Kamil Hynek, Interia: Co z tym Lechem Poznań? Co się z nim dzieje? Dawno nie było tam tak źle, a pochodzisz z tego miasta, pracowałaś w klubie, czyli adresat pytania odpowiedni. Anita Mazur, dziennikarka Eleven: Przeprowadziłam się do Warszawy, w domu jestem rzadziej i powiem ci szczerze, że nie śledzę już tak bardzo tego, co dzieje się wewnątrz Lecha. Sprawdzam wyniki, kibicuję z odległości, ale mój pobyt w Lechu, to już prehistoria. Oczywiście przykro się patrzy na to jak prezentuje się Lech, bo to klub, który co roku powinien walczyć o mistrzostwo i grać w europejskich pucharach. Ale teraz tak jak w tym powiedzeniu żeby poszukać piłkarskich doznań musiałbyś się wybrać na Wartę. To pogrzebmy w tej prehistorii. Jak trafiłaś do Lecha? Trzeba zacząć od tego, że ja na stadionie Kolejorza się poniekąd wychowałam. Ojciec miał dwie córki i komuś tę pasję do sportu chciał przekazać. Padło na Lecha. Już w gimnazjum byłam przekonana, że chcę pracować przy sporcie jako dziennikarka. A z racji chodzenia na Bułgarską, piłka nożna jawiła się jako naturalny wybór. Poszłam tam na staż, gdy uczęszczałam jeszcze do liceum. Wcześniej przy okazji jakiejś konferencji poznałam rzeczniczkę prasową klubu i zapytałam, czy mogłabym wpaść zobaczyć jak wygląda jej zajęcie. I tak zasiedziałam się trzy i pół roku (2008-2011). Akurat załapałaś się na super okres. Wtedy pachniało naprawdę wielkim Lechem. Drużyna rozgrywała świetne mecze w europejskich pucharach z poważnymi europejskimi firmami. Wspaniałe wspomnienia. Do Poznania zawitały m.in. Juventus Turyn i Manchester City. Z przyjazdem ekipy Starej Damy wiąże się fajny smaczek, o którym chyba nigdy wcześniej nie wspominałam. Pilnie potrzebowaliśmy do udziału w konferencji prasowej jakiegoś zawodnika Juventusu. Ja języka włoskiego nie rozumiałam jeszcze ni w ząb. Wzięłam więc tłumaczkę i zapolowałyśmy na Alessandro Del Piero. Gwiazdor Juve serdecznie nas przytulił i odparł, że bardzo chętnie, ale do spotkania z dziennikarzami wyznaczony jest Giorgio Chiellini. Wniosek jest prosty. Wraz z odejściem Anity Mazur skończyły się sukcesy Lecha. Haha! Bez przesady, zdobyli później jeszcze mistrzostwo Polski. Lepsze gagatki były w Lechu czy są nimi raczej żużlowcy? Jak zaczynałam pracę w Lechu byłam młodą dziewczyną, zaraz po osiemnastce. Większość piłkarzy była dużo starszych. Taki opiekuńczy parasol rozłożyła nade mną Asia Dzios. Ona wprowadziła mnie w ten świat. Ale gdybym miała wybierać, to wskazałabym, że te ciekawsze ananaski są wśród żużlowców. Wynika to też z tego, po prostu dłużej mam z nimi do czynienia i z niektórymi znamy się jak łyse konie. Są moimi rówieśnikami, razem w tym czarnym sporcie dorastaliśmy. Czyli żadnego piłkarza Lecha np. po nocnym wyjściu do dyskoteki nie musiałaś kryć? Jedyna zarwana nocka, na którą się załapałam, to była feta po zdobyciu tytułu w 2010 roku. Ale to chyba żadna sensacja, ponieważ wówczas bawił się cały Poznań. Stary Rynek pękał w szwach, potem impreza przeniosła się do klubu. A jak panowie się bawili można była zaobserwować na drugi dzień na obrazkach z gali Ekstraklasy, gdy wręczano im medale. Panowie z telewizji stali się nagle znajomymi. Koleżanki były pewnie chorobliwie zazdrosne. Ja małolata nagle miałam gości z czołówek gazet na wyciągnięcie ręki. Z początku, jak mijałam się z nimi na korytarzu, to byłam onieśmielona. Załapałaś się też na Roberta Lewandowskiego w Lechu. Fajny kolega z pracy, nie? A tak serio, nikt dekadę temu nie przypuszczał, że Robert zostanie najlepszym piłkarzem świata. Że zajdzie daleko - jasne, ale że wskoczy na tak kosmiczny poziom - nie ma szans żeby ktoś pokusił się o podobną tezę. W ogóle tak sobie teraz na szybko analizuję, że my chyba w tym samym czasie przychodziliśmy do Lecha i go opuszczaliśmy. W każdym razie byłam już w Canal+, gdy on przyjeżdżał z Borussią Dortmund zagrać spotkanie towarzyskie w Poznaniu. W naszej rozmowie bez przerwy przewijają się wątki lingwistyczne. Iloma językami się posługujesz? Swobodnie władam angielskim. Kiedyś bardzo dobrze porozumiewałam się w języku hiszpańskim. Właśnie w okresie "lechowym". Poznański klub miał wtedy niezły zaciąg graczy z Ameryki Południowej. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Henry Quinterosem i Andersonem Cueto. Obecnie więcej rozumiem. Niemiecki łapię w dziewięćdziesięciu procentach, lecz z tym mówieniem podobnie jak w przypadku hiszpańskiego jest gorzej. Zresztą nie mam za bardzo nawet gdzie go używać i te słówka bardzo często wypadają z obiegu. To zamiłowanie do języków zrodziło się w szkole. W liceum byłam w klasie dwujęzycznej. Historię, matematykę, geografię i fizykę wykładano nam po niemiecku. Żartujesz? Miałam taki zawadiacki pomysł, aby po gimnazjum iść na lingwistykę stosowaną. Szybko mi przeszło. Teraz z nowości doszedł włoski, w którym jestem w stanie się dogadać pod warunkiem, jeżeli nie jest to jakaś skomplikowana dyskusja. A propos Włoch. Naprawdę tak ci się tam podoba, że mogłabyś na Półwyspie Apenińskim zamieszkać? To moje marzenie, bo kocham ten kraj. Włochy są miejscem, do którego uwielbiam wracać. Często przyjaciele szturchają mnie, że jest tyle pięknych lokalizacji na świecie i co ja mam z tą Italią. Dla mnie Włochy są po prostu magiczne. Wszystko mi tam pasuje, od ludzi, ich podejścia, przez kulturę i jedzenie. W Bergamo mam też ciocię. Bergamo było jednym głównych ognisk pierwszej fali koronawirusa. Wybrałam się do Włoch na jedne z ostatnich wakacji. Poleciałam na południe, gdy odnotowano pierwsze przypadki zakażeń. Nie ukrywam trochę się tym faktem zestresowałam, na lotnisku przywitali nas ludzie w maseczkach. Moja rodzina w Bergamo zamknęła się od razu w domu. Prowadzą własną firmę, dlatego nie musieli spotykać się z ludźmi. Twój transfer z Lecha do Canal+ przeszedł płynnie? Jacek Laskowski, który był wtedy szefem komentatorów w stacji zapytał mnie, czy nie chciałabym przyjść na staż, bo są na etapie poszukiwań kobiet do redakcji. Decyzję o odejściu z Lecha podejmowałam z ciężkim sercem. Jestem osobą, która szybko przywiązuje się do miejsc i ludzi. Zastanawiałam się, jak to będzie, ale, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Dziennikarstwo było moją pracą marzeń, więc wyszłam z założenia, że skoro otwiera się taka furtka, to warto spróbować. W Canalu zajmowałam się dokumentacją programów do Ligi Plus i Ligi Plus Extra. I co było dalej? Rzucano mnie na coraz głębszą wodę. Wysłano mnie na galę bokserską, ale chyba tylko dlatego, że nie miał na nią kto jechać, ponieważ niefortunnie wypadła na okres wakacyjny. I skąd żużel? Zupełnie przypadkiem. A najciekawsze jest to, że całe dzieciństwo spędziłam niedaleko stadionu żużlowego na Golęcinie i nigdy na niego nie poszłam. Moja siostra była ze trzy razy z koleżanką, ale ja jakoś nie dostąpiłam tego szczęścia. Moją obsesją był Lech i przez niego miałam klapki na oczach. A pierwsze zetknięcie ze speedwayem? Rok 2011 i trening przed Drużynowym Pucharem Świata w Gorzowie. Miałam sobie w warunkach bojowych przećwiczyć przeprowadzanie wywiadów. Robiłam najpierw rozmówkę z Tomaszem Gollobem, a później Jarkiem Hampelem. Wejście z grubej rury. Na dzień dobry świeżo upieczony mistrz i wicemistrz świata. Człowieku, ja nie byłam do końca świadoma kto koło mnie stoi. Nowe środowisko, nowi ludzie, byłam oszołomiona tym, co zobaczyłam. Wywodziłam się z piłki i ni z gruchy ni z pietruchy weszłam na zupełnie obcy grunt. Ale szybko poszło. Od razu złapałem takiego bakcyla, że jak raz pojechałam, to już mogłabym tam zostać i rozbić namiot na środku parku maszyn. Żużel wyparł na tyle piłkę nożną, że to już dla ciebie bez żadnego podjazdu numer jeden? Za speedway dałabym się pokroić. Totalnie się przeprogramowałam. Mój dzień zaczyna się od przeczytania wiadomości żużlowych, a nie tak jak dawniej - piłkarskich. Ale żeby była jasność, gdy tylko wpadam z wizytą do Poznania na Wartę, czy Lecha zawsze z miłą chęcią się przejdę. Kibicowsko zawsze w sercu będzie Kolejorz. Po przygodzie z Canal+ nastąpiła przerwa i w 2017 roku dołączasz do wesołej ekipy Eleven. W międzyczasie byłam ciągle obecna przy sporcie. Pracowałam dla Multi Production, czyli firmy, która do teraz produkuje transmisje z żużla. Byłam tam spotterką. Siedziałam z sędzią na wieżyczce i koordynowałam jego pracę z pracą wozu transmisyjnego. To też ciekawe, że wszystko jest tam wyliczone i rozplanowane, co do minuty. Dostawałam np. sygnał od chłopaków z wozu, że czekamy trzydzieści sekund i wypuszczamy zawodników na tor. Tu nie ma przestrzeni na przypadek. Ale z wydawcą lubisz sobie podyskutować na wizji. No tak, wiem do czego pijesz. Sytuacja działa się w Zielonej Górze. W tych zawodach przypadła mi rola reporterki. Bez przerwy mamy kontakt z bazą, ale gdy nie jest przewidywane wejście na żywo, rozłączają nas z anteną. Nie ma studia, mogę sobie pogadać z wydawcą choćby o pogodzie, albo co jedliśmy popołudniu na obiad. Byłam przekonana, że jestem "zamknięta" i mnie nie słychać. Odezwałam się do naszego wydawcy o przezwisku Kłosek: To co Kłosiu, po trzynastym bez wywiadów, tak? On mi coś rzucił na słuchawkę, a w tle Marcin Kuźbicki i Michał Korościel, czyli nasza Elevenowa loża szyderców już się "zaciesza" pozdrawiając mnie przed kilkutysięczną widownią. Od razu dopytałam wydawcę: co oni tam o mnie gadali? I znów słyszę nasz wesoły duet: A nic nic Anitko, same dobre rzeczy. Uroki pracy na żywo. W tym roku stuknie ci piękny jubileusz - dziesięć lat w żużlu. Chłopaki planują jakiś prezent, albo skromny Testimonial przy stole? Nic mi o tym nie wiadomo, ale właśnie mnie uświadomiłeś, że strasznie szybko ta dekada upłynęła. Czas chyba przestać liczyć lata. A co szczególnie zapamiętasz z tej "dychy"? Ojej, dużo tego było. Wywiad z Taiem Woffindenem w trakcie Grand Prix w Bydgoszczy 2013 roku, w którym zadaje mu pytania po polsku. Zakręciła mi się łezka w oku po przeprowadzeniu rozmowy z Jasonem Crumpem, po jego ostatnim biegu w cyklu GP. Pierwszy sezon Nice 1. LŻ w 2017 roku także będzie w moim prywatnym rankingu bardzo wysoko. Świetnie się bawiliśmy podróżując w czwórkę. Ja, Olo, Kuźbik i Koro. Robiliśmy różne śmieszne rzeczy. Kręcenie kółek czterdziestoletnią polewaczką w Daugavpils to też było coś. Ale do kary za wywiad ze słynnym bojowym okrzykiem: mam na to wyXXXXX prezesowi ROW-u Rybnik Krzysztofowi Mrozkowi się nie dołożyłaś. Prezes nie miał mi tego za złe. Spotkaliśmy się potem na jakimś meczu i nie odmówił mi wywiadu. Dodał, że stanie przed kamerą nawet, gdyby mu mieli wlepić kolejną grzywnę. Zresztą doskonale wiesz, że szef klubu z Rybnika słynie z ciętych ripost i nie gryzie się zazwyczaj w język. Był wtedy po prostu sobą, nikogo nie udawał. Michał Korościel oprócz żużla prowadzi studio skoków narciarskich w Eurosporcie. A ty masz jakąś inną dyscyplinę, w której chciałabyś się spróbować? Marzy mi się zobaczyć z bliska Formułę 1. Mam to szczęście, że obracam się w Eleven z ludźmi, którzy mają ogromna wiedzę i są pasjonatami tego sportu. Uwielbiam ich słuchać, a tym samym zagłębiać się w ten sport. Bardzo się natomiast cieszę, że dostałam w tym roku możliwość poprowadzenia studia Rajdu Dakar, bo on jest gdzieś na mojej top liście do odhaczenia. Fantastycznie byłoby tam polecieć, zerknąć jak to wygląda od kuchni. Trzy lata temu złapałam dakarową zajawkę, ale na dłuższą metę nie umiałabym zdradzić żużla. Uśmiechnij się ładnie do kolegów, zawsze jakby co są te skoki w zimie. Lubię skoki. Oglądałam je namiętnie jak na skoczniach dzielił i rządził Adam Małysz. Sama uległam Małyszomanii, zbierałam wycinki z gazet z naszym mistrzem. Teraz ta fascynacja mi przeszła, ale nie mówię nie. Rozważę propozycję od chłopaków (śmiech). Kiedy się ostatnio się zdenerwowałaś, ale tak konkretnie? Bo z boku wydaje się, że jesteś oazą spokoju i nic nie jest w stanie cię wyprowadzić z równowagi. Masz dobre spostrzeżenia. Częściej towarzyszy mi trema podczas transmisji, albo magazynów. Ale nie jest ona paraliżująca. To bardziej impuls motywujący. On pozwala mocniej mi się skupić, złapać kocentrację. W życiu prywatnym faktycznie mogłabym się nazwać niespotykanie spokojnym człowiekiem. Zabij mnie, ale trudno mi wygrzebać z zakamarków pamięci, kiedy ostatnio byłam serio wkurzona. Wolę wrzucić na luz i nie zajmować się rzeczami, na które wiem, że i tak nie mam wpływu. Obrażalska też nie jestem. Jest podobno tylko jedno studio, którego byś nie poprowadziła - wyborczego. Polityka to nie moja bajka. Interesują się nią w stopniu minimalnym. Wiem, co się dzieje na świecie, czy w Polsce, ale jakbym miała z kimś przerzucać się argumentami na ten temat, to odpadam. Zupełnie mnie to nie kręci. Marcin Kuźbicki i Michał Korościel są już po Rozmowach Bez Hamulców na Interii. Obaj zazwyczaj nie szczędzą sobie komplementów. Z Marcinem i ty tworzysz zgrany duet w czwartkowych programach zapowiadających kolejkę w Eleven. Ale, czy znalazłabyś na niego jakieś kwity, haki? Kuźbik nie ma wad. Nie jestem w stanie wskazać jednej negatywnej cechy tego człowieka. Jego nie da się nie lubić. Nie dość, że jest przesympatyczny, to zupełnie bezproblemowy. Mam nadzieję, że nie jestem odosobniona w tej opinii i Marcin ją podziela, ale my od razu złapaliśmy świetny kontakt. Nadajemy na tych samych falach. Przed Eleven nie znaliśmy się i pamiętam, jak dziś, że Marcin napisał do mnie przed pierwszą transmisją: no to co ubierasz? Odpisałam, że beżowy płaszcz. Umówiliśmy się następnego dnia na przystanku autobusowym w Warszawie i razem udaliśmy się na miejsce zbiórki. W parku maszyn genialnie nam się współpracowało. Każdy wiedział, co ma robić, poza tym zawsze mogłam i mogę na niego liczyć. Skubany, napisał mi na messengerze, że nic na niego nie znajdziesz, bo jest czysty jak łza. Ale taka prawda. Nie! Czekaj, mam coś. Wracaliśmy z Daugavpils, pędził na autostradzie jak szalony i nagle z niewyjaśnionych przyczyn na masce samochodu znalazła nam się sowa. Marcin kazał ci przekazać, że to ona zawiniła, bo perfidnie wbiła mu się w tor jazdy. Rozwinął taką prędkość, że mógł jej nie zauważyć. Jak już jesteśmy w tym aucie, to co ostatnio śpiewałaś? Podobno lubisz w trasie zanucić jakiś znany przebój. Rozśpiewana z nas ekipka. Jak jeździliśmy na mecze Nice 1. LŻ DJ-em zawsze był pan Olo. Jeśli chodzi o mnie to burczę pod nosem wszystko, co leci w radiu. Kiedyś śmialiśmy się z Korem, że on zna tytuły i wykonawców, a ja teksty piosenek. Może wy się marnujecie w tym żużlu. Może. Bo Marcina też męczy talent. Pojechaliśmy na finał IMŚJ do Pardubic, mieliśmy zawijać się zaraz po turnieju, ale pobyt nam się lekko przedłużył i zakotwiczyliśmy na cały weekend. Żeby nie marnować czasu zorganizowaliśmy sobie z kilkoma osobami małą imprezkę w hotelu. Śpiewaliśmy do piątej rano. Przerobiliśmy przeróżny repertuar. Od Green Day, Maroon 5 przez Abbę, a utworem wyjazdu był George'a Ezry - Shotgun. Marcin na wokalu - sztos. Z hotelu was nie wywalili? Kołysanki to to nie były, ale może nam tak dobrze szło, że klientom spodobały się autorskie wykonania polskiego pokoju. Inna sprawa, że takie wypady służą integracji. Polecam. Gdyby facet chciał cię zaprosić na randkę, to podobno lepiej żeby nie zamawiał ci pierogów ruskich, bo temat będzie miał spalony w blokach startowych. To prawda, to jedna z rzeczy, których nie jestem w stanie ruszyć, mimo, ze kocham jeść! Naprawdę cię nie rozumiem, co ty do mnie mówisz. Wiem, ze wszyscy uwielbiają polskie pierogi, zatem jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę. Ha! Jak już, preferuję wersję z pieca i to najlepiej z mięsem. Z wody, gotowane ruskie mi nie przejdą. Nie ma szans i kropka. Jestem z Tarnowa i po odejściu Mateusza Cierniaka do Motoru Lublin przydałby się nam przyzwoity junior. Jakieś propozycje? Jednego kandydata nam sprzątnęli i następnego nie dostrzegam na horyzoncie. Doskonale wiem do czego zmierzasz. Historia mojego ożenku z Glebem Czugunowem urasta już do legendy. To były wyłącznie niewinne żarty. Twój krajan - Piotr Szablowski wpadł na ten pomysł bodaj na jakiejś eskapadzie towarzyszącej zagranicznemu turniejowi Grand Prix. Wtrącił, że że może byśmy tego Gleba naturalizowali. Szkopuł w tym, że aby przyspieszyć formalności pasowałoby znaleźć mu żonę z Polski. Od razu zdusiłam w zarodku głupie pomysły, że nie ma nawet opcji. Po latach Piotrek Olkowicz wyciągnął tę historię w jednym z magazynów PGE Ekstraligi i w ten sposób dostała drugie, bardziej znane życie. Gleb też zabawnie zareagował, ale nigdy nie było poważnego tematu zaślubin. On nie był nawet świadomy w co próbują go wrobić. Pierścionka nie kupił, ale może powinnaś żałować, że nie udało się sformalizować związku. Teraz byłabyś żoną artysty - żużlowca, a jak już ustaliliśmy lubisz śpiewać. Nasze gusta muzyczne wyraźnie się rozjeżdżają. Rosyjski rap, to absolutnie nie moje klimaty. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź