Artiom Łaguta 6 lat był zawodnikiem MrGarden GKM-u, choć nie mógł liczyć na kontrakty wyższe niż 1,5 miliony złotych rocznie. To był absolutny maks, bo GKM do bogatych nie należy. Zresztą drużyna w tym czasie nigdy nie startowała w play-off, więc Łaguta kończył sezon na 14, a nie na 18 meczach. Tracił przez to szansę na dodatkowe zarobki. Biorąc pod uwagę, że te największe gwiazdy dostają średnio 6 tysięcy złotych za punkt Artiom mógł szacować swoje straty na 250 do 300 tysięcy złotych rocznie. Przez 6 lat uzbierałoby się 1,8 miliona. To bardzo duże pieniądze. Rosjanin tracił jednak nie tylko na tym, że nie jeździł w play-off, ale i na kwotach za podpis. W Apatorze Toruń, który kusi go regularnie, miał swego czasu ofertę opiewającą na 2,5 miliona złotych rocznie (podpis i punktówka). Betard Sparta Wrocław, czyli klub, który ostatecznie skusił Łagutę, też rok temu dawał więcej niż 600 tysięcy za podpis i 6 tysięcy złotych za punkt. Jakby nie liczyć przez te kilka lat Łaguta na swojej wierności tracił średnio pół miliona na podpisie. Łagucie majowa akcja GKM-u z aneksami z pewnością wyjdzie na dobre. Raz, że lepiej zarobi (kontrakt ze Spartą gwarantuje mu także bonusy za medale), a dwa, że sportowo zyska. Będzie jeździł w mocniejszym składzie, pokaże się w play-off, to może mu tylko pomóc w rozwoju. Kiedyś Rafał Dobrucki, dziś trener kadry juniorów, powiedział, że za późno zorientował się, że zmiana barw klubowych może być tak opłacalna. Długo był wierny Unii Leszno, ale dopiero, gdy ją opuścił, zaczął zarabiać, bo kolejni pracodawcy podbijali stawkę. Na szczęście Łaguta ma przed sobą jeszcze kilka lat jazdy na dobrym poziomie, więc zdąży się odkuć za Grudziądz.