwracano nam uwagę, że w meczach na styku tych wywiadów brakowało. Wtedy wyciągnięcie zawodnika graniczy z cudem. W moich ostatnich dwóch sezonach w Canal+ już nawet doszło do tego, że żużlowców typowali kierownicy drużyn. Co i tak później nie miało żadnego przełożenia na to, kto stawał przed kamerą. Bo, albo ktoś zaliczył dzwona, albo zaraz był desygnowany do biegu z rezerwy taktycznej itp. No i nie zapominajmy o prawdopodobnie najistotniejszym aspekcie tych poprawnie politycznych wywiadów między seriami. Zawodnicy mają zobowiązania sponsorskie, szczególnie te klubowe. Oni są świadomi i nauczeni, że te 120 sekund świecenia na ściance reklamami, lokowania produktu, eksponowania logo na kewlarze, czapce, pagonie jest zastrzykiem gotówki dla klubu. To składa się na ich wypłatę. Bez zdradzania personaliów miałeś jakąś grubszą, nieprzyjemną sytuację w parku maszyn, że ktoś ostro cię potraktował lub w dosadny sposób wytłumaczył ci żebyś teraz nie podchodził? Zdarzało się, że parę razy dostałbym bidonem, kaskiem, czy zębatką, ale co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas. To normalne. Opowiem ci inną sytuację. W jakiś zawodach sędzia wykluczył Bartka Zmarzlika. Bartek nie za bardzo chciał zająć stanowisko, ale w końcu odparł: Tobie powiem. To wynikało z zaufania budowanego latami. Podejrzewam, że gdybym to nie był ja lub Łukasz Benz, którego zawodnicy również postrzegają bardzo pozytywnie, tej wypowiedzi by nie było. Grunt żeby nie przesadzić i nie przekroczyć cienkiej granicy. Ale na pewno w trakcie różnych nagrań materiałów miałem do czynienia z kilkoma niesfornymi gagatkami. Staram się jednak z wszystkimi żyć w zgodzie, wielu zawodników było u mnie w mieszkaniu. Mimo, że nie ma mnie już w telewizji, cenię sobie relacje z nimi, że nie zablokowali mojego numeru telefonu, a są i tacy, którzy lubią to robić, zwłaszcza gdy mówimy o środowisku dziennikarskim. Rzuciłeś raz w tej rozmowie, że co się dzieje w Vegas, zostaje Vegas. Takim opisem można opatrzeć też wasze sobotnio-niedzielne wypady na GP - liga, albo liga-liga. Pomidor, ha ha! No powstałby scenariusz na niezłą książkę, ale niech paru chłopaków skończy karierę (śmiech). Te wyjazdy to także kawał mojego życia. Od śmiechów dostawaliśmy zajadów. Młode wilczki, mieszały się ze starą gwardią i to było świetne. Oj tak, kilka akcji nadawałoby się do filmu Kac Vegas. U nas wpasowałby się tytuł: żużlowy rock and roll. Umawiając się na rozmowę, obiecaliśmy sobie, że będzie tylko szczerze, a tematy tabu zamykamy do szafy. No to utnijmy raz na zawsze spekulacje i opowiedz, jak to było z twoją obecnością w projekcie Wilków Krosno. Zaczepiają cię znajomi, pytają kibice, to i ja pytam występując w roli ich przedstawiciela, czy byłeś dwa lata temu zaangażowany w budowę nowego ośrodka żużlowego w Krośnie? Krosno nie jest dużym miastem, przyjeżdżałem do domu na święta i bez przerwy słyszałem pytanie, czy jestem w Wilkach, czy się ukrywam, a jeżeli tak, to jaką funkcję pełnię. Minęło sporo czasu... długo się wzbraniałem żeby nie poruszać tej kwestii, ale możliwe, że jesteś pierwszą i ostatnią osobą, której wyłożę jak naprawdę było. Gdybyśmy byli w telewizji powiedziałbym, że antena jest twoja. Pomysł powstania klubu żużlowego w Krośnie należał do mnie. Pierwsze spotkania z prezydentem, starym zarządem, stworzenie całego projektu nowego podmiotu był moją autorską propozycją. Namówienie działaczy KSM-u do rezygnacji, pielgrzymki do Ratusza, telefony do pierwszych sponsorów n.in. Marty Półtorak, w tym głównego partnera - firmy Cellfast wykonaliśmy wspólnie z Gabrysiem Waliszko, jeszcze zanim powstały struktury klubu. Badanie podkarpackiego rynku, czy to ma sens, czy uda się coś z niego wydobyć, to była nasza robota. Prezentacje, na których pracowano były moje. Co było dalej? W momencie, kiedy nasza stacja dowiedziała się o projekcie, trzeba było się ujawnić. Jedna osoba wyraźnie oszalała. Postanowiła, że będzie robić to w pojedynkę. Gabryś, aktualny prezes Grzegorz Leśniak oraz były sternik klubu pan Dobosz uznali, że jestem im już niepotrzebny. Wystąpiły mocne rozbieżności i musiałem się wycofać, choć tego nie zakładałem. Duży żal? Uwierz mi, że to siedzi. Bardzo. Wbito mi nóż w plecy. Nigdy od tamtej chwili nie usiedliśmy z Gabrysiem, aby szczerze pogadać i wyjaśnić sobie pewne sprawy. Nie chcę, aby to wybrzmiało w takim tonie, że płaczę ci do rękawa, ale inicjatywa powstania klubu w Krośnie, była jednym z najskrytszych marzeń. Grunt żeby nie zepsuć teraz dobrego klimatu wokół i nie zaprzepaścić tego dorobku, który udało się w krótkim czasie skonstruować. Firma Cellfast kocha sport i to najpotężniejszy dar jaki spotkał ten klub. W Krośnie jest boom na speedway. Wilki są nazywany młodszym bratem Motoru Lublin. Inwestycja w żużel w Krośnie się opłaca. Udowadniają to tłumy kibiców na stadionie. Gdyby mogło na niego wejść 25 tys. ludzi, to by udało się go bez problemu zapełnić. To również efekt i owoc tytanicznej pracy jaką wykonaliśmy razem z Gabrysiem. Teoretycznie Gabriela Waliszko też nie ma w Wilkach. Każdy może sobie sprawdzić KRS klubu i zobaczy, że jednym z współwłaścicieli klubu jest żona Gabrysia. Chyba nikt nie uwierzy w takie zrządzenie losu. Łatwo pokusić się o wniosek, że twój kolega pociąga za sznurki z tylnego siedzenia. Ty to powiedziałeś. Ale nie drążmy. Mi bardzo pomógł Michał Finfa. Jego rady były nieocenione. Wtedy jeszcze myślałem o powrocie do legendarnej nazwy klubu - KKŻ. Finalnie postawiono na Wilki i okej. Kurcze... najmocniej boli mnie fakt, że wszystkie zgody, opakowanie produktu dopieszczałem z zegarmistrzowską precyzją. Na piękne oczy dwóch chłopaków z ulicy nic by nie załatwiło u prezydenta, a wykolegowano mnie, kiedy właściwie wszystko było już klepnięte. Rozumiem, że możesz czuć się wykorzystany i zły, bo śmietankę spijają inni. Trudno. Życie. Nie jestem człowiekiem złośliwym, czy zawistnym. I tak trzymam kciuki za chłopaków. Życzę Irkowi Kwiecińskiemu żeby poukładał zespół, bo to wartościowy człowiek i trener. Byłeś od tego czasu na meczu w Krośnie, czy trzymasz ciągle tę zadrę głęboko w sercu? A może jesteś przy Legionów persona non grata? Nie byłem. Ta rana wciąż się nie zabliźniła. Przez długi okres nie miałem ochoty na oglądanie żużla w telewizji. Parę razy wysyłałem sygnały, że byłbym skłonny wrócić. Inteligentni ludzie się kłócą, godzą, ale rozmawiają ze sobą. To podstawa. Zawsze powtarzam, że klub jest jeden. Piłkarze, żużlowcy zmieniają barwy, ale kibice miłości i przywiązań nie. Na swoim przykładzie wiem, że gdybym znów był dziennikarzem na meczach żużlowych, a Wilki startowałyby w PGE Ekstralidze, nie mógłbym obstawiać tych spotkań. Ten klub kocham ponad wszystko. Krosno, Laszlo Bodi, to są dwie najważniejsze z tych najmniej ważnych miłości mojego życia. To pytanie powinienem zadać gdzieś na początku, ale rozmowa poszła w innym kierunku. Nie ma cię w telewizji, nie ma cię w Wilkach, to czym się obecnie zajmujesz? Projektami konopnymi. Działam w start-upach z tymi zagadnieniami związanymi. Olejki CBD, produkty CBD, współpraca z lekarzami, mam nadzieję w przyszłości medyczna marihuana itp. Konopie siewne bardzo pomogły mojemu synkowi. Teraz chce dzielić się wiedzą i pomagać innym. Mam nadzieję, że z lepszym skutkiem niż były prezes Stali Rzeszów - Ireneusz Nawrocki, który wypuścił do obiegu perfum o zapachu marihuany. Mało chyba kto wie, ale byłeś zawodowym sportowcem. I to ze ścisłej czołówki krajowej. Zdobywałeś medale mistrzostw Polski seniorów w szermierce. W szpadzie. W 2007 roku wspólnie z kolegami wywalczyliśmy tytuł drużynowych mistrzów Polski seniorów. Indywidualnie najwyżej byłem bodaj piąty lub szósty. Rok później odbywały się Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Był cień szansy, że na nie pojedziesz? Znajdowałem się w kadrze B, która była bezpośrednim zapleczem pierwszej reprezentacji więc w tej hierarchii byłem dość wysoko. Do Chin wysyłano czwórkę, ja byłem piąty, szósty w kolejce, czyli szanse teoretycznie się tliły. Los wybrał mi jednak inną ścieżkę. W międzyczasie wygrałem casting do nsport i skończyłem w wieku dwudziestu trzech lat karierę. Po czasie przychodzi refleksja, jaki człowiek był głupi, lecz ta telewizja podjęła trochę decyzję za mnie. Głównym powodem było to, że jako zdeklarowany i wierny kibic piłkarski Wisły Kraków nie chciałem trenować w Legii Warszawa. Żałujesz? Żałuję, ze czasami za szybko coś palnę i załaduję, to co mi ślina na język przyniesie. Apropos Wisły. Na jej tle powstało pierwsze zarzewie twojego konfliktu z szefostwem redakcji sportowej Canal+? Wiedziałem, że będą ciężary i potem się na ta mnie odbije. W 2017 roku zgłosiła się do mnie grupa Socios Wisła. Poproszono mnie o przeczytanie spotu reklamowego do zmontowanego filmiku. Potrzebowali dziennikarza, a nie było na nic pieniędzy. Po Krakowie buszował wówczas słynny Vanna Ly. Wyszła super akcja, ale szef zblokował emisję reklam na antenie Canalu. Nie zgodziłem się i doszło do wymiany zdań. Żadna ze stron nie miała zamiaru ustąpić. A nie odpuściłem tylko dlatego, że Wisła to mój piłkarski numer jeden. Nie byłem dziennikarzem wywodzącym się z futbolu, ale mój głos najwidoczniej coś dla stacji znaczył. A potem już nie znaczył kompletnie nic. Facet z Krosna i żagle. A ta miłość skąd się wzięła? To nie jest taki odległy temat jakby się mogło wydawać. Obok mamy Zalew Soliński. A gdzie żeglarska pasja znalazła ujście? Rok 1992, przyjaciel rodziny, wujek Staszek Wilk woduje jacht Lupus na Zalewie. Od razu zaświeciły mi się oczy. Do momentu przejścia do TV pływałem sobie rekreacyjnie na Solinie i Mazurach. Pierwszą dużą imprezę na szklanym ekranie zrobiłem po namowach, wtedy szefa nsportu - Grzegorza Płazy. Mój nauczyciel żeglarstwa - Waldek Heflich wiercił mu dziurę w brzuchu, aby mnie puścił na Puchar Ameryki do Walencji. Żeby ci to przełożyć na język żużlowy, to tak jakbyś wszedł do redakcji i "od strzała" dostajesz do poprowadzenia finał IMŚ. W dużych regatach zacząłem pływać trochę z przypadku. W 2019 roku zaproponowano mi zrobienie kroniki z pokładu polskiego jachtu Sailing Poland, który akurat uczestniczył w prestiżowym wyścigu Fastnet. Po odejściu z TV właściciel łodzi zaoferował, że skoro nigdzie nie pracuję, to może spróbowałbym razem z Kamilem Niemirą zbudować coś na wzór Media Teamu. Jesteśmy odpowiedzialni za pozyskiwanie sponsorów, szeroko pojęty PR. To taka moja odskocznia od biznesu konopnego. Jeszcze miałeś czas na studia. Uczęszczałem na AWF. Z żagli pisałem też pracę magisterską. Temat; ich rozwój na przykładzie Pucharu Ameryki. On stał się moim konikiem. Ile klubów żużlowych zdołalibyśmy kupić za cenę jachtu? Budżet to jakieś osiem milionów euro, sam jacht zżera dwie bańki. Powyciągalibyśmy najlepsze armaty, cały światowy top i co sezon w cuglach sięgalibyśmy po złoto. Co jest twoim zadaniem w trakcie regat? Ja tam tylko podaje jedzenie i sprzątam. Majtek pokładowy? Dobre porównanie. Podpisując słowa, że żegluję, byłoby nadużyciem. Ale np. przez lwią część regat Fastnet pełniłem funkcję wachtowego, czyli tak na 70 proc. mogłem się uznawać za pełnowartościowego członka załogi. Ekstremalne przygody? Dla mnie spędzenie już paru dni na kilkunastu metrach kwadratowych na otwartym akwenie jest czymś niesamowitym. Były momenty, że pukałem się w czoło i powtarzałem sobie w duchu, chłopie na co ci to? Ale po zejściu na ląd, popijając ciepłą z prądem rozterki znikają. Chcesz więcej. Najbliższy cel? Staramy się wespół z teamem stworzyć chłopakom takie warunki żeby mogli popłynąć w The Ocean Race, czyli największych regatach świata. Sydney - Hobart niespełniony sen? Za punkt honoru postawiłem sobie, że choćby nie wiem co, nawet jakbym miał sobie wykupić miejscówkę, ale przepłynę koronę Rolexa, czyli Fastnet, Sydney-Hobart, Middle Sea Race i Carribbean 600. To jest tzw. żeglarski wielki szlem. Fastnet i Mddle Sea już mam odhaczone. Musisz mieć bardzo wyrozumiałą żonę. Mam nadzieję, że nie przeczyta tego wywiadu, bo jej ręce opadną do samej ziemi. Nie jest to tania zabawa, bo jednak nie oszukujmy się, ale z reguły jest to pole do popisu dla bogatych gości z wypchanymi portfelami. A co do żony... jedno wiem na sto procent. Słowo tolerancja zna doskonale. Gdyby nie ona, nie osiągnąłbym wielu rzeczy. Jest dla mnie prawdziwą opoką. Bardzo dziękuję jej za wyrozumiałość. W sezonie nie było mnie całymi weekendami i opieka nad dzieckiem spadała na jej barki. Plus mojego rozbratu z TV jest taki, że teraz wiem, co to wolna sobota i niedziela. Doceniam każdą chwilę moją kochaną familią. A jak zadzwonią z Wilków Krosno i powiedzą: Kuba wracaj. Zabito by mi klina. Byłbym w stanie rzucić wiele rzeczy, aby być ponownie w krośnieńskim żużlu. Gdybyś musiał wybierać jeden rejs... Tak to nie działa. Każdy ma w sobie coś urzekającego i magicznego. W Sydney-Hobart żeglujesz trudną trasą blisko brzegu. W Middle Sea Race podziwiasz kapitalne widoczki, nie na darmo uznano ją za najpiękniejszą żeglarską trasę świata. Malta, Sycylia, Cieśnina Mesyńska, no bajka! Pływasz z fanami Stali Gorzów. Nie wiem, czy aktualnymi, ale na sto procent byłymi sponsorami. Wśród nas jest trzech lub czterech członków ekipy. Nawet na pokładzie nie unikniemy kwestii żużlowych. Jakiś czas temu, Stal jechała swój mecz, złapaliśmy na Malcie sygnał i chłopki obejrzeli zawody na telefonach z brzegu. Żeglarstwo czy żużel? Po to staram się tkwić w dwóch tematach żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie zrezygnuję z tych kochanek. Żona zna mnie na wylot, niczym jej nie zaskoczę, ale marzy mi się przepłynięcie regat w duplecie z artystami tego rzemiosła, dwoma wybitnymi żeglarzami - Maćkiem Malczewskim albo Zbyszkiem Gutkowskim. A jakby udało się to na dodatek zrelacjonować, byłoby mega. A jak nie Krosno, to inny klub żużlowy? Nigdy nie mów nigdy. Gdzieś nawet wstępne przymiarki były. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź