Arkadiusz Adamczyk (Interia): Uważany jest pan za najbardziej kontrowersyjnego żużlowego eksperta w Polsce. Zgadza się pan z tą opinią? - zapytaliśmy byłego reprezentanta Polski, dziś 63-latka. Jan Krzystyniak: Czy ja jestem kontrowersyjny? Myślę, że raczej jestem po prostu obiektywny. Kiedyś do mnie zadzwonił jeden z prezesów i powiedział: "To jak to w końcu jest. Pan lubi tego trenera Cieślaka czy nie? Bo raz pan o nim dobrze mówi, a raz go krytykuje. Z naszym klubem podobnie. Raz go pan obrzuca błotem, a raz wychwala pod niebiosa". Odpowiedziałem mu, że wszystko zależy od sytuacji. Jak będą powody do chwalenia, to będę chwalił, a jak coś zrobią źle, to będę krytykował. Zdaję sobie sprawę, że się od paru lat zmieniłem, że walę prosto z mostu, ale to wszystko wynika z tego, że staram się ratować polski żużel. Widzę bowiem ile złych rzeczy w środowisku się robi, które prowadzą do upadku tej dyscypliny. - Pewnie w pana opiniach prezesów najbardziej boli prawda, której czasem woleliby nie słyszeć. - Jeden z dziennikarzy powiedział mi, że działacze bardzo mnie nie lubię, bo potrafię wyprzedzić rzeczywistość i przewidzieć to co wydarzy się za tydzień lub dwa. To nie są opinie wzięte z sufitu. Zanim coś powiem staram się przeanalizować jakie dane wydarzenie czy sytuacja będzie miało skutki w przyszłości. Często moje słowa po paru dniach się sprawdzają i wielu ludzi to boli, że już parę dni wcześniej przewidziałem jaki będzie wynik, czy to jak pojedzie dany zawodnik. Jak to podsumował ten pański kolega po fachu: "Ludzi wkur... prawda". Zamiast spojrzeć jej w oczy, wolą zaklinać rzeczywistość. - Zacytuję pana właściciela eWinner Apatora Toruń, Przemysława Termińskiego. "Opinii Jana Krzystyniaka nie traktuję poważnie. Uważam, że jest stronniczy w swoich wypowiedziach i często się myli. Jak przeczytam jakąś jego teorię, to od razu mam przekonanie, że będzie dokładnie odwrotnie". To jak to jest. Jest pan stronniczy, ma pan jakieś uprzedzenia do Apatora? - A niech mi pan powie ile ten Apator zdobył tytułów w ostatnich 5 latach? - Ani tytułu, ani nawet medalu nie zdobył od 2016 roku. Ba, ani razu nawet do play-off nie awansowali. - No właśnie. Więc zamiast denerwować się opiniami Krzystyniaka, działacze z Torunia powinni zacząć rozliczać siebie, bo jeśli w klubie źle się dzieje, to w pierwszej kolejności winni tego są działacze. Przecież ja nie mogę mówić dobrze, jeśli widzę, że dzieje się źle. A przez ostatnie lata w Toruniu działo się źle. Moje oceny nie są po to, żeby ich tylko krytykować, tylko po to aby zwrócić im uwagę, doradzić, że pewne rzeczy mogliby zrobić inaczej, jeśli chcą osiągnąć wynik. Mam swoje zdanie, swoją ocenę sytuacji i je wyrażam. W przypadku Apatora wszystko od paru lat mi się sprawdzało i sprawdza. W tym sezonie po 5. kolejce powiedziałem, że do końca sezonu nie wygrają już ani jednego meczu i nie wygrali. Dziś może im się udać, ale tylko dlatego, że drużyna z Gorzowa jest zdziesiątkowana kontuzjami. Parę lat temu zaś, gdy zmontowali dream team, ściągnęli menedżera z innego miasta i zapowiadali, że zdobędą mistrzostwo Polski, to ja już zimą przewidywałem, że ta drużyna nie jest w stanie zrobić wyniku. I tak było. - Co pana najbardziej wkurza i irytuje w polskim żużlu? - Grubość książki z regulaminem sportu żużlowego. Próbując wszystko objąć przepisami, doprowadziliśmy ten sport do absurdu. Wkurza mnie też zachowanie sędziów, ich ocena sytuacji torowych, a irytuje instytucja komisarza zawodów. Kibice często mnie zaczepiają, dużo z nimi rozmawiam, wsłuchuję się w to co mówią i wiem, że ich zdanie jest podobne. Przez te wszystkie regulaminowe komplikacje te sport staje się po prostu nudny, niezrozumiały, a na trybunach wielu stadionów pojawia się coraz mniej kibiców. W niektórych krajach, gdzie kiedyś uprawiało się żużel, dziś nie ma już nawet jednego stadionu. Boję się, żeby do tego nie doszło w Polsce i ta dyscyplina nie zniknęła. Do tego wcale nie jest potrzebne ściąganie młodych zagranicznych żużlowców i szkolenie ich za polskie pieniądze. Kiedyś w polskich drużynach jeździli tylko krajowi zawodnicy, a stadiony pękały w szwach. Okoliczne drzewa czy balkony w Gorzowie czy Zielonej Górze były wypełnione kibicami, a teraz...? Róbmy zatem wszystko by uratować polski żużel, a nie patrzmy na innych. - Co z takim razie sądzi pan o nowych pomysłach szkoleniowych PGE Ekstraligi na najbliższe lata? Ma powstać nowa piramida szkoleniowa, a kluby mają szkolić polskich żużlowców od 6-latków. - To są wszystko pieniądze wyrzucone w błoto. Tacy 6-8-latkowie pewnie będą walić tłumami, tym bardziej, że mają to finansować kluby i już od małego marzyć o tym, że będą gwiazdami i celebrytami. Gdy jeszcze pracowałem jako trener widziałem to u młodych żużlowców 14-15-letnich. Siedzieli w boksach na krześle, a obok nich biegało pięciu ludzi. Sami nawet gogli sobie nie przetarli. Od razu wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie. A inwestowanie w jeszcze mniejszych chłopców uważam za absurdalne. Przyjdą, pobawią się, a nim dojdzie do egzaminu na żużlowców, to ten sport dawno zdąży im się znudzić. Spójrzmy na szkolenie na 250-tkach, które funkcjonuje od paru lat. Przecież gdyby dziś jeździli wszyscy, którzy przewinęli się przez to szkolenie, to w każdym klubie by było 20-30 wychowanków. Tymczasem w niektórych klubach brakuje nawet juniorów do uzupełnienia składu. Gdy słyszę, że ma od przyszłego roku powstać jakaś liga młodzieżowa, to łapię się za głowę. Myślę, że skończy się to tym, że nie będzie II ligi, bo zabraknie w niej zawodników. Zawsze byłem zdania, że chłopaka nie da się nauczyć żużla. On sam musi mieć w sobie to powołanie, iskrę, determinację, że chce to robić. Szkolenie powinno rozpoczynać się w wieku 14 lat, wtedy powinna następować ostra selekcja, a wcześniej niech bawią się innymi sportami, przygotowują ogólnorozwojowo. Moje zdanie jest takie, że jak ktoś przez rok nie nauczy się żużla, to nie nauczy się go w ogóle, choćby trenował w klubie przez 10-20 lat. Przecież mamy już takich chłopaków teraz, szkolonych od miniżużla. Jeżdżą już na motocyklach od 10 lat i nie potrafią prawidłowo złożyć się w łuk. Strach patrzeć czy taki chłopiec sobie lub komuś nie zrobi krzywdy na torze. - Kibice mówią, że Krzystyniakowi łatwo jest oceniać z ciepłego, domowego fotela, a żadnej drużyny w lidze by już nie poprowadził. - Poprowadziłbym, ale po sezonie 2010 we Włókniarzu Częstochowa i wygranych barażach o utrzymanie z Wybrzeżem Gdańsk, na drugi dzień wsiadłem w auto i powiedziałem, że moja noga już więcej nie postanie na stadionie żużlowym w roli trenera. Żużel bowiem poszedł w złym kierunku. Szkolenie jest postawione na głowie, a dorośli żużlowcy to dziś w wielu wypadkach "panienki", które nie wyjadą na tor, widząc na nim jedną dziurkę wielkości talerza. Gdybym dziś dostał propozycję pracy w PGE Ekstralidze, to moja rozmowa z prezesem byłaby bardzo krótka. Tak, ale na moich warunkach. Tą drogą którą obecnie idzie żużel, na pewno bym nie poszedł. - Wiele dawnych żużlowych gwiazd krytykuje dziś obecnych zawodników, nazywając ich primadonnami. - Wielokrotnie rozmawiałem z moimi rówieśnikami i mamy podobne zdanie. Bardzo niewielu jest obecnie zawodników, którzy traktują ten sport z pełnym poświęceniem. Kiedyś w klubach byli liderzy, tacy jak Roman Janowski czy Andrzej Huszcza. Dziś nie ma liderów. Są gwiazdy i celebryci, którzy nie potrafią przyjąć słów krytyki. Kiedyś do zawodnika łatwo było dotrzeć, był w stanie przyjąć jakieś argumenty trenera. Dziś w większości uważają się za najmądrzejszych i najlepszych, nawet jak przyjeżdżają do mety na szarym końcu. - Bardzo krytyczny jest pan w ocenie obecnych żużlowców, a jak by pan ocenił w szkolnej skali Jana Krzystyniaka, za całą karierę? - Od 2-5, bo taką skalę pamiętam, dałbym sobie 3+ lub 4-. Uważam, że miałem przygodę z żużlem, bo czy karierę... to już musieliby ocenić inni. Moim zdaniem jednak dziś, zawodnik z takimi umiejętnościami, z taką wiedzą na pewno byłby w polskiej czołówce, a może nawet i światowej. Żałuję tylko, że tak późno zacząłem uprawienie tego sportu. Wcześniej nie mogłem. Uczęszczałem do szkoły. Potem żużel łączyłem z pracą. - 5 razy zdobył pan DMP, 4 razy MPPK, dwa razy otarł się pan o indywidualne mistrzostwo Polski. Co oceniłby pan za swój największy żużlowy sukces? - Defekty pozbawiły mnie dwa razy złotych medali IMP, ale najbardziej zawsze będę wspominał swój pierwszy wielki sukces. Jeżdżąc dopiero 4 sezony, będąc młodym zawodnikiem, stanąłem z Andrzejem Huszczą na najwyższym stopniu podium mistrzostw Polski par klubowych. Wtedy osiągnąć taki wynik było piekielnie trudno. To mnie niewyobrażalnie zdopingowało do dalszej pracy. Rok później zdobyłem Złoty Kask na torze w Lesznie i obroniłem mistrzostwo Polski w parach. Kiedyś moja córka, gdy była malutka, podliczyła po pucharach, ile turniejów krajowych i zagranicznych udało mi się wygrać. Wyszło kilkadziesiąt, a takich w których stałem na podium ponad sto. Czuję się tym samym spełniony, na tyle mnie było stać. - A gdzie pan przechowuje te medale i puchary. - Są w domu, niektóre wyeksponowane, ale już ponad 70 pucharów czy wazonów rozdałem na cele charytatywne i znajomym. Jeszcze około 140 pamiątek mi zostało. - A o co chodziło z tą historią z 1988 roku z Ryszardem Dołomisiewiczem, po której został pan zdyskwalifikowany? Ponoć kopnął go pan w chorą nogę. - Jeździłem wtedy w barwach leszczyńskiej Unii. Wówczas mecze były już nagrywane, ale przykro mi, że nie ma zapisu z tego zdarzenia. Byłem oskarżany o faul na Ryśku, którego nie popełniłem. Przez cztery okrążenia jechałem zanim, bo umiejętnie mnie blokował, asekurując jadącego przed nim któregoś z młodych zawodników Polonii Bydgoszcz. Metę minąłem może pół motocykla za nim, ale wiadomo, że zawodnik jadący z tyłu musi trochę mocniej pociągnąć gazem. W Bydgoszczy po minięciu mety trzeba było zawrócić na łuku, chcąc zjechać do parku maszyn. Gdy byłem jeszcze rozpędzony, Rysiu już zaczął nawracać. Chcąc uniknąć zderzenia z nim odbiłem w lewo. Gdy zawróciłem, okazało się że Dołomisiewicz leży. Nawet nie czułem, że się dotknęliśmy, ale lawina nienawiści ruszyła. Zepchnięto mnie z motocykla, osoby funkcyjne i działacze bili mnie jakimiś chorągiewkami, a nawet gaśnicami. Oskarżano mnie, że celowo uderzyłem go w chorą nogę. Skoro jednak miał chorą nogę, to czemu w ogóle wsadzali go na motocykl? W każdym razie nigdy nie miałem zamiaru zrobić mu krzywdy. Wyreżyserowano jednak wszystko tak, że udało się do końca zawodów Jana Krzystyniaka wykluczyć i Polonia wygrała 46:44. Za to zdarzenie dostałem też karę zawieszenia. To były inne czasy, niesprawiedliwe. Kiedyś też zostałem wykluczony za utrudnienie startu, gdy pod taśmą staliśmy dopiero we dwójkę i czekaliśmy dopiero na dwóch kolejnych zawodników. - Dziś też mówi się o teorii spiskowej, przed ostatnią kolejką fazy zasadniczej w PGE Ekstralidze. Niektórzy są przekonani, że Eltrox Włókniarz Częstochowa przegra w Grudziądzu, by z ligi zleciał Marwis.pl Falubaz Zielona Góra. - Nie wierzę w taki scenariusz. Włókniarz to tak silna drużyna, że gdyby od początku sezonu miał zawodników w takiej formie, jak obecnie, to byłby w pierwszej czwórce i szykował się do walki o medale. Woryna czy Lindgren w większości meczów rundy zasadniczej zawiedli, ale teraz jadą jak z nut i jestem przekonany, że dzięki nim częstochowianie są w stanie wysoko pokonać w niedzielę zespół z Grudziądza. GKM nie ma szans. Pewnie prezes i kibice z Grudziądza w tym momencie są wkur... na Krzystyniaka, ale tak to widzę. - A kto pana zdaniem awansuje w tym roku do PGE Ekstraligi? - Chciałbym, żeby awansowało Krosno. Życzę im tego. Wygrali rundę zasadniczą i na tym te rozgrywki pierwszoligowe powinny się zakończyć, bo play-off jest niesprawiedliwy. Nigdy ta drużyna jeszcze nie jeździła w Ekstralidze. Widzimy co dzieje się w Rzeszowie czy Tarnowie, więc niech chociaż Wilki będą tym rodzynkiem, w tym regionie Polski. - A warto w ogóle pana zdaniem pchać się do elity. Gdy beniaminek się tam znajdzie i będzie mógł zacząć budowę składu, to karty dawno będą już rozdane i wszyscy najlepsi żużlowcy zatrudnieni przez inne ekstraligowe zespoły. - Warto się pchać, chociażby dla kibiców. Pokazać im żużel, na trochę lepszym poziomie. - Gdy Rybnik robił awans w 2019 roku, to stadion pękał w szwach. Potem nie udało im się zbudować konkurencyjnego składu na Ekstraligę i nawet gdy kibice mogli już wrócić na stadion, to frekwencja nie była rewelacyjna. - Teraz beniaminkowi będzie łatwiej. Te trzy drużyny, które obecnie walczą w PGE Ekstralidze o utrzymanie, mają potencjał sportowy podobny do tego, którym dysponują najlepsze drużyny eWinner 1.LŻ. Takie Krosno byłoby dla nich równorzędnym rywalem. Temu kto awansuje moim zdaniem wystarczą 2 transfery i będzie w stanie powalczyć w przyszłym roku o utrzymanie. - A panu się podoba taka liga dwóch prędkości, gdy 4-5 drużyn walczy o play-off, a reszta jest z góry skazana na jazdę o utrzymanie. - Nie podoba mi się. Niektórzy przebąkują o powrocie KSM-u i przyznał, że byłby za. Z jednym "ale", by premiować kluby, które wychowują zawodników. By KSM dla własnych juniorów, niezależnie od tego jak dobrze spiszą się w rozgrywkach, był na poziomie minimalnym, a KSM dla starszych wychowanków stanowił tylko 50% tego co faktycznie wykręcili na torze. - Prezesi najbogatszych klubów nie chcą jednak powrotu do KSM-u. Taka liga, w której od lat w finałach jadą tylko trzy drużyny z: Wrocławia, Gorzowa i Leszna, najwyraźniej im pasuje. - I w ten sposób doprowadzą do tego, że ta liga się skończy. PZM powinien podejmować decyzje regulaminowe arbitralnie, ale z 2-3-letnim wyprzedzeniem, aby kluby mogły się do tego przygotować. Nie można jednak dopuszczać by kluby same o pewnych rzeczach decydowały, bo zawsze na pierwszym miejscu będą stawiały ich własny interes. - Niektórzy twierdzą, że szansą na uatrakcyjnienie PGE Ekstraligi byłoby jej poszerzenie. - Ja od lat uważam, że powinny być tylko dwie ligi żużlowe w Polsce i system rozgrywek każdy z każdym. To najsprawiedliwszy system, a nie żadne play-off. Wystarczy spojrzeć na Moje Bermudy Stal Gorzów. Cały sezon jechali świetnie. Wyglądało na to, że skończą przynajmniej ze srebrnym medalem, a teraz może się okazać, że przez kontuzje w ogóle nie znajdą się na podium. - Play-off to w tym sezonie szansa dla Fogo Unii Leszno. Aktualni mistrzowie Polski mogą po raz piąty sięgnąć po złoto. - I myślę, że tę szansę wykorzystają. W poprzednich latach jeśli zawalił senior, to lukę wypełniali tam juniorzy. Teraz tak w sezonie regularnym nie było, ale teraz mają młodego Damiana Ratajczaka, który w play-off może zrobić różnicę. Tylko Motor z drużyn walczących o złoto ma silniejszą formację juniorską, ale nie przewiduję, żeby obie drużyny spotkały się w finale. Tam raczej pojadą leszczynianie i Betard Sparta Wrocław. - Bukmacherzy w roli zdecydowanego faworyta do złota widzą wrocławian. - Jak wygrają, to bardzo im pogratuluję, ale wyraźnie widać, że poza Artiomem Łagutą, pozostali zawodnicy zmagają się z jakimiś problemami, zwłaszcza Maciek Janowski. Oby ta forma na play-off mu wróciła, ale moja opinia jest taka, że to znów Leszno sięgnie po tytuł. We Wrocławiu mogą się wściekać, ale każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie. Ja też.