Nicki Pedersen spędził 20 lat w PGE Ekstralidze. W swojej karierze osiągnął niemal wszystko. Przyszedł jednak czas, kiedy telefony z Ekstraligi przestały dzwonić. Mistrz świata mógł zarobić fortunę w pierwszej lidze, ale nie złamał danego słowa. Kibice wciąż wiwatują na jego widok W ubiegły piątek odbyła się prezentacja zespołu Texom Stali Rzeszów. W galerii pojawiły się setki kibiców. Największą wrzawę otrzymał oczywiście Nicki Pedersen. Działacze oraz kibice pokładają w nim duże nadzieje. Kilkanaście lat wcześniej ich drogi się już skrzyżowały, lecz była to Ekstraliga. Teraz Duńczyk ma im pomóc w powrocie na szczyt. W Rzeszowie tętni nowe życie. O tym klubie mówi się, że jest jednym z najlepiej wypłacalnych w Polsce. Transfer Pedersena teoretycznie powinien im zagwarantować utrzymanie. W kolejnych latach mają zbliżyć się do powrotu do Ekstraligi. Są na to spore szanse. Przyznał się do jednego. Mógł zarobić fortunę Nicki schodząc ligę niżej musiał pogodzić się ze spadkiem wynagrodzenia. W Stali otrzymał 300 tysięcy złotych za podpis, a dodatkowo skasuje 5 tysięcy za każdy zdobyty punkt. W ostatnim momencie w walkę o angaż Duńczyka włączył się InvestHousePlus PSŻ Poznań. Oferowali mu nawet dwa razy wyższą stawkę. To pieniądze, na jakie mógł liczyć w PGE Ekstralidze. Pedersen jednak nie złamał danego słowa. Oficjalnie pochwalił się tym na wspomnianej prezentacji w Rzeszowie. Za to warto pochwalić legendę, bo zawsze cechuje się olbrzymim profesjonalizmem. Chwalą go również mechanicy, którzy nie mogą narzekać na warunki pracy. No może jedynie podczas zawodów, kiedy gwiazdor nie panuje nad swoimi emocjami.