Dariusz Ostafiński, Interia.pl: Jak to się stało, że został pan prezesem klubu żużlowego? Krzysztof Mrozek, prezes PGG ROW-u Rybnik: Kiedy jeszcze wspólnie z Marianem Maślanką działałem we Włókniarzu i mu pomagałem, to świętej pamięci prezydent Rybnika Adam Fudali dwa razy zawołał mnie do siebie i spytał, czy bym nie podziałał. Znał mnie, bo równolegle organizowałem Memoriały Łukasza Romanka, którym się opiekowałem, gdy jeździł. Dwa razy jednak Fudalemu odmówiłem. W Częstochowie doszło jednak do przewrotu, zamiast Maślanki przyszli panowie z KJG i byłem wolny. I wtedy pan zadzwonił do prezydenta. - Wtedy do mnie zadzwonił prezes jednego z klubów, żebym do niego przyszedł, bo on ma dla mnie robotę. Pół żartem pół serio dodał, żebym się w Rybnik nie pakował, bo tam same ciu.., a u mnie byś miał dobrze - dodał. Ja na to, proszę pana prezesa, jak pana klub będzie miał tyle tytułów, co ma ROW, to pan tak możesz gadać. Na razie ma za mało. I zobaczysz pan, że kiedyś te ciu.. z Rybnika przyjadą i pana drużynie manto spuszczą. I się rozłączyłem. Miesiąc później zadzwonił Fudali. Mówi: przyjdź na kawa. Tym razem się zgodziłem i wziąłem klub, ale postawiłem warunek, że zakładamy nowy. Bał się pan, że poprzednicy zostawią panu trupy w szafie? - Nie. Chciałem od zera, żebym ja sam nie miał świata równoległego, do którego będę się mógł odwoływać, jak coś nie wyjdzie. Nie chciałem mieć tego komfortu, że jak nie wyjdzie, to będę miał na kogo ścisnąć. Powiedziałem, że musi być nowe, bo jak będzie źle, to pretensje będę mógł mieć tylko do siebie. Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl! Kliknij! A nie miał pan dosyć żużla po samobójczej śmierci Łukasza Romanka? - Ta historia dała mi dużo do myślenia, pokazała mi sport z innej strony. W wielu przypadkach mi pomogła, zahartowała mnie. Jednak, jak ktoś ma żużel w sercu, to nawet, jak złapie doła z jakiegoś powodu, to po czasie wraca. Ze mną tak było. Z perspektywy czasu myśli pan, że można było uratować Łukasza? - Ja pewne rzeczy zauważałem i głośno o tym gadałem. Wskazywałem problem i mówiłem, że trzeba coś z tym zrobić. Nazywano mnie jednak idiotą i wariatem, odpowiadano: ty idź się leczyć. Ciężko mi się o tym rozmawia, nawet po latach. Nie chciałbym też opowiadać na pytanie w stylu, czyja wina, bo to nie da się tak prosto odpowiedzieć. Wina jest każdego po trochu. Czy ma pan do siebie pretensje o to, co się stało? Czy ktoś panu kiedyś powiedział: to twoja wina. - Zostawmy ten temat na półce, bo on jest drażliwy. Sporadycznie ktoś wyskakuje z taką oto złotą myślą, że Mrozek coś tam wtedy zawalił. Na szczęście coraz rzadziej. Tak jak powiedziałem, wtedy każdy coś zrobił źle, ale nikogo nie nazwałbym winowajcą. Czytałem, że w tym roku kibice chcieli pana wywieźć na taczkach. - Też o tym słyszałem, dlatego zrobiłem spotkanie z kibicami i spytałem, gdzie te taczki. Żaden o nich nie wspomniał. Myślę sobie, że problemy w relacjach na linii klub - kibice często brały się z tego, że jak coś się działo, to moi współpracownicy łapali mnie za rękę i mówili: zostaw to, nie wyjaśniaj. Z jednej strony był więc świat pudrowany, z drugiej przeciwnicy sączący bzdury na temat mój, czy tego co dzieje się w klubie. Myśmy tego nie prostowali i to był błąd. Co mówili o panu? - Pytanie, czego nie mówili? Kiedyś na spotkaniu powiedziałem kibicom: możecie mnie krytykować, ale nie możecie mówić, że jestem gorol (człowiek nieurodzony na Śląsku - dop. red.) i złodziej. To była dla mnie podstawa, dlatego tolerowałem opowieści o 50 tysiącach kochanek i sekretarek. A ja słyszałem, że wypominano też panu zamordyzm i prowadzenie klubu twardą ręką. - A ja bym jeszcze do tych kochanek wrócił. Widać przecież, że jestem brzydszy od pleśni, więc kobiety musiałyby być niewidome, żeby do mnie lgnąć. A z tym łapaniem za mordę to jest tak, że jak się tego nie robi, bo potem cały biznes się rozpada. Opowiem taką historię. Przy każdym zakupie, nawet gdy chodzi o jakieś tanie części do motocykla, stosujemy procedurę, że zbieramy oferty, a potem wybieramy najtańszą. I kiedyś lokalni handlarze poszli do prezydenta, że Mrozek nie chce u nich kupować, że pieniądze poza Rybnik wychodzą. To ich zawołałem, pokazałem oferty i powiedziałem: dajcie grosza mniej, to od was wezmę. W odpowiedzi słyszałem, to mi się nie opłaca i znowu szli do prezydenta. Opowiadają: Mrozek ma węża w kieszeni, czyli jest skąpy. - W kieszeni mam klucze do samochodu i chusteczkę. A poza tym, to coś w tym jest, bo każdą wydaną złotówkę oglądam piętnaście tysięcy razy. Trzeba dbać o klubowe pieniądze. Może nie musiałby pan oglądać każdej złotówki tyle razy, jakby pan sponsorów potrafił załatwić. To też panu zarzucają. - A ci sponsorzy, którzy są, to skąd się wzięli. Sami nie przyszli. Problem w Rybniku jest taki, że tu ludzie przychodzą i są ciekawi, ile my w tym budżecie mamy. Ja zawsze mówię, że on jest wystarczający, że pozwoli nam dojechać sezon do końca. I tak dużo mówię, bo przecież jakbym pana spytał, ile pan zarabia, to bym pewnie usłyszał: a co to pana obchodzi. Z odpowiedzią na pytanie o budżet powinno być tak samo. Nie, bo klub to instytucja pożytku publicznego. - Klub to spółka akcyjna, która publikuje te dane, co można.