W środę w Grudziądzu istniało ryzyko, że turniej o Puchar ekstraligi w klasie 250cc w ogóle nie dojdzie do skutku. W nocy i nad ranem padało, a tor mocno ucierpiał. Na szczęście, wczesnym popołudniem wyszło słońce i zaczął przesychać, co umożliwiło rozegranie pełnych zawodów, poprzedzonych próbą toru oraz konsultacją z sędzią, Piotrem Nowakiem. Młodzi zawodnicy byli rozochoceni perspektywą jazdy przy sztucznym świetle (zawody opóźniły się o godzinę), więc chcieli jechać. Turniej jak na jego stawkę przebiegł bardzo płynnie, a byłoby jeszcze płynniej, gdyby nie 50-minutowa przerwa po pierwszej odsłonie 9. biegu. Zawody dla dzieci, upadki jak u dorosłych W dziewiątej odsłonie dnia bardzo groźnie uderzył Kacper Halkiewicz, który z impetem wjechał w bandę po zahaczeniu o rywala. Młody zawodnik nie podnosił się z toru i potrzebna była interwencja lekarza. Ten nie dał mu zgody na kontynuowanie jazdy, więc Halkiewicza zabrano do szpitala. Wstępne diagnozy mówią o tym, że niczego nie złamał, ma "tylko" wstrząśnienie mózgu. W przypadku dorosłego żużlowca nie byłby to wielki problem, ale weźmy pod uwagę, że mówimy o dziecku. Kibicom w Grudziądzu przypomniały się dawne czasy, kiedy to na stadionie były dwie karetki i po groźnych upadkach trzeba było czekać kilkadziesiąt minut na powrót jednej z nich, co niemiłosiernie opóźniało zawody. Dwie karetki były też w środę przy Hallera i wymusiły one na organizatorach niemal godzinną przerwę. Nie wszyscy ją wytrzymali. Część kibiców poszła po prostu do domu, jeszcze inni na spacer. Byli też tacy, którzy w tym czasie zrobili zakupy. Gdy ambulans wrócił, sędzia błyskawicznie wznowił zawody, które od tego czasu szły bardzo sprawnie. Minuta jednak wystarczy Żużlowcy często miewają problemy ze zmieszczeniem się w limicie dwóch minut przed rozpoczęciem biegu. Do ostatnich chwil też kopią, w poszukiwaniu najlepszej koleiny, która ma pomóc w udanym starcie. Niemal zawsze jest tak, że czwórka zawodników jest gotowa do startu dopiero po upłynięciu przysługujących im 120 sekund. Do samego końca czasu trwają ceregiele i charakterystyczne dla danego żużlowca prace przy nawierzchni, bądź też sprzęcie. Jak to wygląda u juniorów? W środę w Grudziądzu na 20 biegów, w 17 sędzia zapalił zielone światło, gdy nie upłynęła jeszcze nawet minuta z dwóch przysługujących! Młodzi żużlowcy podjeżdżali pod taśmę, ustawili, spojrzeli na siebie i po prostu jechali. Bez niepotrzebnych sztuczek, udziwnień czy kopania w torze. Wyjechali się ścigać, więc na co czekać? Dzięki temu, mimo 50-minutowej przerwy w zawodach, potrwały one zaledwie 2,5 godziny. Wydaje się, że akurat takich zachowań dorośli żużlowcy mogliby nauczyć się od młodszych kolegów. Ale bardziej prawdopodobne jednak, że wkrótce to ci młodsi przejmą nawyki starszych przy procedurze startowej. Kościecha dawał porady, mama zapomniała parówek Po zawodach w parku maszyn wszyscy uczestnicy zebrali się w kółko i uważnie słuchali porad trenera Roberta Kościechy. Tłumaczył on, jaki był cel zawodów i kto jakie popełnił błędy. Wyznaczał też żużlowców na kolejne rundy, zgodnie z ustalonymi wcześniej kryteriami. Mówił w sposób kulturalny, ale stanowczy - tak, aby przygotować młodych zawodników na to, że w przyszłości mogą mieć do czynienia z nieco bardziej "żołnierskim" językiem. Na koniec sprawdził, czy wszyscy przekaz zrozumieli i pozwolił rozejść się do boksów. I wtedy wydarzyła się sytuacja wprost komiczna. Jeden z adeptów już na kilkanaście sekund przed zakończeniem wywodu Kościechy nerwowo się kręcił i wodził wzrokiem po zgromadzonych, jakby kogoś szukał. Gdy tylko mógł odejść, ruszył w kierunku stojącej nieopodal kobiety. - Mamo! A kupiłaś parówki? - rzucił z rozbrajającą szczerością. - Nie, zapomniałam. Przepraszam - odpowiedziała. - Całe zawody na nie czekałem - skomentował smutny zawodnik. Kaskiem o tor, pięścią w kierownicę Jeśli ktoś myśli, że impulsywne reakcje i nerwowe zachowania na torze oraz w jego okolicach to domena wyłącznie Nickiego Pedersena lub ewentualnie kilku zawodników w świecie żużla, to grubo się myli. Pokłady ambicji drzemiące w juniorach są nie do zmierzenia. Gdy Kevin Małkiewicz upadł w wyścigu 20., grzebiąc swoje szanse na podium, był niesamowicie wściekły. Rzucił kaskiem i goglami, gdyby mógł, to rzuciłby samym sobą. Uspokajał go trener, ale młodzian był w innym świecie. To najlepiej obrazuje, jak bardzo zależy mu na wyniku. Podobnie zresztą postąpił, gdy w dojechał w jednym z wcześniejszych biegów na drugiej pozycji, ambitnie ścigając rywala przez cały dystans. Małkiewicz dwoił się i troił, atakował przy krawężniku i pod bandą, ale przegrał o błysk szprychy, bo rywal na prostej start/meta nie zostawił mu miejsca. Po wyścigu uderzył zdenerwowany pięścią w kierownicę. Czy w Grudziądzu rośnie drugi Pedersen? Kto wie. Tak czy inaczej, na zawody w klasie 250cc zdecydowanie warto się wybrać.